Wpis z mikrobloga

Stara dobra szkola Acodinu

Przygotowalem dla was kolejny pasjonujacy raport . Milego czytania Gwiezdni Wedrowcy niech moc DXM bedzie z Wami ( ͡° ͜ʖ ͡° )*:

#narkotykizawszespoko #tripreport

To co wam opiszę wydarzyło się naprawdę i nic nie będę ściemniał. Miałem już więcej nie zaglądać, ale to trzeba wam napisać. Tylko proszę by zostało to tu na forum.

Po urodzeniu córeczki postanowiłem zabawić się jak nigdy (po naszemu). W tym celu (czytając, że to najlepsze) zaplanowałem ciąg 2 dniowy z szałwią i dexem. Kupiłem sobie 6 paczek aco i extrakt x20. Zabawa była przednia, dwa dni super jazdy, wszystko opisałem na naszych topicach. Jednak to co mnie spotkało w poniedziałek przeszło moje najśmielsze oczekiwania i chyba wam wszystkim szczeny opadną.

Sobota i niedziela był ciąg. Trafiłem na koniec świata, za sprawą szałwi spełniłem marzenie dzieciństwa, super jazda, coś w mózgu mi się poprzestawiało, ogólnie błogo. Nastał poniedziałek. Odmulony, wykapany i szczęśliwy zabrałem z domu 2,5 tyś na wpłatę do banku i ruszam do pracy.

Nagle świat stanął w miejscu. Wydało mi się, że jakaś tajemnicza siła zatrzymała na ułamek świat, a ja byłem tego świadkiem. Jadąc samochodem zdałem sobie sprawę, że coś złego się dzieje ze mną i, że wielki tir z tyłu to wysłannik szatana i chce mnie zabić. Posiadam (nie chwaląc się) terenówę, więc myślę, że jak mnie #!$%@? od tyłu, to dam rade jakoś przeżyć. Rura i po chwili podjeżdżam pod sklep. Stoję, patrzę na ludzi i nie wierzę własnym oczętom. Na twarzach każdy miał wypisane swoje życie, mogłem wyczytać z nich wszystko. Powiesiłem karteczkę "za 15 min wracam" i rura na pocztę. Na poczcie trauma: potworne staruszki okupują okienka, każda moher na łbie i armia Ridika. Przerażony myślę, że lincz się szykuje, ale jakoś załatwiłem sprawy służbowe i to by było na tyle pracy na tamten dzień.

Wracając do sklepu stwierdziłem, że wpadnę do ziomala, który ma sklep w pięknym pasażu. Taki ładny elegancki jasny nietuzinkowy. Wchodząc do pasażu nagle doznałem objawienia. Wydało mi się, że plan Boży (tak jam był 100% ateista) dopełnił się i oto zostałem wybrany by głosić powrót Jezusa na ziemię. Ten pasaż będzie miejscem, gdzie będę zaopatrywał moich Wojowników Dobra w rzeczy przyziemne. To dopiero początek.

Rozpocząłem podróż po wszystkich sklepikach witając się z każdym. Mówiłem, że zwyciężyliśmy z szatanem i oto Ja mam na celu zorganizować Paladynów Boga, a tu będą się ubierać. Doszedłem do kolesia z brelokami i zakupiłem u niego, do samochodowych kluczy wisiorek tego świętego od samochodów. On mi powiedział, że muszę go na Jasnej Górze poświęcić. Ruszyłem więc na JG.

Po drodze zacząłem rozdawać pieniądze biednym, gdyż jako wysłannik Boga materialne dobra okazały się dla mnie niczym. Wyrzuciłem komórkę do śmietnika, gdyż ktoś chciał się cały czas ze mną skontaktować, a ja nie miałem czasu na bzdury (okazało się, że żona szału ze strachu dostawała). W pewnym momencie poszła mi krew z nosa i krzycząc na całą ulice zacząłem pokazywać ludziom krew. Krzyczałem, że to krew aniołów przelana za Boga i żeby za mną szli gdyż już byłem pewien, że dziś wydarzy się z nieba zstąpienie. Wyrzuciłem wszystkie dokumenty, zegarek za kilka tysięcy też poleciał w tłum. Kluczyki też wywaliłem i stojąc już przed wejściem na JG, odrzuciłem skórę (na szczęście się znalazła, i prawko i klucze od sklepu, dowód wyrabiam niestety i szkoda zegarka).

Idąc ta szeroką drogą na JG spotkałem gościa, któremu powiedziałem o wszystkim. Okazało się, że on o wszystkim wie, bo jest #!$%@?ęty i mówi o tym każdemu już od lat. Miałem kompana, nagle kompan się zmył na jakieś spotkanie, a ja tuż u wejścia spotkałem staruszka na wózku inwalidzkim ślepego, ale słyszał. Chciałem go uzdrowić, ale jakoś nie wychodziło, staruszek gdzieś zniknął. Idąc dalej nagle podbiega do mnie ten psychicznie chory i mówi, że musimy iść. Pytam się go jak się nazywa, a on, że Piotr.

W tym momencie kawałki układanki planu boskiego wskoczyły na swoje miejsce. Św. Piotr już jest, kaleka też, a ja jestem św. Tomaszem, raczej jego reinkarnacją, wszyscy apostołowie się reinkarnowali w to stulecie i dziś zacznie się panowanie Boskie, a my zostaniemy wybrani na pomocników Pana.

Moje zadanie jako niewiernego Tomasza było zabezpieczyć materialnie całe przedsięwzięcie. Nagle zabiły dzwony, a ja zostawiłem św. Piotra w spokoju i wróciłem na JG. Spotkałem niewidomego żebraka przeprowadziłem z nim dyskusje i dowiedziałem się, że po śmierci Bóg zmieni mnie w anioła i będę miał skrzydła. Ja mówiłem on kiwał tak albo nie i to wystarczyło za dyskusję. Myślicie, że to koniec haha słuchajcie dalej.

Zabiły dzwony po raz wtóry. Pożegnałem żebraka, upewniwszy się, że niedługo odzyska wzrok, ponieważ czas "W" już nadchodził. Wszedłem przepełniony miłością do Boga w głąb świątyń na JG. To, co nastąpiło przejdzie do historii Jasnej Góry. Słuchajcie. Idąc między pięknymi budynkami nagle na jakimś placyku spotykam dwóch mnichów. Szał mnie ogarnął. To Ja św. Tomasz na tysiącach bitew przelewałem krew aniołów, by te pacany się modliły bezpiecznie zamknięte w klasztorach. Podszedłem do nich i zacząłem im tłumaczyć, że jestem Św. Tomaszem, jego reinkarnacją, że nadeszło królestwo Pana. Oni jakoś się dziwnie patrzyli i jakby mnie nie rozumieli. Tego było za wiele. Chcieli dowodu to dostaną.

Jednym potężnym szarpnięciem zdarłem z siebie bluzę i podkoszulek. Lata siłowni, masa tatuaży i rozszalałe oczy wariata. Kumacie co sobie myśleli. Zdjąłem pas i powiedziałem, że teraz za ich małe grzeszki nadszedł czas pokuty i tym pasem jakem św. Tomasz wybatożę ich. Nagle pojawił się pan ochroniarz, był jakiś smutny i najpierw szły jego nogi, a potem on. Nie dziwcie się. Widok, który zastał zmroził go, bo miał z pięćdziesiątkę, a ja jak to ja berserker z pasem w łapie (żeby było śmieszniej pas był marki Giorgio Armani, więc widzieli, że jestem elegancko ubrany tylko świr) krzyczący o pokucie i karze, o Bogu i nadejściu apokalipsy.

Zjawiła się straż kościelna i już nie było do śmiechu. Wziąłem porwane ciuchy, pas i grzecznie poszedłem z nimi na posterunek. Tam się zaczęło.

Gadałem z nimi chyba z pięć godzin, opowiadałem o królestwie Bożym, o tym, że czytam im w myślach, że skaczą jeden po drugim, że zmieni się wszystko. Kilka razy było gorąco jak wyprowadzałem ich z równowagi, ruszali do mnie z paralizatorem i tonfą. Na szczęście anioły nade mną czuwały. Przyszedł jakiś poważny gościu, aura jaką miał była miażdżąca. Powiedziałem grzecznie dzień dobry i dalej do tych ochroniarzy. Nagle odwracam się, patrzę tamtemu w oczy i mówię czy już wie o co mi chodzi?

Facet przytaknął i wyszedł. Potem jakiś telefon i wszyscy strażnicy stali się grzeczni. To był jakiś kozak, bo traktowali mnie już dobrze i mogłem gadać ile wlezie. Jak się zorientowali, że mi nie przechodzi, wezwali pogotowie, policje i moja żonę. Czekając na początek końca znanego mi świata, nagle uświadomiłem sobie, że muszę stamtąd wyjść i udać się do szpitali by chorym przekazać dobra nowinę. Zakuty w kajdany, pół nagi nagle wstałem i stwierdziłem wychodzę. W tej sekundzie weszli pielęgniarze. Stwierdziłem, że to następny cud i grzecznie z nimi wyszedłem.

Jakież było moje zdziwienie, gdy wywieźli mnie nie indziej jak do #!$%@? domu wariatów, tam przypięli do łóżka, leżałem bez ruchu. Nie przytoczę żadnych rozmów w szpitalu, bo dom wariatów to straszne miejsce. Lęk mnie obleciał i z przerażeniem sam pośród wycia i rzężenia pensjonariuszy czekałem, co będzie dalej. Teraz najlepsze.

Nagle obleciał mnie przerażający strach. Świat znowu przystanął na chwilę i nagle ogarnęło mnie przerażające uczucie, że zbliżam się do końca i czeka mnie piekło. To nie było coś na kształt lekkiego strachu na jeździe acodinowej. To był przerażający, paniczny lęk z końca i to złego końca. Poczułem na stopach, tylko stopach dotknięcie przerażającego mrożącego krew zimna. Nie umiem opisać tego dokładnie, ale wyobraźcie sobie mrowiące każdy nerw lodowate zimno, które ociera się o stopy zamrażając krew.

Nagle uczucie minęło i świat odetchnął. Resztę nocy spędziłem na rozmyślaniach. Przespałem się chwilę i po obudzeniu dotarło do mnie, co ja #!$%@?łem poprzedniego dnia. Nastąpiła rozmowa z bardzo mądrym lekarzem i jak zacząłem mu wyjeżdżać z cudem, to delikatnie dał mi do zrozumienia, ze Acodin to silne lekarstwo. Ma pochodną kodeiny w sobie, a koda może namieszać. Skumałem, że muszę mówić o przedawkowaniu, bo mi się szykują dwa tygodnie w wariatkowie. Po godzinie przyjechała żona i wróciłem do domu.

Mam szlaban na dragi wszystkie prócz LSD i szałwi. Acodin w domu stał się tematem tabu.

Teraz mi powiedzcie moi Drodzy. Czy zostałem opętany przez ducha opiekuńczego, czy to koda mi to zrobiła. Przecież wszystko pamiętam, ale robiłem to wszystko patrząc na to jakby z boku. Jestem poważnym człowiekiem i nigdy przecież bym nie rozdał kasy i reszty i w ogóle. Co to #!$%@? było? Nie potrafię sobie na to odpowiedzieć. Może ktoś z was mi we łbie poukłada.
BlotnaBabeczqa - Stara dobra szkola Acodinu 

Przygotowalem dla was kolejny pasjonu...

źródło: comment_Z3v2CXJ3tlQwaGFQsavYT3nciXYnaGHM.jpg

Pobierz
  • 9
  • Odpowiedz