Wpis z mikrobloga

14.03/15.03 2019

Dwa dni. Oto ile zbierałam się do napisania prostej, jakby się wydawało, notki.
I dalej nie bardzo mi się chce, ale próbuje myśleć. To znaczy i tak muszę to usystematyzować, ale łącznie z innymi trywiami życiowymi, przy obecnych anomaliach pogodowych, zadanie to niemal mnie przerosło.

W czwartek, jak mi się wydaje, dzień był całkiem w porządku. Tak, wydaje. Minęły już ponad dwie doby, a przy napadowych wyładowaniach m.in. w płacie czołowym, Twoja pamięć z czasem staje się dziurawa, jak szwajcarski ser i trzeba odnajdywać pewne punkty zaczepienia. Jak...w pracy było w porządku i WYDAJE MI SIĘ, że miałam wiele energii i wszystko szło gładko...choć żadnych konkretnych detali nie potrafię przywołać, choćby prostego 'co zjadłam na obiad' - ponownie, cisza przed...co najmniej deszczem.

Wieczorem, standardowe opadanie z sił, ból w lewej ręce i klatce piersiowej. Narastajace zawroty głowy i dezorientacja. Ale piszę odpowiedź na ciekawy temat...

(Dane uzupełnione za pomocą)

Ok. 23:00 pierwszy raz częściowa utrata przytomności - straciłam orientację w czasie, ale słyszałam co dzieje się wokół i reagowałam, choć wymagało to skupienia - choć miałam coraz mniej siły, by się ruszyć.
15 minut później odpowiedziałam 'zaraz', chciałam wstać, ale czułam się zbyt słaba i ociężala, mimo prób.
Kolejne 10 minut później udało mi się wstać i wyłączyć telewizor, ale po położeniu się w poprzek łóżka nie potrafiłam 'zmusić ciała' do przeniesienia się do właściwej pozycji.
Ostatni raz ponoć przed 23:40 - udało mi się, po kolejnych upomnieniach podnieść, poskładać wszystkie rzeczy i, mimo ciągłego zamroczenia, położyć i zasnąć.
Odpowiedź poprzez długą hibernację telefonu, zniknęła z telefonu...



Jednak w piątek już po wybudzeniu się czułam się fatalnie. Byłam zdezorientowana i ledwo udało mi się, z opóźnieniem wstać. Czułam mrowienie w nogach i rękach, ale bez użalania się nad sobą! Leki i do pracy, Rodacy!
W drodze na autobus dostałam zadyszki i nawet nie bardzo byłam w stanie włączyć swoją ulubioną muzykę. Postanowiłam przed wejściem do budynku, że 'wytrzymam', zebrałam od szefowej porobione dzień wcześniej dokumenty... i poddałam się, ale nie, gdy ledwo potrafiłam skupić się na kierowanych do mnie słowach. Dopiero gdy wpadłam na drabinę rozłożoną w recepcji, dotarło do mnie, że to nie ma sensu.
Gdy doszedł do tego refluks i straciłam głos, wypisałam w końcu urlop na żądanie i wsiadłam do autobusu, gdzie siłą woli starałam się zmusić do zatrzymania zbyt szybko poruszający się krajobraz.
Potem taksówka(GODZINA czekania na autobus, albo 10 minut + dojście do punktu zamieszkania z oddalonego o 20 minut drogi przystanku) i wczołganie się po schodach...
Gdzie poinformowano mnie, że wyglądam jak trup. Urocze.

Reszta dnia minęła właściwie na spaniu -pójściu z psem - lekach i próbie utrzymania filmu przed urwaniem, bo przecież SZKODA DNIA.

A dziś od rana faszeruję się TONĄ cukru - WZka-cola-Belriso-ryz z jablkiem -
i bigosem... choć mi niedobrze, jak rano było ok, teraz, gdy sztuczny haj zaczyna ze mnie schodzić, ledwo opanowuję ciało i kombinuję, jak posiedzieć, gdy mimo bezruchu, świat wydaje się wirować...

https://youtu.be/-N4jf6rtyuw

#epilepsja #neurologia #ataki #zalecenia #swiadomosc #padaczka #lekarz #terapia #notatkiepileptyczki #psychologia #blackout #przegryw
  • Odpowiedz