Wpis z mikrobloga

#iiwojnaswiatowawkolorze

Operator miotacza ognia z kompanii ''B'' 9. pułku marines biegnie ku japońskim bunkrom. Iwo Jima, 19 lutego 1945 r. Ponieważ tak prosiliście o Iwo - atakujemy/bronimy się dalej.

Kiedy Amerykanie ruszyli do przodu, rozpętała się rzeź. Strzelał każdy załom terenu, każde wzgórze, każda szczelina w terenie. Wszystko ziało ogniem. Z potwornym gwizdem spadały granaty moździerzowe i potężne pociski 320 mm, które po prostu zmiatały wszystko, w co trafiły. Tonęły amfibie i barki, płonęły czołgi, eksplodowały skrzynie z amunicją. Wielkie słupy czarnego piasku wyrastały w miejscu trafienia, powietrze zaroiło się od świetlistych paciorków pocisków broni maszynowej. W potwornym huku, błyskach eksplozji przerażeni marines próbowali utworzyć linię walki. Zewsząd dobiegały krzyki o sanitariusza. Oficerowie rozpaczliwie próbowali wezwać wsparcie ogniowe. Porzucano wszystko poza bronią i amunicją. Dopiero po godzinie tej rzezi przybyłe na plażę buldożery zaczęły wypychać miękki pył wulkaniczny, torując przejście. Przybyły też czołgi Sherman (każda dywizja miała jeden batalion pancerny), wsparcia udzielały też gąsienicowe amfibie - amtracki z haubicami.

Na lewej flance sławny bohater wojenny, odznaczony Medalem Honoru sierżant John Basilone krzyczał do swoich ludzi: ''Dawajcie chłopaki! Dacie radę!''. Kiedy kilku z nich zaczęło biec za swym dowódcą, wybuchł pomiędzy nimi granat moździerzowy, zabijając wszystkich na miejscu.

Ale Iwo Jima miała stać się miejscem sławy innych bohaterów.

W centrum, gdzie lądowała 4. Dywizja Marines, jeden sierżant krzyknął do swoich ludzi ''Osłaniajcie mnie!''. Pobiegł naprzód, uzbrojony jedynie w pistolet i dwa granaty. Niczym postać z filmu akcji strzelał z biodra i wrzucił granat do środka japońskiego bunkra. Wracał się po granaty kilka razy i zniszczył pięć japońskich stanowisk, gdy japoński granat wybuchł mu pod nogami, zabijając na miejscu. Nazywał się Darrell S. Cole. Pośmiertnie odznaczono go Medalem Honoru, jako pierwszego z 27 odznaczonych na Iwo Jimie.

1. batalion 28. pułku z 5. Dywizji na lewej flance parł naprzód, chcąc jedynie odciąć Suribachi od reszty wyspy. Rannych porzucano, gdzie upadli. Liczyło się tylko, by przebyć jak największy dystans. Zdemolowany batalion (łącznie 15 ludzi, do końca dnia stracili ponad 600 marines) dotarł na drugi brzeg, tocząc zażarte walki z żołnierzami japońskiego 320. batalionu piechoty.

4. Dywizja nie posunęła się wiele dalej - zdobyto zaledwie 450 metrów terenu do wieczora. Przykładowo, liczącego 900 marines 3. batalionu 25. pułku (zwanego ''Ghoulami'' od antyrefleksyjnego kremu, jaki mieli na twarzach) zostało 150 ludzi. Nie zdołano opanować nawet podstawowego celu - lotniska nr 1, nie mówiąc o podejściu do Suribachi. Do końca dnia zginęło i zostało rannych 2400 Amerykanów. Jedna z kompanii w ciągu dnia cztery razy zmieniała dowódcę. W innej z 240 ludzi zostało 18.

Amerykanie z morza odpowiadali raz po raz gigantycznymi nawałami ogniowymi. Bez skutku. Na czas ostrzału Japończycy milkli, a później wznawiali morderczą burzę ognia i żelaza. Schrony zdobywano pojedynczo, jeden po drugim, w zaciętych bojach z gotowymi na śmierć żołnierzami Cesarza. Najcenniejsze były bazooki, ładunki wybuchowe i miotacze ognia. Używano również granatów z termitem, które nie dawały szans obrońcom. Ale to wszystko wymagało zbliżenia się na niewielką odległość do bunkrów. Jeśli udało się podejść, to bunkier był niszczony - płonących, uciekających z przeraźliwym krzykiem Japończyków dobijali inni marines. Dopiero, gdy wyładowano większą ilość Shermanów Zippo - z miotaczami ognia - zdołano jako tako ustabilizować sytuację. Jednak czołgi i amtracki były zaciekle niszczone przez japońską artylerię jeden po drugim. Z najwyższym trudem marines wyrąbywali sobie przejście w japońskiej obronie.

Wieczorem, gdy sytuacja się nieco uspokoiła, wystrzeliwane raz po raz flary oświetlały przerażający widok - kursujące ciągle barki z rannymi, pracujący w pocie czoła budowlańcy, którzy choć trochę chcieli uprzątnąć plażę, dymiące wraki i pełno kraterów, a w każdym z nich przynajmniej jeden zabity marine. Japończycy i tak przez całą noc nękali Amerykanów, albo ostrzałem z moździerzy, albo podczołgując się do ich jam i podrzynając im po cichu gardła. Większość więc nie spała, szczękając zębami z zimna.

Generał Kuribayashi, spokojnie paląc papierosa na północy wyspy, z satysfakcją myślał o wykonaniu swojego zadania.

Autor postu: II wojna światowa w kolorze

#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #zdjeciazwojny
Mleko_O - #iiwojnaswiatowawkolorze

Operator miotacza ognia z kompanii ''B'' 9. puł...

źródło: comment_hx0j1CULdku2x1fcgEHym9p2Thw3yELm.jpg

Pobierz
  • 16
@KredaFreda: Wikipedia z tego co wiem nie odbiega w tym temacie za bardzo od rzeczywistości. O dziwo ogólnie straty (zabici + ranni + zaginieni) są wyższe po stronie Amerykańskiej

@szkucik14: O ile dobrze pamiętam o Iwo jest tylko fragment z Basilone, ani Sledge ani Lecke tam nie walczyli

@Daroo24: Też o tym słyszałem, ale podchodzę do tej informacji z pewnym dystansem

@simperium: Walczyć. Utrzymać wyspy nie miał szans