Wpis z mikrobloga

Nocne #coolstory Wyszło dość długie, więc tl;dr jest w spoilerze na dole.

Przez kilka ostatnich dni zastanawiałem się czy opowiedzieć wam tę historię, czy może lepiej ją przemilczeć. Ostatecznie moja dziewczyna przekonała mnie, że świat musi poznać prawdę.

Rzecz wydarzyła się pewnej marcowej nocy w moim rodzinnym mieście. Przyjechałem do domu, gdyż moja matka obchodziła tego dnia urodziny. Tak się dobrze złożyło, że moi starzy przyjaciele mieli w tym czasie wolne, więc umówiliśmy się na wieczorne piwkowanie przy meczu, jak na prawdziwych samców przystało. Oczywiście spotkanie trochę nam się przedłużyło, a zamiast jednego piwa, wypiłem cztery. Ale czułem, że nie jest jakoś koszmarnie źle ze mną, miałem dobry, wiosenny nastrój, inspirowany zapewne znajomym powietrzem.

Ulice były zaskakująco puste. Moje miasto lubi być martwe przez większą część tygodnia. W soboty można czasem spotkać sporo ludzi w okolicach centrum, ale dalej, w głębi śródmieścia, gdzie się wychowywałem, ludzie nie wychodzą z kamienic po północy. No chyba, że szukają problemów.

Wszedłem na swoją uliczkę i natknąłem się na znajomą twarz idącą po drugiej stronie. D. nie zauważył mnie od razu, toteż przez chwilę miałem nadzieję, że minę go i szybkim krokiem schowam się w pobliskiej bramie. Szedł z jakąś kobietą i głośno z nią rozmawiał. Szybko zorientowałem się, że są pijani i głośno dyskutują o jakiś intymnych bzdurach jakby zupełnie nie mili wstydu.

Znałem D. od bardzo dawna. Był ode mnie starszy o dwa lub trzy lata i zawsze kupował nam alkohol, gdy nie mieliśmy jeszcze dowodów osobistych, a bardzo nas kusiło, żeby się upodlić. Później okazał się przydatny z powodu swych kontaktów w półświatku narkotykowym. Dzięki D. mieliśmy dostęp do różnych, ciekawych substancji. Pamiętam go z tamtego okresu. Był wysokim, krótko ściętym typkiem z bramy, o rozbieganych, podejrzliwych oczach i dość pospolitej, anonimowej wręcz, twarzy. Za to jego sylwetka mogła wzbudzać zachwyt. Lubił chodzić na siłownie i brać różne wspomagacze, dzięki czemu popisywał się przed znajomymi swoimi bicepsami i mięśniami brzucha.

A później D. potrącił samochód i schudł 30 kg. W szpitalu dawali mu takie dawki morfiny, że przez większość czasu miał halucynacje (ale żywili go dobrze, więc to nie syndrom łotewski). Gdy pierwszy raz go zobaczyłem, jak siedzi w piżamie na schodach wiodących do swojego mieszkania, przed moimi oczami natychmiast pojawił się obraz więźniów z KL Auschwitz. Długo opowiadał nam o tamtej sytuacji i o pobycie w szpitalu. Zresztą całe to wydarzenie mocno odcisnęło się na jego życiu. Wydaje mi się, że właśnie wtedy wszystko w nim runęło. Już nigdy nie odbudował formy, jego prawa dłoń została sparaliżowana, a ciało znaczyło kilka długich blizn, w tym jedna nad łukiem brwiowym.

Wtedy też zaczęły się problemy w domu. Rodzice byli rozwiedzeni, ale wciąż mieszkali razem. Jego młodszy brat W, który miał wtedy może z 15 lat, zaczął schodzić na złą drogę. Później wyjechałem z miasta i zupełnie zapomniałem o tym wszystkim.

A teraz idę powoli chodnikiem, a po drugiej stronie ulicy, wlecze się D. krzycząc coś do towarzyszącej mu kobiety. I widzę jak przenosi wzrok z jej twarzy w pustkę, która nas oddzielała. Chwilę później słyszę swoje nazwisko i już wiem, że ten wieczór może okazać się jednym z gorszych. Okazało się, że para zmierza do pobliskiego sklepu monopolowego, znajdującego się zaraz za rogiem. Chwilę później, gdy D. zażądał był podszedł do nich, dowiedziałem się, że jego towarzyszka, jest w istocie jego żoną i ma na imię M.

Przez kilka chwil próbowałem wytłumaczyć D., że pędzę do domu i jestem już spóźniony, że nie śpię u siebie, lecz u rodziców i nie chcę ich budzić swym głośnym powrotem. Niestety żaden argument nie podziałał i, modląc się w duchu by nie było to błędem, poczłapałem z nimi do sklepu.

Kupowali tę wódkę chyba dobre pół godziny, robiąc potężną awanturę w sklepie. Jeszcze okazało się, że dziewczyna pracująca za ladą, jest moją starą koleżanką z podstawówki, także było mi wstyd podwójnie. Gdy udało nam się wreszcie opuścić sklep i udaliśmy się do ich mieszkania, przypomniało mi się, że kiedyś już tam byłem. Było to dość ciasne lokum, z dwoma pokojami, z których jeden, ten większy, przedzielony był szafkami i brudną kotarą.

Całą drogę D. wypytywał mnie o szczegóły z mojego życia. Gdzie mieszkam, czy mam, jak on to ujął, dupę, a może już dziecko? Bo on ma Marcinka, a to jest jego żona M., którą bardzo kocha.

Potem dowiedziałem się, że M. ma jeszcze dwójkę dzieci, że ślub mieli w zeszłym roku i że mieszkają w tym samym miejscu co kiedyś, ale już sami, tylko z babcią i młodym W.

Ale akurat tego zdążyłem się już domyślić.

D. był strasznie nabuzowany, najwyraźniej ucieszył go mój widok, a może fakt, że posiadał już wódkę. Gdy weszliśmy do ich mieszkania, zrozumiałem, że popełniłem błąd.

Wąski korytarz był potwornie zagracony (części kilku rowerów, jakiś stary mebel, ze dwa monitory i komputer, niesprawne najwyraźniej), a w powietrzu unosił się dziwny swąd. Kuchnia, znajdująca się na lewo, zaraz przy wejściu, była bardzo skromna. Cztery szafki stały po obu stronach, tak, że środkiem mogła przejść tylko jedna osoba. Za szafkami po jednej stronie stał fotel, blokujący drzwi do małego pokoju, a po drugiej stronie stała stara, żeliwna wanna. Nawet nie zauważyłem kiedy przeszedłem z kuchni do łazienki.

Dalej, pod oknem i obok wanny, za cieniutką zasłonką, stał sedes, a naprzeciw sedesu, obok fotela, niewielki stolik, zastawiony - nie - zaje...any po brzegi butelkami po wódce i piwie.

D.  wskazał mi fotel, więc usiadłem, a on poleciał po coś do drugiego pokoju. Jego żona usiadła na brzegu wanny i próbowała mi coś wytłumaczyć lub przeprosić, że tutaj taki nieporządek.

Nie musiałem być wyjątkowo spostrzegawczy by dostrzec, że M. jest nawalona jak szpadel i zapewne zaraz zwali się do tyłu i dostąpi wątpliwej przyjemności spędzenia reszty wieczoru w wannie. A jednak kobieta trzymała się dzielnie, dumnie prezentując mi swoje braki w uzębieniu i wykształceniu.

D. wrócił, otworzył wódkę i nalał mi do szklanki. Ja powiedziałem, że poproszę drinka, więc dolał mi soku, ale generalnie nieco go to zbulwersowało. Zaczęła się głośna i nieciekawa rozmowa, podczas której poruszyliśmy takie tematy jak rodzicielstwo, aktualna sytuacja w kraju, system szkolnictwa oraz problemy z prawem. Dowiedziałem się, że D. właśnie kończy 2 klasę gimnazjum. Zaocznie. W wieku 25 lat. Przez dobre dwadzieścia minut żalił mi się, że nie potrafi nic z chemii, a najwięcej trudności przysparza mu Tablica Mendelejewa. Przy czym dojście do tego trwało naprawdę długo.

Gdy myślałem, że gorzej być już nie morze, nagle usłyszałem coś jakby dziki wrzask. Sekundę później bardzo stary, zachrypły głos zaczął ciskać w D. i jego żonę takie epitety, że aż strach je tutaj powtórzyć. Okazało się, że babcia śpiąca za ścianą (a dokładniej za drzwiami, które przyblokował mój fotel), ma potrzebę skorzystać z toalety.

M. mówiła mi, że ta stara kobieta robi tak zawsze, gdy mają gości, gdyż po prostu chce im uprzykrzyć życie. Spojrzałem na zegarek, zbliżała się druga w nocy. Sądząc po intensywności ich krzyków (bo D. nie raczył siedzieć cicho tak jak go prosiła M.) na pewno zaalarmowały już któregoś z sąsiadów.

Babcia darła się co chwile “Policja! Policja!”, a W., który dopiero co pojawił się w kuchni, zaczął jej grozić, że zaraza wejdzie do jej pokoju i ją pobije.

Pomyślałem, że wpieprzyłem się w sam środek patologicznej rodziny i, że najwyższa pora uciekać. M. poprosiła bym wyszedł z kuchni, co też pośpiesznie zrobiłem, zabierając ze sobą szklankę z wódką. Stanąłem na korytarzu, a D. został w kuchni i kłócił się ze swoją babcią. Patrzyłem na młodego, wydawało się, że zaraz wybuchnie. Wciąż powtarzał “nie wytrzymam” i pytał mnie “jak ja mam tutaj żyć?”. Nie umiałem mu odpowiedzieć, więc pokiwałem tylko głową i powiedziałem, żeby jak najszybciej znalazł sobie dobrą robotę i uciekał na swoje. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, szczególnie, że W. ma już pięć wyroków w zawieszeniu za różne drobiazgi, a jest tylko rok młodszy od mojego brata, który wtedy właśnie zaczynał drugi semestr studiów inżynierskich.

W. zaczął mi opowiadać jak mu ciężko, podczas gdy w domu wrzała kłótnia. Słuchając młodego, odruchowo chciałem się napić z trzymanej w dłoni szklanki, lecz zapach taniej, czystej wódki, szybko mnie odrzucił. Wylałem resztkę alkoholu gdzieś w kąt, gdy W. był zajęty waleniem w drzwi i grożeniem własnej babci śmiercią.

Po dziesięciu minutach było po wszystkim. Staruszka wróciła do łóżka, a kuchnia znów była wolna. D. siedział oparty o szafkę i rzygał na podłogę. M. siedziała na fotelu z zamkniętymi oczami, więc domyśliłem się, że walka z babcią ją wykończyła. W. poszedł do pokoju, więc poszedłem za nim nie mając lepszego wyboru.

Za kotarą, rozwieszoną pomiędzy starymi szafami, był nieco inny, czystszy świat. Stała tam kilkuletnia sofa i łóżeczko, w którym leżał bobas. Przestraszyłem się cholernie, ale po chwili sobie przypomniałem, że ten mały ma na imię Marcin i jest synem D. Spojrzałem na dzieciaka, miał przekrwione oczy i wyglądał na wykończonego, ale mimo to uśmiechnął się do mnie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, które, choć wyglądało lepiej niż reszta mieszkania, nadal było potwornym miejscem, pełnym kurzu i wilgoci. M. wspominała coś o tym, że ich dziecko jest alergikiem. No kurczę nic dziwnego, czy wy widzicie, gdzie żyjecie? Po jaką cholerę wam jeszcze to dziecko?

W. gdzieś zniknął, chyba wyszedł z domu. Zostałem sam ze swoimi pytaniami i złością. Jak dużo jest takich patologicznych rodzin? Czy ludzie zdają sobie sprawę, że takie osoby żyją obok nich? Że takiemu dziecku ciągle dzieje się krzywda?

Co to za życie, gdy rodzice leżą zarzygani w kuchnio-kiblu i nie mogą skutecznie zapamiętać pierwiastków z układu okresowego? Tutaj na wskroś nikt nie ma szacunku do życia. D. i M. nie zasłużyli na ten przywilej by posiadać potomstwo. Porażony własnymi myślami, nagle zrozumiałem całe cierpienie tego dziecka. Nie tylko to obecne, ale także to nadchodzące, związane z chorobami, z dysfunkcyjną rodziną, która nie zapewni mu należytej opieki, lecz pozostawi samemu sobie, by dowolnie zbaczał z drogi, tak jak W. i by popadał w konflikt z prawem na każdym kroku. Zrozumiałem, że nikt nie zasłużył na taki los.

Nawet nie zauważyłem kiedy mocniej zacisnąłem dłoń na szyi Marcinka.


#corneliushapisanie #creepystory #patologia #grafomanboners #truestory
  • 18