Wpis z mikrobloga

Na tle wielu wykopowych wątków o zbrodni w Jedwabnem czy dyskusji o żołnierzach wyklętych można było już kilkukrotnie zapoznać się z różnie formułowaną ale podobną semantycznie wykopową definicją "prawdziwego patrioty" (przykład poniżej). I jest to definicja dość dobrze oddająca rzeczywistość - wielu chce być patriotami nawet za cenę prawdy - tak jest w przypadku rosyjskich i ukraińskich nacjonalistów, którzy wybielają zbrodnie armii czerwonej, NKWD czy UPA, ubóstwiających Stalina lub Banderę i powtarzających jak mantrę "he did nothing wrong".

Tak jest też w przypadku Polaków, którzy zatykają uszy na "dokonania" niektórych oddziałów AK w wioskach zamieszkanych przez mniejszości etniczne (np. przygody podopiecznych Łupaszki) lub akty pogromu w wykonaniu niektórych bardziej krewkich rodaków (jak właśnie w Jedwabnem, w przypadku którego "polska sprawczość" została już ustalona jakiś czas temu, w drodze śledztwa IPN w latach 2000-2004). Tak jest również w przypadku osób wychwalających "bohaterskiego" hetmana Czarnieckiego, który był de facto ludobójcą i łupieżcą (nie mówię tu oczywiście o nieświadomych, których o tych dokonaniach hetmana nie uczono i bazują po prostu na ograniczonej wiedzy).

Jeśli chodzi o taki rodzaj patriotyzmu, to cóż, autor przytoczonej tu wypowiedzi ma rację - z takim patriotyzmem osoba szanująca siebie i swój intelekt nie chciałaby mieć nic wspólnego. Osobiście uważam, że lepiej skupić swój patriotyczny sentyment (o ile taki istnieje) na przedstawicielach naszego narodu, którzy nie mają niewinnej krwi na rękach, a przecież jest ich całkiem sporo. Stawanie w obronie wszystkich przedstawicieli naszego narodu za wszelką cenę - nawet tych, co do których winy istnieje wielostronny konsensus - jest zwyczajną głupotą, niczym więcej.

Problem z krajami takimi jak Polska, Rosja czy Ukraina (a podejrzewam, że dotyczy to również większości krajów byłego bloku wschodniego - nie mam wystarczających danych, aby skonkretyzować) polega na tym, że przekazywanie wiedzy o historii jest w tych krajach dość hermetyczne, zupełnie zamknięte na inne perspektywy, które pozwoliłyby nieco wypośrodkować paradygmaty. W związku z powyższym, w kontekście własnego narodu często nie uczy się faktów, a tylko mesjanistyczno-martyrologicznej propagandy. Czy taki imperatyw siania propagandy jest pozostałością "kulturową" dla byłych państw satelitarnych ZSRR? Myślę, że jeśli tak, to tylko częściowo. W końcu podobną propagandę "wygodnie omijającą pewne wątki" uprawiali już wcześniej Sienkiewicz i Piłsudski. Tak czy inaczej, przykład mój i wielu osób, które dane mi było poznać pokazuje dobitnie, że dopiero kontakt z opracowaniami spoza "programu" (w kontekście zarówno "szkolnego minimum" jak i pochodzenia autorów opracowań) pozwala co nieco zrewidować wiedzę historyczną, szkoda tylko, że trzeba o to zadbać już we własnym zakresie, czego skutki mamy w podejściu i wiedzy "prawdziwych patriotów".

Na koniec, tak bardziej prywatnie ode mnie - jako tłumacz niejednokrotnie mam do czynienia z akademickimi tekstami uznanych polskich i zagranicznych historyków - badaczy naszych dawniejszych dziejów. Drodzy prawdziwi prawicowi patrioci, gdybyście wiedzieli jak bardzo "lewackie" są fakty historyczne w ujęciu konsensusu akademickiego historyków, to złapalibyście się z głowy. Niestety jednak dla waszych aktualnych przekonań, owo "sranie we własne gniazdo", co pewnie w waszej perspektywie byłoby eufemizmem na określenie tego, co ci badacze odkrywają i publikują, jest najzwyczajniej w świecie suchym stwierdzeniem faktów lub przynajmniej zgodnych stanowisk będących tak blisko faktów, jak to tylko możliwe w świetle przedstawionych dowodów. I w świetle tych faktów osoby zaprzeczające aktywnemu udziałowi Polaków w pogromie w Jedwabnem i/lub zaprzeczające zbrodniom żołnierzy Armii Krajowej nie różnią się niczym (poza narodowością) od denialistów katyńskich czy wielbicieli UPA. Oni też uważają się za "prawdziwych patriotów".

#neuropa #4konserwy #historia #zydzi
źródło: comment_bnYKA2roqKF8iaSeU6tB9Y60JH6DLUfp.jpg