Wpis z mikrobloga

#depresja #mikrokoksy #silownia #medycyna
tl;dr na końcu, bo się zbytnio rozpisałem.
W sumie zastanawiałem się już od jakiegoś czasu czy o tym tutaj nie napisać, ale jakoś się wzbraniałem, bo parę osób mnie tu wystalkowało, w każdym razie j&bać xD. Chciałbym opisać tutaj mój przypadek, który dla zwykłego sebka i nawet dla doktura czy studenta medycyny może być ciekawy. Kuhwa, ciężko mi trochę zacząć, ale jakoś się rozkręcę. W każdym razie chciałbym, żeby ten cały wpis przeczytała w całości chociaż jedna osoba.
Moje problemy ze zdrowiem (psychicznym i fizycznym) zaczęły się jakieś niecałe 3 lata temu, chociaż jak sobie teraz o tym teraz pomyśle to skłonności depresyjne mogłem mieć już nawet od gimnazjum. Był wtedy początek roku akademickiego, byłem w nowym mieście, zupełnie bez znajomych. Początki na uczelni były w miarę luźne, więc na początku miałem sporo wolnego czasu. Już wtedy miałem jakieś tam doświadczenie w sportach walki, więc postanowiłem wrócić do treningów i zapisałem się do klubu MMA. Był, a być może jest to dalej jeden z najbardziej utytułowanych klubów w kraju- taka mała dygresja. W każdym razie były tam dwie grupy. Początkująca oraz zaawansowana. Ja byłem coś między tym, a tym poziomem. Problem był jednak taki, że godzinowo odpowiadała mi tylko ta lepsza grupa. Na dosłownie 3 treningu były zapasy, chciałem się popisać moimi zapaśniczymi umiejętnościami, których jak się okazało zbytnio nie miałem. Typ mnie wyniósł, ja się w powietrzu jakoś obróciłem i pierdo***łem na bark. Złamałem obojczyk. Miałem założony gips na obręczy barkowiej przez 7 lub 8 tygodni. Po tygodniu lub dwóch od tego incydentu przez stres, którego doświadczałem praktycznie przez cały czas, ponieważ czułem się bardzo niekomfortowo. W autobusie zajmowałem półtora miejsca, bo siedziałem jak sebek z rękami wzniesionymi, na uczelni miałem problemy z pisaniem notatek, bo musiałem robić wygipasy, miałem problemy z zaśnięciem, bo jedyna pozycja na jakiej mogłem spać była to pozycja na plecach. Co przerwę musiałem latać do łazienki, bo łeb mi się pocił jak w saunie. No i właśnie wtedy pierwszy raz możliwe, że miałem zapalenie osierdzia, lub przynajmniej stan zapalny (wysokie CRP- jest to białko, które uaktywnia się przy stanach zapalnych w organizmie). Pogarszało mi się z dnia na dziej. Czułem coraz mocniejszy ucisk w klatce, później do tego doszła gorączka i w ogóle słabe samopoczucie. Wtedy wychodziłem z założenia, że po co chodzić do lekarza, jeśli mogę się sam zdiagnozować na poradnikzdrowie xD. Objawy wtedy pasowały mi do grypy, więc poleciałem do apteki, żeby kupić sobie jakieś tabsy. Dostałem coś na gorączkę i na stany zapalne. Zbytnio mi to nie pomagało, bo co wieczór miałem gorączkę, chociaż zawsze mogło mi to coś złagodzić. Generalnie po paru dniach (7/8) mi to przeszło. Przez ponad rok takie same objawy wracały mi dosłownie przez kilka razy, a ja debil w ogóle nie byłem z tym u lekarza. Dwa razy wzięło mnie tak porządnie, że ledwo co mogłem wstawać z łóżka, leczyłem się sam jakimś przeciwzapalnym lekiem. Wtedy dalej gmyrałem w necie i objawy 'pasowały' do nerwobóli, nerwicy oraz zespołu DaCosta (czy jak się to tam pisze). W każdym razie później, gdy wzięło mnie to jeszcze raz to uznałem, że w końcu powinienem udać się do lekarza. Przepisałem się do innej poradni, przez zmianę miasta, w którym studiuję, poszedłem do lekarki (gdy już miałem ten ucisk), wzięła mnie wymacała, zrobiła ekg i zapytała czy na siłce robię tylko górę ciała. A siady szły 3x w tygodniu xD. Uznała, że te bóle spowodowane są przez to, że moje przyczepy mięśniowe są zbyt przeciążone i przepisała mi maść, która mi zresztą gówno podoba. Był już weekend, a mi się pogarszało, doszła gorączka. Byłem już w domu i powiedziałem o wszystkim mamie. Ta pojechała ze mną na pogotowie. Przyjęła mnie jakaś przygłucha lekarka w podeszłym wieku. Przepisała mi jakiś betabloker (czy coś innego na obniżenie tętna, bo już wtedy miałem tachykardię- tętno powyżej 100) i dała mi jakiegoś zastrzyka w dupala. Zastrzyk nie był przyjemny, ale później mnie bolał jeden poślad tak bardzo, że zbytnio nie mogłem siedzieć xD. W każdym razie na następny dzień mi nie przeszło, więc pojechałem z mamą raz jeszcze. Tym razem przyjął mnie jakiś dokturek, który pochwalił mnie za ciało xD. Zapytał pierw co studiuję, odpowiedziałem mu, a on, że zwyczajny informatyk tak nie wygląda. Nie powiem, dygnał mi wtedy xD. A tak serio to typek skierował mnie na SOR. Na SORze było pełno ludzi, ale dość szybko wzięli mnie na badania. Pierw pobrali mi krew, później lekarze robili ze mną wywiad. Później po dość długim czekaniu przyszedł kardiolog i wziął mnie na rtg klatki piersiowej i na echo serca. Wyszło w badaniach, że mam zapalenie osierdzia + wysokie CRP. Spędziłem w szpitalu prawie 2 tygodnie. Na drugi dzień w szpitalu pogorszyło mi się na tyle, że musiałem mieć robiony zabieg. Punkcje- nakłucie osierdzia, żeby odessać płyn, którego było ponad litr. Później po tym jak wyszedłem ze szpitala po miesiącu poszedłem do kardiologa na kontrolne echo serca. Było wtedy zaraz po nowym roku. Echo i ekg wyszły cacy, a dosłownie 2 dni później znów mi to wróciło (ucisk w klatce + gorączka). Wtedy lekarze zaczęli podejrzewać chorobę autoimmunologiczną, bo oprócz tego, że mi to wróciło to moja mam też ma tocznia. W każdym razie w sumie pobytów w szpitalu zaliczyłem w przeciągu 15 miesięcy chyba 7 lub 8. Przez ponad pół roku brałem sterydy, przez które wywaliło mi straszny trądzik. Dopiero w marcu trafiłem do Instytutu Chorób Tkanki Łącznej, w którym wyszło, że nie mam tocznia.
W przedostatnim dniu mojego pobytu miałem badanie u okulisty. Lekarz zakropił mi krople na powiększenie źrenic i kazał mi poczekać na korytarzu. Zacząłem sobie w tym czasie pykać na telefonie, a w tym czasie mój wzrok się pogorszył- to normalne po tych kropach. Poczułem wtedy przerażający strach. Bałem się, że jestem jakiś niedoje""ny i że zamkną mnie u czubków. Strach się nasilał, nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Szczerze nie wiem jakby się to nie skończyło, gdyby nie przyszła jakaś pani (pacjentka), która zapytała się mnie czy jestem już po zapuszczeniu kropli, uśmiechnęła się do mnie. W jednej chwili poczułem ulgę. Wreszcie byłem bezpieczny i mogłem normalnie oddychać. Następnego dnia o wszystkim powiedziałem mojemu lekarzowi prowadzącemu, który od razu skierował mnie do psychologa. Rozmowa trwała dość długo, ale zostałem zdiagnozowany. Mam nerwicę lękową + okresową depresję (czy jakoś tak). W tym samym dniu wyszedłem ze szpitala. Po drodze do mojego domu wstąpiłem na chwilę do rodziny (była to połowa drogi). Posiedziałem sobie trochę u nich i wyjechałem do domu. Dosłownie po chwili zacząłem płakać jak dziecko. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje i nie mogłem przestać. Praktycznie płakałem całą drogę, jedynie jak tankowałem to na chwile mi przeszło.
Wtedy poczułem się faktycznie chory na depresję. Do tamtej pory myślałem, że mnie to nigdy nie spotka, ale następny tydzień był dla mnie katorgą. Miałem problemy ze snem, czułem ogromną pustkę, nie mogłem się niczym zająć, nic mi się nie chciało. Tragedia. Osoby bez depresji tego raczej nie zrozumieją, bo ja sam tego wcześniej nie rozumiałem. Ciągle chodziłem przybity. Co prawda miałem wsparcie u mamy, ale czasem mi jej słowa bardziej szkodziły. Np. mówiła mi, że będzie dobrze, a mi się wtedy zaczynało chcieć płakać. Najlepszym wyjściem było, że już w niedziele wróciłem na studia. Co prawda było mi dalej bardzo ciężko, ale wśród znajomych czułem się trochę lepiej. Trudno mi było ciągle odpowiadać na pytania typu: czemu jesteś smutny etc.? Wcześniej w tym instytucie psycholog powiedziała mi, że pogada z moim lekarzem, żeby ten wypisał mi leki. On zaś powiedział, że ma mało czasu i że wyślą mi to pocztą. Po dwóch tygodniach jak zdałem sobie sprawę, że o mnie zapomniał zapisałem się do psychiatry. Dostałem leki (setaloft, zolpigen oraz hydroksyzyne). Lepiej zacząłem się czuć już po dwóch tygodniach, chociaż wtedy zadziałało bardziej placebo, bo serotonina działa jakoś po kilku tygodniach. W każdym razie jest tera coraz lepiej, tętno mi się bardzo umiarowiło (ok 70), nie miewam już ucisków w klatce- po zwiększeniu aktualnego leku. Co prawda dalej mi się zdarzają trochę gorsze dni jak dzisiaj, ale ogólnie jest coraz lepiej. Generalnie, jeśli macie jakieś problemy z psychiką to nie zwlekajcie i idźcie do specjalisty, bo później może być już za późno. Ostatnie zapalenie osierdzia miałem w święta bożonarodzeniowe, więc było to nieco ponad 5 miesięcy temu.
Z objawów depresji jakie wcześniej miałem to niepokój, wysokie tętno, koszmary, w których byłem bezradny i chyba tyle.
Bardzo pomagają mi leki, spędzanie czasu ze znajomymi/rodziną, treningi, spacery przy ładnej pogodzie

tl;dr najprawdopodobniej moje zapalenie osierdzia było spowodowane tym, że mam depresję i nerwicę, ale powoli z tego wychodzę.

Bardziej w tym wpisie skupiłem się na mnie, niż na moim przypadku, ale szkoda mi to pisać od nowa
  • 28
  • Odpowiedz
@wiera87: ulatwia mi zasypianie. A jak probuje sie przed tym wzbraniac pykajac na tel to robia mi sie halucynacje np. Litery zmieniaja pozycje albo wzorki na koldrze xd
@KRISSVector: jakimi narkotykami? Jestem pod opieka lekarza, ktory dawkuje mi leki
  • Odpowiedz