Wpis z mikrobloga

W tym roku znów złapałem fazę na I wojnę światową i kierowany tym przeczytałem książkę o nieco zapomnianym i fascynującym froncie – Afryce Wschodniej. Amerykański historyk Robert Gaudi w swej pracy pt. „African Kaiser. General Paul von Lettow-Vorbeck and The Great War in Africa”, w przystępny sposób przybliża postać głównego niemieckiego dowódcy tego teatru wojny – Paula von Lettow-Vorbecka (1870 – 1964) oraz opisuje konflikt we wschodnioafrykańskich koloniach w okresie 1914 – 1918.

I wojna światowa jest kojarzona głównie przez pryzmat frontu zachodniego – nieustannych szarż na gniazda karabinów maszynowych, tysięcy trupów zalegających w błocie ziemi niczyjej. Tymczasem w obrazie tej wielkiej tragedii umyka fakt, że konflikt toczył się wszędzie tam gdzie istniały niemieckie kolonie. Chociaż Niemcy stosunkowo późno przystąpiły do imperialnej gry w XIX wieku, to po blisko trzydziestu latach od zjednoczenia w 1871 r. zdążyły one zebrać całkiem spory wianuszek posiadłości, od Chin przez Nową Gwineę i wyspy Pacyfiku po Afrykę.

Właśnie ten ostatni kontynent zawierał prawdziwą perłę niemieckiego imperium kolonialnego – Niemiecką Afrykę Wschodnią (z grubsza dzisiejsza Tanzania). Kolonia ta zarządzana po początkowych perturbacjach (krwawe powstania ludności tubylczej pod koniec XIX wieku) w dość rozsądny sposób, stała się prawdziwą solą w oku Imperium Brytyjskiego w czasie Wielkiej Wojny. O ile bowiem większość niemieckich kolonii padła najpóźniej do wiosny 1916 (upadek Kamerunu) tak siły niemieckie w Afryce Wschodnie poddały się dopiero po 11 listopada 1918 r. i to tylko dlatego, że wojna w Europie dobiegła końca.

Była to zasadniczo zasługa jednego człowieka – Paula von Lettow-Vorbecka, pochodzącego z rodziny pruskich junkrów oficera zawodowego, który w przededniu wojny światowej został głównodowodzącym lokalnych wojsk kolonialnych – Schutztruppe. Żelazna wola, charyzma i posłuch jakim cieszył się wśród lokalnych czarnoskórych żołnierzy sprawiły, że był on w stanie wystawić do walki w szczytowym okresie walk blisko 18 000 żołnierzy (białych i czarnych). Celem Lettow-Vorbecka było związanie jak największych sił alianckich, tak by nie mogły one przysłużyć się sprawie Ententy na innych frontach. Cel ten udało mu się osiągnąć – w trakcie kampanii wschodnioafrykańskiej zaangażowanych zostało po stronie alianckiej łącznie 250 000 żołnierzy oraz około 600 000 tragarzy.

Pomimo konfliktu z cywilnym gubernatorem kolonii, Heinrichem Schnee, który początkowo w 1914 r. nalegał na zachowanie neutralności w konflikcie (biali nie będą przecież walczyć z białymi), a potem na kapitulację, oddziałom Schutztruppe udało się przetrwać przez ponad cztery lata w niesprzyjającym terenie, nie tylko prowadząc wzorowe walki odwrotowe, ale również udaremniają brytyjski desant w listopadzie 1914 r. oraz przejść do działań
ofensywnych, zakłócających działanie kolei ugandyjskiej biegnącej przez dzisiejszą Kenię.

Dopiero przybycie południowoafrykańskich posiłków pod dowództwem Jana Smutsa w 1916 r. zmusiło Niemców do cofnięcia się w głąb kolonii. Od tamtej pory oddziały von Lettow-Vorbecka prowadziły ciężkie walki osłonowe, jednocześnie kierując się na południe. W pewnym momencie doszło do zajęcia całej kolonii przez aliantów, co jednak nie powstrzymało wojsk niemieckich przed przeniesieniem walk w głąb portugalskiego Mozambiku, gdzie zdobyły one bezcenne zapasy pozwalające im na dalszy opór. W ostateczności koniec wojny zastał je w brytyjskiej Rodezji, gdzie ostatni niemieccy żołnierze złożyli broń 25 listopada w mieście Abercom.

Kampania wschodnioafrykańska to mistrzostwo jeśli chodzi o prowadzenie wojny podjazdowej oraz jej logistykę. W tym kontekście należy wspomnieć o losie lekkiego krążownika SMS Königsberg, którego wybuch wojny zastał w stolicy niemieckiej kolonii Dar es Salaam. Po potyczce z brytyjskimi okrętami blokującymi wybrzeże wyrwał się on na rajd po Oceanie Indyjskim, siejąc popłoch wśród brytyjskiej admiralicji. W ostateczności, po wielu perypetiach został on zatopiony w delcie rzeki Rufiji. Niemcom udało się odzyskać z niego ciężkie działa, które od tego mementu siały popłoch w walkach na afrykańskiej sawannie.

Długotrwałe walki, ciągłe marsze, niesprzyjająca przyroda i tropikalne choroby nie odebrały jednak woli walki niemieckim oddziałom, do tego stopnia, że po złożeniu broni wśród młodszych oficerów zrodził się pomysł buntu i dalszego prowadzenia walk. Pomysł o tyle śmiały co bezcelowy, dopiero sam Lettow-Vorbeck zdołał go im wyperswadować.

Świetna książka, napisana w śmiały sposób, która potrafi zainteresować czytelnika.

#historia #ksiazki #sheckleyrecenzuje #iwojnaswiatowa
Sheckley2 - W tym roku znów złapałem fazę na I wojnę światową i kierowany tym przeczy...

źródło: comment_1630238847som7EOSD2qq6pNEsDWZAIq.jpg

Pobierz
  • 3