Wpis z mikrobloga

W wieku 7 lat spędziłam ponad tydzień w dziecięcym szpitalu zakaźnym z podejrzeniem salmonelli. Położono mnie w jednoosobowym pokoju z niewielkim, podłużnym oknem umieszczonym tak wysoko sufitu, że nie miałam szansy dostrzec przez nie nic poza kawałkiem nieba. To był pierwszy raz kiedy zostałam sama na noc i do dzisiaj nie wiem czy mój brzuch bolał z powodu bakterii czy stresu. Możecie się śmiać ale kiedy masz kilka lat dni płyną nieubłaganie wolno więc perspektywa spędzenia całego tygodnia w tak nieprzyjaznym miejscu była dla mnie jak wyrok więzienia. A przecież nie zrobiłam nic złego poza łapczywym wciągnięciem podejrzanego eklerka podczas wycieczki szkolnej. Mama odwiedzała mnie codziennie i jej obecność była jednocześnie ukojeniem i torturą, bo wiedziałam że w końcu będzie musiała mnie zostawić. Starała się jak mogła urozmaicić mi czas. Jednego dnia przyniosła nawet pastele olejne i cierpliwie pozowała do portretu, który nieudolnie smarowałam przez prawie godzinę. Chociaż rysunek tego nie oddawał, pamiętam, że miała na sobie długa sukienkę i brązowa kamizelkę w stylu patchwork.

Pewnej nocy do pokoju obok przyjęto dwójkę dzieci w moim wieku. Nie pamietam czy były spokrewnione ale ich śmiech i podniesione głosy szybko wzbudziły moją zazdrość. Ewidentnie sie dobrze bawili kiedy ja siedziałam sama za ściana i dosłownie umieralam z nudów. Musicie wyobrazić sobie entuzjazm z jakim przyjęłam propozycję dołączenia do harców na oddziale zakaźnym kiedy kolejnego dnia pielegniarka zlitowała się nad moją zbolałą miną i wypuściła mnie z pokoju. Pamiętam, że chwilę później śmialiśmy się w trójkę z jakiejś głupoty. Niedługo po tym w szybie drzwi mignęła mi twarz mamy, która widząc jak dobrze się bawię pomachała mi na przywitanie i krzyknęła, że wróci jutro. Nie wiedziałam, że za kwadrans rozgniewana hałasem pielegniarka z kolejnej zmiany rozgoni całe towarzystwo i odeśle mnie do swojego pokoju. Kiedy więc usiadłam ponownie na łóżku w pustych czterech ścianach doświadczyłam jednej z najgorszych rozkmin mojego dzieciństwa. Czułam okropny smutek i poczucie straty na myśl, że zamieniłam bezcenny czas z mama na iluzoryczna przyjemność poskakania po łóżku z dwójką obcych dzieci. Co więcej, wzbudziłam w sobie wrażenie, że mama odchodziła rozczarowana i ze sprawiłam jej smutek, co jeszcze bardziej pogłębiło moje nieszczęście. To była najgorsza noc w moim życiu, mama naturalnie wróciła następnego dnia i oczywiście nie była zła.

Dzisiaj jest mi wyjątkowo źle. Moja mama zmarła trzy dni temu.

Odkąd dwa lata temu dowiedzialam się, ze mama zachorowała na nieuleczalny nowotwór nie było dnia żebym nie powtarzała sobie, że umiera. Robiłam to zmywając naczynia, idąc po zakupy, kiedy czekałam na światłach i w poczekalni przychodni, najczęściej jednak w środku nocy. Bombardowałam się ta myślą tak intensywnie, ze w pewnym momencie stwierdzilam - jestem gotowa.

Dzisiaj mam jednak wrażenie, że tak naprawdę przez cały czas choroby mamy siedziałam w pokoju z obcymi dziećmi, które chwilowo zagłuszały moj strach. Czuję że jestem na sekundę przed, zanim ktoś wygoni mnie z tego pokoju i zostanę sama z prostą prawdą na temat tego co straciłam przez nieumiejętne dobieranie priorytetów.

Kochajcie swoje mamy Mirki.

#feels #rak #gorzkiezale
  • 44
@MioMiaMiu Współczuję Ci bardzo. Kilka lat temu też straciłem mamę i oddałbym wiele za jeszcze jedną krótką chwilę z nią spędzoną. Ale nadaję właśnie podpięty pod chemię w jednym ze szpitali onkologicznych i wiem, że ta chwila może nadejść szybciej niż się spodziewałem. Nie boje się śmierci, boję się bólu tych najbliższych, których tu potencjalnie zostawię i tego, że mogę być dla nich przez jakiś czas ciężarem. Jedna z niewielu myśli, która