Wpis z mikrobloga

Wracamy do tego, co było. Jest to znów ta sama Legia co rok temu, dwa lata temu i tak dalej. Dobrze, że przychodzi przerwa, ale taki tydzień jak ten nie powinien mieć miejsca.

Nie dość, że dwie porażki, to jeszcze obie u siebie. Jeszcze niedawno własny stadion był dużym atutem, teraz przegrywamy tu jeszcze częściej niż na wyjazdach. Okoliczności były sprzyjające ku temu, aby awansować do następnej rundy eliminacji, a w lidze chociaż nie mieć porażki po dwóch meczach. To jednak jak widać za wysokie progi dla tych asów.

Znowu był to mecz, w którym teoretycznie można zasłaniać się brakiem szczęścia. Poprzeczka i słupek, centymetry zabierające (słusznie) gola już w pierwszej minucie, Jaga skuteczna po jedynych dwóch wypadach pod naszą bramkę. Jednak znów sami się o to prosiliśmy. Vuković zmieniając skład w aż takim stopniu podjął to ryzyko, niestety pierwsza połowa zweryfikowała wielu zawodników negatywnie i do tego odbiło się to jeszcze na wyniku. Można by powiedzieć – chcieliśmy zmian, no to mamy…

Jak zwykle w takich przypadkach zaczynamy grać dopiero gdy robi się pożar, choć tak naprawdę to nie do końca, bo dopiero od początku drugiej połowy, a nie od razu po stracie drugiego gola. Straciliśmy dużo czasu i możemy mieć o to pretensje do siebie. Oczywiście można mieć też do Jagiellonii, która leżąc i wolno wznawiając grę ukradła mnóstwo czasu, ale na koniec nikt nie będzie o tym pamiętał. W tym przypadku styl nie będzie się liczył (w naszym przypadku zawsze się liczy), a naszym obowiązkiem było odwrócenie wyniku, żeby ich sposób gry się zemścił przeciwko nim.

Jagiellonia zrobiła to na tyle umiejętnie, że przez 10 minut po golu kontaktowym praktycznie nie było gry w piłkę, a do tego zdołała wyeliminować jednego z naszych najlepszych zawodników w tym meczu. Zanim Legia odzyskała rytm, to minęły kolejne minuty, przewaga była coraz większa, ale nic z tego nie wynikło. Pretensje i tak możemy mieć do siebie, bo tego meczu nie mieliśmy prawa przegrać. Nawet przy tak prymitywnej grze było wystarczająco dużo sytuacji, aby choćby zremisować, a można było się pokusić także o zwycięstwo. Wygrana w takim meczu pozwoliłaby się w jakiś sposób odbudować, w optymistycznym wariancie może zaskoczyłoby to jak po Lechu rok temu jesienią. To jednak gdybanie, lepsza druga połowa jednak nic nie dała, a co najważniejsze, nie przyniosła przełomu w sposobie gry, który głównie ogranicza się do dośrodkowań. Tym razem przeciwnik był bardziej cofnięty, to udawało się napierać, ale nadal ciężko było mówić o jakimś pomyśle na grę.

Nieuznanego gola w pierwszej minucie strzeliliśmy po tym, jak szybko przenieśliśmy grę z jednej strony na drugą, co w tym meczu miało miejsce zbyt rzadko. Jagiellonia się rozciągnęła i nikt nie pilnował ani Stolarskiego na skrzydle, ani Pekharta na dalszym słupku. Również gola kontaktowego udało się strzelić dzięki rozciągnięciu Jagi, co nastąpiło po strzale Luquinhasa i paradzie Steinborsa. A tak to ciągłe pakowanie się w tłok, brak swobody, często jeden zawodnik Legii na dwóch-trzech rywali, próbujący zrobić coś z niczego.

W pierwszej połowie obaj boczni pomocnicy pojawiali się na bokach bardzo rzadko. Kapustka poza pierwszymi minutami prawie całą tę część meczu spędził w środku boiska i tam był praktycznie poza grą (dopiero w drugiej połowie na skrzydle było nieco lepiej, co zwieńczył asystą). Hołownia trochę częściej, ale brakowało umiejętności, żeby coś konkretnego zrobić z piłką. W ten sposób graliśmy praktycznie w 9, a jak do tego dodamy wycofanego Martinsa (duże rozczarowanie – sam nie przypuszczałbym, że może być aż tak źle) i Pekharta, który też unikał gry, to w polu robiło się właściwie 6 na 10. Wszyscy się zbierali w środku, tam się nic nie działo, a Jagiellonia zabezpieczała to skrzydło, gdzie akurat mieliśmy piłkę i nas blokowała – albo przed dośrodkowaniem, albo samą próbę dośrodkowania, albo wybijała piłkę z pola karnego. W ten sposób nie miało prawa się wydarzyć nic dobrego, a do tego jeszcze doszły babole obrońców. Rocha się całkowicie skompromitował walką z Prikrylem, Jędza niby próbował ratować, ale ani on nie zdążył się przesunąć, ani pozostali obrońcy (Remy w jego miejsce, Stolarski w miejsce Remy’ego). Druga to już popis Remy’ego jeszcze gorszy niż Stolarskiego z Cracovią w PP. Legia się rzuciła do przodu bez ładu i składu, tak że Imaz startował z własnej połowy i miał dużą przewagę nad obrońcą. Nadzialiśmy się w tak prosty sposób, że aż wstyd.

Vuko zreflektował się i zrobił właściwe zmiany na początku drugiej połowy. Dałoby się odwrócić wynik w 45 minut, więc może niekoniecznie za późno, bardziej pytanie, przed czym oszczędzał tych zawodników. Antolić i Luquinhas to czołowi zawodnicy, ale na swoje reprezentacje z wiadomych względów nie pojadą. Inna sprawa, że wcale nie zagrali najlepiej, bo Antolić też wchodził w starcia jeden na dwóch i tracił piłkę, Luquinhas przegrywał nawet 1 na 1. I tak byli lepsi od Martinsa i Hołowni, ale ewidentnie z formą jest coś nie tak. Właściwie jedynym, do którego nie można mieć zastrzeżeń po tym meczu, jest Slisz. On, tak jak w Zagłębiu, cały czas ma siłę do biegania, bardzo dobrze się ustawia i odbiera mnóstwo piłek. W drugiej połowie coraz bardziej się rozkręcał, aż został znokautowany.

Przy Antoliciu trzeba jeszcze dodać, że to był jedyny zawodnik, który spróbował złamać schemat i zagrać piłkę za obrońców. Podanie nie było najlepsze, ale Pekhart i tak mógłby do niego dojść, gdyby się ruszał, a nie stał jak kołek. Martwi mnie też, że zbyt wiele dobrych podań w pole karne zostało zmarnowanych. Pekhart albo potrafi idealnie dołożyć głowę, albo chociaż odpowiednio się od niego odbija, ale miał też koszmarne pudła, które nie powinny się zdarzyć. Podobnie Kante, który ponadto złym przyjęciem piłki zabrał sobie możliwość strzelenia gola tuż po przerwie. Pudło po strzale głową zaliczył także Antolić, a to była znakomita sytuacja. Niestety Legia cały czas próbuje wejść z piłką do bramki. Kapustka, Karbownik, Antolić, Luquinhas (poza akcją bramkową) – wszyscy cały czas szukają podania, a nie strzału. Tylko napastnicy się nie zastanawiają – oni gdy mają pozycję, to strzelają. Zdecydowanie pod polem karnym to jedna z ważniejszych rzeczy, jakich obecnie brakuje tej drużynie.

Choć było sporo sytuacji i dobrych podań, to jednak większość z dośrodkowań została zablokowana lub wybita. Wymowny jest fakt, że jednym z lepiej podających w pole karne był środkowy obrońca Remy. Zarówno on, jak i Rocha nie powinni grać w obronie, bo cały czas jest ryzyko, że popełnią tam proste błędy, lubią i potrafią atakować, ale potem właśnie zapomną wrócić, odpowiednio się ustawić albo zaliczą obcinkę. Na tak mało solidnych zawodnikach ciężko jest coś budować – oczywiście grali dziś w kombinowanym składzie, ale po to są w Legii, aby zrobili swoje, gdy grają. Pokazali za to, że nie bez powodu są rezerwowymi. O tym składzie z pierwszej połowy świadczył też fakt, że stałe fragmenty na lewą nogę wykonywał w dużej części Hołownia. Trzeba powiedzieć, że to zestawienie było za słabe, aby poradzić sobie z naprawdę przeciętną Jagiellonią (nie do końca rozumiem zachwyty nad nimi) i zasłużenie ten okres gry przegrało.

Są przesłanki ku temu by twierdzić, że będzie lepiej. Wróci kilku zawodników, których brakowało. Ci, którzy nie pojadą na kadry, odpoczną (choć właściwie nie powinni mieć jeszcze po czym). Czas może pracować na naszą korzyść, bo po obiecującym początku okazało się, że znowu jest tak, jak w poprzednich latach – musimy czekać, aż zwyżka formy nastąpi. Wypowiadał się o tym nawet Lewandowski – jak to jest możliwe, że polskie drużyny nie są w stanie wypracować najwyższej dyspozycji już na pierwsze tygodnie? U nas ten problem jest nagminny, a w tym i poprzednim sezonie doszły do tego kontuzje, teraz dodatkowo jeszcze COVID. Nie znam się na przygotowaniu fizycznym, nie chcę tego używać jako klasycznego hasła-wytrychu. Widzę jednak, że mamy problemy z czymś, z czym nie powinniśmy ich mieć. Zwłaszcza te kontuzje mnie niepokoją – może rzeczywiście mamy aż takiego pecha, wiadomo że w ostatnich przypadkach Wieteski i Slisza życzliwością wykazali się przeciwnicy i to im możemy podziękować. Pytanie, czy wszystkie wcześniejsze to też przypadek. Dobrze, że jest te 5 zmian, w przeciwnym razie mogłoby być jeszcze gorzej.

Każdy znalazł już kozła ofiarnego i dla większości jest to trener. Mnie martwi, że nie potrafił on dokonać postępu względem poprzedniego roku – miał możliwość nauki na własnych błędach, ale na razie nie wydaje się, aby coś z tego wyciągnął. Być może chciał przepchnąć te mecze sierpniowe jakkolwiek, a dopiero na wrzesień mieć formę na najważniejsze mecze eliminacji. Ten plan może by i się powiódł, gdyby nie Omonia. Dobrze, że tym razem ma drugą szansę w eliminacjach LE, ale nie mam pewności, czy będzie w stanie ją wykorzystać. Miał naprawdę dobre warunki – miał czas, szybkie i niezłe na papierze transfery, mistrzostwo zdobyte wcześniej, mecze u siebie (wiem, że się powtarzam). Jeśli nie jest w stanie w takich okolicznościach wykonać planu minimum, to coś jest nie tak. Nie możemy sobie znowu pozwolić na czekanie do października, bo wtedy będzie już dawno po eliminacjach. Miałem nadzieję, że Vuković przełamie te koszmarne początki sezonu, wyniki w pierwszych trzech meczach się zgadzały, co od dawna nie miało miejsca. W jeden tydzień udało mu się to bardzo łatwo zburzyć. Wkurza mnie też, że takiego meczu nawet nie remisujemy i potem znowu będzie jakaś kosmiczna liczba porażek i mała liczba punktów (nawet jeśli na pierwszym miejscu).

W każdym razie teraz Vukovicia już mało co broni. Wyniki i gra po prostu powinny być lepsze. Nie nawołuję do zmiany, ale jeżeli we wrześniu też zawali, to będzie miał ciężko. Teraz ma dwa tygodnie, a do tego jeszcze cały tydzień między 3. a 4. kolejką (nasza III runda jest dopiero 24 września). Tak że nawet wyjazdy reprezentantów nie będą wymówką. Zresztą nie chcę ich szukać, oni też powinni to zostawić i skupić się na tym, aby jak najwięcej poprawić w swojej grze. Na swoje nieszczęście pokazali w zeszłym roku, że potrafią, więc trzeba wymagać. Oczywiście jesteśmy tylko zespołem z polskiej ligi i z definicji nie jest to wysoki poziom, ale też nie na tyle niski, żeby przegrywać dwa mecze u siebie w takim stylu. Ogarnijcie się wreszcie.

#kimbalegia #legia
  • 6
@Kimbaloula: Z Vuko jest prosta sprawa, awansuje dalej w LE to zostanie, nei awansuje do grupy to wyleci i wezmiemy kogos z zagranicy.

Co do meczu to kolejny raz ilosc pecha jest niewyobrazalna. slupek, poprzeczka, nieuznana bramka, jak zwykle genialny mecz bramkarza... no ile mozna.

Poza tym poczulem sie w 1 polowie jak kibic Cracovii, 542 dosrodkowania kompletnie bez sensu. Dobrze, ze byly zmiany, bo 2 takiej polowki bym nie wytrzymal.