Wpis z mikrobloga

Dzisiaj postaram się skonfrontować z często powtarzanym stwierdzeniem, według którego jeśli ktoś urodził się i wychował jako przegryw, to jest skazany na porażkę w życiu. Czy z przegrywu da się w ogóle wyjść?

Tldr: moja odpowiedź brzmi: TAK, ale będzie to wymagało ciężkiej i często długotrwałej pracy.

Tak naprawdę, wszystko zależy od kilku czynników.

Po pierwsze - od Twoich predyspozycji psychicznych.

Po drugie – od środowiska, w jakim się znajdujesz.

Po trzecie – od zwykłego szczęścia (zawsze w trakcie wychodzenia z przegrywu, w twoim życiu może dojść do niespodziewanej katastrofy, która cofnie cię i zatrzyma na długi czas – ja tak miałem, kiedy pojawiła się choroba dermatologiczna, która wpędziła mnie z kolei w głęboki epizod depresyjny – wszystko zastopowało moje postępy na około 2 lata).

Po czwarte – od ilości gówna, z którym musisz się zmierzyć.

Niestety życie nie jest sprawiedliwe i często startujemy ze słabymi kartami. Ja sam pisząc te słowa, mam 28 lat i wciąż wiele spraw w moim życiu nie wygląda tak, jakbym tego chciał. Jeśli jednak spojrzę w przeszłość i zobaczę z jakiego miejsca startowałem. Gdzie znajdowałem się w 2017, po drugim, głębokim epizodzie depresyjnym, podczas którego poważnie rozważałem samobójstwo, a gdzie jestem dzisiaj – to jest to na swój sposób naprawdę imponujące.

Będę mówił więcej i bardziej szczegółowo o swojej przemianie w kolejnych wpisach oraz na swoim blogu-stronie internetowej, którą zamierzam postawić w kolejnych dniach. Będzie tam oprócz bieżących przemyśleń i artykułów, również aktualizowany i dokumentowany raport z mojej obecnej życiowej misji, która polega na tym, iż przez rok daję z siebie absolutnie wszystko w najważniejszych, wytyczonych strefach życiowych. Możecie przeczytać o tym w moim wcześniejszym wpisie. Zakładam tego bloga, ponieważ zawsze chciałem to zrobić. Kiedy byłem kilka lat młodszy i dopiero zaczynałem przygodę z wychodzeniem z przegrywu, marzyłem o tym, by znaleźć w sieci jakiś poradnik, wzorzec, w jaki sposób to zrobić krok po kroku. Szukałem przepisu popartego praktyką i na tyle czytelnego, bym sam mógł go zacząć stosować. Dlatego teraz sam chcę podzielić się swoimi doświadczeniami oraz działaniami, ponieważ widzę, że to naprawdę działa. I może pomóc komuś, kto znajduje się w takim położeniu, w jakim ja byłem wtedy.

Na początek napiszę z jakim rodzajem gówna musiałem się zmierzyć (i nadal się mierzę) od początku wychodzenia z przegrywu. Celem mojej 365. dniowej OPERACJI NOWY START, jest ostateczne rozprawienie się z tymi problemami. W tym wpisie będą to jedynie krótkie informacje, bardziej szczegółowo rozpracujemy te problemy w kolejnych publikacjach.

- Alkoholizm – moje pierwsze kontakty z alkoholem miały miejsce, kiedy miałem jakieś 14-15 lat i od tamtego czasu alkohol stopniowo coraz bardziej stawał się moją ucieczką od problemów. Doszło to do momentu, w którym stałem się już pełnoprawnym, uzależnionym alkoholikiem. Potrafiłem pić przez 20 dni w skali miesiąca, wpadać w kilkutygodniowe ciągi łojenia browarów i tak dalej. Nigdy nie stałem się żulem z obszczanymi spodniami pod sklepem, ale nie trzeba nim być, by być alkoholikiem.

- Fobia społeczna – problem, który prześladował mnie odkąd byłem nastolatkiem i który w momentach największego nasilenia po prostu paraliżował moje życie, nie pozwalając na nic. W najgorszym momencie w ogóle nie wychodziłem z domu, chyba, że po alkohol i chipsy, doznając przy tym w sklepie zawrotów głowy, walenia serca, uderzeń gorąca ze stresu i lęku.

- Uzależnienie od porno i masturbacji – można wręcz powiedzieć, że stało się naturalną konsekwencją prowadzonego przeze mnie życia, w którym nie miałem absolutnie żadnych, nawet marginalnych szans na znalezienie sobie prawdziwej partnerki seksualnej. Byłem przez wiele lat potwornie nieszczęśliwy, marzyłem tylko o tym, by mieć kochającą mnie dziewczynę. Przez lata prowadziłem fap-folder, gdzie waliłem pod zdjęcia znajomych ze szkoły, dziewczyn, które znam z widzenia itp. Później doszły pornole i to coraz bardziej hardkorowe. W najgorszych momentach potrafiłem dni spędzać jedynie na siedzeniu przed kompem, chlaniu browarów i wielokrotnym waleniu konia, a potem pójściu spać po takim kilkunastogodzinnym maratonie.

- Depresja – doświadczyłem prawdziwej depresji, mój najgorszy okres w życiu, który miał miejsce 3-4 lata temu to był czas, kiedy poważnie myślałem o samobójstwie, mając już nawet na oku kilka miejsc, gdzie mógłbym zakończyć wszystko. Długimi miesiącami siedziałem zaszyty w domu, nie pracowałem, po prostu zniknąłem. Nie było też nikogo, kto zechciałby mi zaproponować jakąkolwiek pomoc.

- Fatalna samoocena, kompletny brak pewności siebie – możecie się domyślać, że zestaw fobia społeczna + kompleksy + cała masa innego mentalnego gówna – była mieszanką, która nie czyniła ze mnie wodzireja porywającego tłumy. Od młodych lat byłem cichym, wycofanym i nieśmiałym chłopakiem, a z czasem dorastania wszystko to narastało. Nieśmiałośc przerodziła się w fobię społeczną, kompleksy zrujnowały moją samoocenę i pewność siebie. Widziałem siebie jako bezwartościowe, nie zasługujące na nic gówno.

- Kompletny brak umiejętności społecznych, wyobcowanie – nic więcej chyba nie trzeba dodawać.

- Zerowe powodzenie u kobiet, wieczne odrzucenie i lęk przed nawiązaniem jakiegokolwiek kontaktu – byłem skazany na samotność, która po prostu mnie dobijała, niszcząc i zatruwając od wewnątrz. Mógłbym stworzyć całą książkę na temat przeszkód, które stały na drodze do znalezienia kogoś, pomijając już fakt mojego zrujnowanego mentalu, nie miałem bladego pojęcia w jaki sposób w ogóle komunikować się z kobietami. Nie wiedziałem o nich właściwie nic. Nigdy nie miałem ojca, który mógłby stanowić jakiś wzorzec. Panicznie bałem się odrzucenia, więc zazwyczaj zakochiwałem się w jakiejś dziewczynie do szaleństwa, potrafiąc jedynie o niej myśleć i odgrywać scenariusze w wyobraźni, nigdy nie podejmując działań w rzeczywistości.

- Problemy finansowe, długi – pojawiły się, kiedy nastąpił epizod depresyjny z myślami samobójczymi. Wygrzebywanie się z niego zajęło mi około 2 lat, w tym czasie stałem się bankrutem, ponieważ oprócz tego, że nie pracowałem, zaciągnąłem kredyty na leczenie zdiagnozowanej choroby dermatologicznej (rosacea), które swoją drogą okazało się mało skuteczne. Większość pieniędzy, które wówczas wydałem, była niestety wyrzucona w błoto.

- Bycie słabym, brzydkim, zaniedbanym – kompletnie w siebie nie wierzyłem, więc i również nie dbałem o siebie. W najgorszych momentach byłem otłuszczonym, zapuszczonym śmierdzielem łażącym w dziurawym dresie. Nawet w tych lepszych nie było wiele lepiej. Byłem pozbawionym mięśni cherlakiem, za to z dużym kałdunem, moje ubrania były podniszczone i znoszone, nie miałem żadnego stylu, w gorszych momentach nie chciało mi się często nawet dbać o podstawową higienę.

- Brak umiejętności zbudowania jakiejkolwiek trwalszej relacji z kobietami – ten problem pojawił się już dużo później, kiedy kobiety w ogóle zaczęły pojawiać się w moim życiu. Musiałem przejść bardzo daleką drogę od kompletnego zera poprzez "creepa", który odstraszał dziewczyny swoim totalnym brakiem obycia i desperacją, aż do teraz.

- Kompleksy i problemy seksualne, zaburzenia erekcji – strefa seksualna przez tak długi czas kompletnie dla mnie niedostępna (z wyjątkiem masturbacji) była jedną z najbardziej zaniedbanych i nieodkrytych stref mojego życia, co musiało się skończyć w ten właśnie tragiczny sposób.

- Problemy zdrowotne (rosacea) – w 2016 roku zdiagnozowano u mnie chorobę znaną jako trądzik różowaty (rosacea), której efektem stał się w moim przypadku utrwalony, widoczny rumień na całej twarzy, nieustanny ból i podrażnienie cery, a do tego ciągła suchość oczu i nawracające infekcje spojówek. Minęło mnóstwo czasu, zanim znalazłem skuteczne sposoby na radzenie sobie z tą przypadłością. Podczas pierwszej wizyty z diagnozą powiedziano mi, że to nieuleczalne i można jedynie spowalniać postępowanie, co stanowiło gigantyczny cios dla mojej psychiki – sądziłem, że już zawsze będzie ze mną tak źle, albo i jeszcze gorzej, jak w dniu diagnozy. Na leczenie wydałem mnóstwo pieniędzy, przez które wpadłem w długi. Straciłem dwa lata na depresji i myślach samobójczych, które nastąpiły po diagnozie.

- Wychowanie bez ojca, w trudnych warunkach, bez wzorców – jak zapewne wiele spośród osób, które bywają na tagu #przegryw, wychowałem się bez ojca. Odszedł, kiedy miałem niecały rok i później widziałem go może z 4 razy, kiedy miałem jakieś 18 lat. Moja matka natomiast nigdy niestety nie dorosła do roli. Nie interesowała się mną. Wychowywała mnie babcia, choć tak naprawdę, to ja się sam wychowywałem, jedyny plus taki, że miałem zapewniony dach nad głową i jedzenie. Od najmłodszych lat towarzyszyło mi poczucie, że jestem zdany tylko i wyłącznie na siebie, że dla nikogo nie jestem ważny.

- Wewnętrzny wstyd – w toku tych wszystkich negatywnych doświadczeń, wytworzyło się u mnie coś w rodzaju wewnętrznego wstydu. Dlatego ogromnym wyzwaniem było dla mnie mówienie szczerej prawdy o sobie. Przez długie lata ukrywałem wiele faktów na swój temat, nie dawałem się poznać, udawałem kogoś kim nie byłem. Wstydziłem się siebie, tego w jakich warunkach się wychowałem i wielu innych rzeczy. Sądziłem, że jeśli ktoś tylko dowie się prawdy o mnie, natychmiast mnie odrzuci i wyszydzi.

- Stulejka – i jeszcze na domiar wszystkiego, oczywiście, #!$%@?, stulejka. Zoperowałem ją dopiero jak miałem jakieś 22-23 lata. Matka nie dopilnowała tematu jak byłem dzieckiem, bo po co. Było to źródłem moich gigantycznych kompleksów. Wiedziałem, że nawet jeśli poznałbym jakąś dziewczynę, to nie mógłbym uprawiać z nią seksu.

To są chyba wszystkie takie największe przeszkody, gówno, z jakim przyszło mi się mierzyć. Każdy ma swój krzyż, tak oto wyglądał mój. W kolejnym wpisie opiszę w jaki sposób poradziłem sobie z tymi problemami, bądź na jakim etapie ich rozwiązywania obecnie jestem. Tak, jak wspomniałem wcześniej, celem mojej obecnej, 365-dniowej misji, jest definitywne rozprawienie się z pozostałościami każdego z tych problemów. Chcę, by wszystkie te przeszkody stały się wyłącznie przeszłością. Dobra wiadomość jest taka, że większość z nich już została pokonana.

A więc tak, z przegrywu da się wyjść, choćby to miała być długa, bolesna i pełna upadków droga.

Zapraszam do śledzenia tagu #operacjanowystart, a także do dzielenia się swoimi historiami i przemyśleniami odnośnie wychodzenia z przegrywu.

#wychodzimyzprzegrywu #przegryw #psychologia #fobiaspoleczna #depresja #alkoholizm #nofap #tfwnogf #stulejacontent #rozwojosobisty #motywacja #operacjanowystart
  • 9
@inner_transformation: W sumie to mogę się zgodzić, że da się wyjść z przegrywu, tylko nie lubię takiej konstrukcji zdaniowej w stylu "da się coś tam zrobić", bo sugeruje ona, że każdy w danej sytuacji jest w stanie ją zmienić, co niekoniecznie jest prawdą, a w przypadku przegrywu moim zdaniem na pewno nie jest. W lotto też da się wygrać, ale niewiele z tego dla mnie wynika ( ͡° ͜ʖ