Wpis z mikrobloga

Jest reszta tego wywiadu z dezerterem, całość ma być jutro w TVN

Nie było dnia w którym ktoś by go nie przywoził na granicę, najczęściej późnym wieczorem gdy kończył prace w swoim biurze. Zawsze drogą limuzyną i pod eskortą jednostek specjalnych zajeżdżał drogę granicznikom, wysiadając podjadał podwieczorek - kanapki z peklowaną wołowiną, podczas gdy nasi żołnierze turlali się z głodu po śniegu, trzymając z bólu za puste brzuchy. Wszystko odbywało się bez słowa, znany był ze swojego nienawistnego milczenia. W towarzystwie generalicji która kłaniała mu się po pas i nazywała Marszałkiem, udawał się do specjalnie przygotowanego namiotu, obszytego kaszmirem i złotem pochodzącym z wyrwanych żydom z Jedwabnem zębów. Wystarczyło jedno mlaśnięcie a wojsko przywoziło mu 100 nowych migrantów, ciągnąc ich za łańcuchy mocowane na obrożach. Wybierał tych najlepszych - fizyków molekularnych, pilotów promów kosmicznych i noblistów literackich. Ze łzami w oczach prosiłem go - "panie Jarosławie, to już kolejny tysiąc, daruj chociaż tej grupie", ale on nawet nie odwracając wzroku ładował kolejny magazynek do swojego STENa którego odziedziczył po ojcu AKowcu. Podśpiewując sanacyjne piosenki o sławie legionistów faszerował ołowiem kolejnego naukowca, który jeszcze dzień wcześniej był na skraju rozwiązania hipotezy Riemanna ogrzewając się przy ognisku po miesięcznym pobycie pod wodą. Po całym okrutnym procederze, pozostawiał ciała ofiar swojemu kotu, a sam udawał się na krótka przejażdżkę potomkiem samej Kasztanki, w głębokim zamyśleniu zapatrując się w stronę Wilna