Wpis z mikrobloga

I am the wellspring, from which you flow.

Gdzie byli rodzice, kiedy oglądałem „Conana Barbarzyńcę” jako mały brzdąc? Nie wiem, pewnie obok. Zresztą nie będę się upierał, że byłem jeszcze małym brzdącem, może miałem już 8 lat, w każdym razie tamten seans zapisał się w mojej wyobraźni punktowo, bo całej historii nie objąłem dziecięcym umysłem. Tym najważniejszym punktem był Thulsa Doom, którego zwalista postura, skamieniała twarz z hipnotycznymi oczami, mięsista głowa i długie czarne włosy z przylegającą, równą grzywką tworzyły już na tyle osobliwie enigmatyczną i poruszającą mieszankę, że tylko tragiczny finał tego antagonisty mógł jeszcze wyraźniej zapisać go w pamięci dziecka – gdzieś w szufladce z napisem „dziwne”, „tajemnicze”, „niepokojące”, może „perwersyjne”, gdybym wówczas znał takie słowo i je rozumiał. Tym bardziej pewnie określiłbym w ten sposób scenę rytualnej ofiary, wywołującej we mnie jakieś niezdrowe pobudzenie czy też podniecenie. W ogóle nie zapamiętałem towarzyszącej temu walki z wężem, tak zaabsorbował mnie sam akt tego na poły dobrowolnego poświęcenia, oddania się na pożarcie jakiejś kreaturze. Obnażone piersi – których generalnie nie brakuje w „Conanie” – młodej dziewczyny mogły odegrać jakąś rolę, ale raczej nie przez uświadomiony erotyzm, tylko przez to, że półnagość uwydatniała jej bezbronność.

Powinienem był też zapamiętać wiedźmę, ta wpisuje się bowiem doskonale w ten heterodoksyjny odbiór „Conana”, czyli właśnie bez Conana, bez Valerii i bez Subotaia. I teraz nawet skłonny jestem wmówić sobie, że istotnie scenę z demonem pod postacią kobiety zanotowałem, ale wydała mi się ona na tyle straszna, że wyparłem ją z pamięci. Może tak było, może nie. W każdym razie film Miliusa przez lata był dla mnie nie opowieścią o heroicznym barbarzyńcy, ale historią tajemniczych, krwawych rytuałów, czarnej magii, węży i Thulsy Dooma.

Po latach, kiedy już zacząłem świadomie, jak to się ładnie mówi, partycypować w szeroko rozumianej kulturze, tamte dziecięce wrażenia się zatarły. Dowiedziałem się, kto to Robert E. Howard, co to heroic fantasy, no i przyswoiłem sobie, że Arnold niewiele mówi. Nawet bez powtórnego seansu nadbudowałem „Conana” słuszną interpretacją – że to takie proste, surowe, z ducha nietzscheańskie kino niewielu słów w klimacie heroic fantasy. Jak go obejrzałem ponownie parę dni temu, zaskoczyło mnie, jak bardzo jest romantyczny. Niby zaczyna się od cytatu z Nietzschego i przemowy ojca Conana, że ufać można tylko mieczowi (tj. stali), nigdy żadnemu człowiekowi, ale później – mimo traumatycznych doświadczeń – główny bohater w trymiga nawiązuje przyjaźń ze złodziejem, chociaż po złodzieju można by się spodziewać noża w plecy, a potem #!$%@? się z wzajemnością w kobiecie. Nie spodziewałem się, że spotkam tu tyle uczuciowych akcentów ani że gra Arniego będzie całkiem ekspresywna.

Wszystko, co transgresywne – magia, rytuał i kanibalizm – nadal jest w „Conanie Barbarzyńcy” i nadal towarzyszy temu hipnotyczna aura (w czym pewnie zasługa antagonisty), ale tylko w czystej duszy dziecka mogło wywołać to aż takie zamieszanie i poruszyć niewłaściwe struny.

#conan #film #ogladajzwykopem #filmnawieczor #fantasy #fantastyka #okultyzm #nostalgia #filmoweimpresje ##!$%@? #tldr
podsloncemszatana - I am the wellspring, from which you flow.

Gdzie byli rodzice, ...

źródło: comment_1658411350yiStUgRLVEpZoo6amowrmC.gif

Pobierz
  • 6
via Wykop Mobilny (Android)
  • 3
@pod_sloncem_szatana: Zagadka Stali o której mówi ojciec Conana jest póżniej w filmie dopełniona - możesz zaufać ostrzu, ale jeśli kieruje nim sprawne ciało, które jest od niej potężniejsze. A potem Thulsa uzupełnia, że silniejsza od ciała i stali jest wola.
Swoją drogą film jest dobrym przykładem świetnej adaptacji, która jednak bardzo swobodnie podchodzi do źródła. Ale robi to z głową, a nie jak Wiedzmin czy mnówstwo innych fimów i seriali.