Wpis z mikrobloga

"Posłuchaj Honey Badgera", czyli tłumaczenie obszernego wpisu Daniela Ricciardo, który podsumowuje swoje trudne decyzje, w tym także tą o rozstaniu z Red Bullem.

Więc tak... nigdy wcześniej nie robiłem czegoś takiego, ale robię to dla wszystkich osób, które stały kiedykolwiek przed podjęciem trudnej decyzji.

Po Grand Prix Węgier wraz z końcem lutego poleciałem do Los Angeles. Chciałem uciec od tego wszystkiego, potrzebowałem przestrzeni - potrzebowałem tego dziewięciogodzinnego lotu wolnego od WiFi i rozrywek, gdyż musiałem w końcu zdecydować w związku ze swoją przyszłością.

Po 10 latach pracy z Red Bullem zespół przygotował dla mnie nową ofertę. Spędziłem tam co prawda całą swoją karierę, ale Renault także zaoferowało mi kontrakt. Obie te drużyny chciały bym dla nich jeździł, obie też oczekiwały decyzji wkrótce.

Spójrzmy wstecz - decyzja o mojej przyszłości w F1 bardzo mnie pochłonęła, a kosztowała więcej, niż zdawałem sobie z tego sprawę. Brzmi to trochę dramatycznie, ale była to jedna z najważniejszych decyzji, które musiałem podjąć w swoim życiu. Tak samo duża jak ta o pozostawieniu swoich przyjaciół i rodziny jako nastolatek, by udać się do Europy i realizować swoje marzenie, aby zostać kierowcą F1.

Wiem, że gdy ludzie podejmują decyzje życiowe, czasem stoją przed trudniejszymi wyborami - ale ta decyzja mogła zmienić moje życie. A ciężko pracowałem, aby dostać się tam, gdzie jestem dziś.

Wsiadłem więc do samolotu i mniej więcej w połowie lotu, jakieś 40 000 stóp nad wschodnim wybrzeżem Stanów Zjednoczonych wyłączyłem film, który oglądałem, złapałem kieliszek wina zacząłem naprawdę intensywnie zastanawiać się nad swoją przyszłością.

Zamknąłem oczy i tylko słuchałem szumu silników. Czasem ludzie mówią o momencie olśnienia, więc pomyślałem: "olśnienie, gdzie jesteś?".

A potem zacząłem myśleć o tym - całkowicie poważnie, jakby to było wszystkim.

*

Wróciłem... wróciłem do momentu, gdy to wszystko się dla mnie zaczęło.

Wiesz, zawsze byłem Danielem, zawsze miałem takie same podejście. Lubię być bezczelny, lubię się śmiać i zwyczajnie mieć fun - bez względu na wszystko, co robię.

Kiedy byłem chłopcem, miałem wielki plakat Michaela Jordana na ścianie mojej sypialni w naszym domu w Perth. Było to jego najpopularniejsze zdjęcie, które pochodziło z konkursu wsadów z 1988 roku. Był on na nim w połowie lotu, czyste szaleństwo! Patrzyłem na te zdjęcie każdego dnia przed wyjściem do szkoły i myślałem sobie: "Okej, dzisiaj Ty zostaniesz MJ?". Z perspektywy czasu nie byłem wtedy MJ - nie miałem instynktu zabójcy. Tzn. byłem tylko dzieckiem...

Wyścigi płynęły w mojej krwi. Mój tata pochodził z Włoch i w przeszłości wziął udział w kilku wyścigach. Pamiętam, gdy byłem w ramionach mamy mając jakieś dwa-trzy lata i obserwowałem jak tata ścigał się na torze w Wanneroo, niedaleko Perth.

Kilka lat później po raz pierwszy byłem w gokartach, a tata obserwowałem mnie. Gdy pojawiłem się na swoim pierwszym wyścigu, przydzielono mi numer 3.

Nie wybierałem go - to on wybrał mnie. Nasz adres domowy to było właśnie 3, Dale Earnhardt prowadził 3 samochody - wydawało się więc to całkiem uzasadnione.

Mieszkając w Australii musiałem wcześnie wstawać, aby oglądać wyścigi F1 i NASCAR, ale najlepiej jeśli uwierzycie w to, że byłem do tego przyzwyczajony. Przysięgam, miałem wewnętrzny zegar, który budził mnie podczas każdego wyścigu Formuły 1. Ustawiłem budzik na 3 rano, a tak naprawdę o 2:55 po prostu się budziłem. Biegłem wówczas do pokoju rodziców, siadałem na skraju łóżka i oglądałem. Byłem dość zmęczony w szkole w poniedziałki, ale zawsze było warto.

Jeśli chodzi o mnie, wkrótce porzuciłem lokalne zawody i zacząłem interesować się tym bardziej, wszystko zaczęło być co raz bardziej "na poważnie". A historia, którą zaraz wam opowiem, jest historią o pochodzeniu Honey Badger (pseudonim Daniela, określenie jednego z gatunków zwierząt - Ratela Miodożernego, lub bardziej dosłownie Borsuka Miodnego ( ͡° ͜ʖ ͡°) - przyp. GE).

Jest jeden wyścig, o którym myślę zawsze.

Wraz z tatą jechaliśmy kilka godzin, by dostać się na tor. Wyścig był jednym z najważniejszych w sezonie, więc sesja treningowa miała odbyć się w piątek. Tata musiał tego dnia odpuścić pracę, by mógł nas tam zabrać. Tego weekendu nie jeździłem najlepiej, wiedziałem, że muszę być lepszy. Podczas treningu dwaj moi rywale byli tuż przede mną, jakby walczyli i uczyli się razem toru. Spychali się wzajemnie, a ja po prostu to obserwowałem. Właściwie to zmarnowałem całą sesję, gdyż podczas trenignu bałem się w jakikolwiek sposób zareagować.

Tata był zdenerwowany, rozumiałem dlaczego. Nie było dla niego łatwe dostać ten dzień wolny w pracy, a gdy już mu się udało, musiał obserwować swoje dziecko, które marnuje cały dzień, gdyż jest zbyt nieśmiałe, by podjąć jakiekolwiek działanie - dziecko, które nieustannie mu powtarzało, że chce być takim kierowcą jak Senna i Dale Senior.

Patrzyłem jak pakuje gokart w milczeniu, zamieniliśmy wówczas raptem kilka słów. Wróciłem do domu i zadzwoniłem do swojego przyjaciela, który także się ścigał. Powiedziałem mu, że myślę, iż już nigdy nie będę się ścigał.

Zrozumiałbym, jeśli rzeczywiście by tak się stało. Mój ojciec znał jednak świat wyścigowy... wiedział, że te szczęśliwe dziecko z Perth, aby coś osiągnąć, musiało wrzucić "wyższy bieg".

Kilka tygodni później po poważnych rozmowach z tatą otrzymałem więc pomoc od trenera. Nauczył mnie wiele technik, które okazały się przydatne, ale tak naprawdę najbardziej pomógł mi jak poradzić sobie z mentalnym aspektem tego wszystkiego. Podczas mojego pierwszego wyścigu po wspomnianej sesji treningowej byłem na gridzie z moim trenerem i nagle dostrzegliśmy jednego z moich rywali - stał około 30 stóp ode mnie i szykował się, by wskoczyć do swojego gokarta. Trener powiedział do mnie: "Daniel, podejdź do niego i życz mu powodzenia".

- Dlaczego miałbym to robić? On mnie nawet nie lubi, ja jego też - odpowiedziałem.
- Zrobisz mu zamieszanie w głowie, po prostu to zrób - usłyszałem od trenera. A pamiętaj, że miałem wówczas coś koło 13 lat.

Byłem niezdecydowany, ale trener dosłownie popchnął mnie w jego stronę. Podszedłem, spojrzałem dzieciakowi w oczy, uścisnąłem mu dłoń i życzyłem szczęścia. Jego uścisk dłoni był miękki i wyglądał jakby zobaczył ducha.

Pokonałem go tego dnia, nie był nawet w stanie mi zagrozić. Michael Jordan byłby dumny.

Tak więc, jeśli ludzie zapytają Cię dlaczego ten chłopak jeżdżący w Red Bullu ma borsuka na kasku, odpowiedz, że od dawna kultywuje w sobie wewnętrznego zwierzaka, który narodził się na torach gokartowych Australii Zachodniej.

I od tego weekendu za nim podążałem.

Kultywuję swojego borsuka już bardzo, bardzo długo. W 2007 roku byłem w Estoril w Portugalii na teście juniorów Red Bulla. Tego dnia spotkałem Helmuta Marko, co zmieniło ścieżkę mojej kariery. Na całe szczęście dobrze jeździłem, więc wkupiłem się w jego łaskę. Ale człowiek ten był przerażającym kotem - jego krzywe spojrzenie wywoływało ciarki na plecach. Ale ten koleś uwielbia się ścigać i naprawdę dba o swój zespół. Czułem tę pasję.

Tak właśnie wygląda program Red Bulla. Tak, to może wydawać się brutalne, ale nie ma w tym nic dziwnego. Wyścigi na najwyższym poziomie są brutalne i musisz być gotowy na wzloty i upadki. Jesteś przygotowywany, więc musisz być zawsze gotowy na telefon.

Myślałem, że jestem gotowy. Potem nadszedł telefon... a ja nie byłem.

Siedziałem wówczas w mojej kuchni w Milton Keynes w Wielkiej Brytanii wraz z moimi rodzicami w deszczowy czerwcowy dzień 2011 roku. Mój telefon rozbrzmiewał na stole. To był Helmut:
- Daniel - powiedział - jedziesz z HRT w przyszłym tygodniu na Grand Prix Wielkiej Brytanii.

Prawie upuściłem ten przeklęty telefon.

Wróciłem do salonu, a moi rodzice wiedzieli, że coś jest nie tak. Powiedziałem im, że za 8 dni będę ścigał się bolidem F1. Wiedziałem, że na ten wyścig nie będę musiał ustawiać budzika.

Cały weekend był mglisty. Usiadłem obok Rubensa Barrichello na konferencji prasowej. Wyglądałem jak idiota - niechlujne włosy wystawały mi spod kapelusza (haha). Media poprosiły go o udzielenia mi rady. To było dziwne uczucie, obserwowałem tego faceta całe życie, a on prawdopodobnie nawet o mnie nie słyszał.

Gdy to się skończyło Lewis Hamilton wziął mnie na bok:
- Wszystko będzie dobrze. Po prostu... nieustannie się rozglądaj i ciesz się chwilą. Pewnego dnia napiszesz artykuł na ten temat i będziesz chciał wszystko szczegółowo zapamiętać - usłyszałem... (no dobra, tego ostatniego nie powiedział, ale i tak był było to coś wyjątkowego...).

Sam fakt, że mistrz świata, który poświęcił podczas swojego domowego Grand Prix czas na rozmowę ze mną, bardzo mnie uspokoił. W niedzielę byłem oszołomiony czterokrotnie, a dzień był totalnym bałaganem, ale, cholera, to było niesamowite. Dowiedziałem się, że jedno okrążenie, to tylko bardzo mała część, która wpływa na to, że kierowca jest tak dobry. Dowiedziałem się, że na kierownicy jest dokładnie milion przycisków. I nauczyłem się także, że jazda bolidem F1 to największa przyjemność, jaką można mieć.

Ten ostatni punkt jest szczególnie ważny.

Zawsze musi sprawiać przyjemność.

To właśnie powód, dla którego się ścigam.

I nikt w Red Bullu nie bawił się tak dobrze jak ja. Gdy w 2014 roku awansowałem z Toro Rosso do Red Bulla nauczyłem się tego wszystkiego - atmosfera była spokojna i łatwa, a mi nie towarzyszyła żadna presja. To znaczy nikt nie oczekiwał ode mnie niczego uwzględniwszy fakt, iż obok mnie w garażu był Seb. On właśnie wygrał swój czwarty tytuł mistrza świata, a ja wiedziałem, że gdybym w nadchodzącym sezonie pokonał go kilka razy, wyglądałoby to dobrze. Oglądałem niektóre jego onboardy z poprzedniego sezonu i zdałem sobie sprawę, że naprawdę mogę tego dokonać.

Pamiętam tę myśl i bardzo jej zaufałem. W Montrealu 2014 wydarzyła się także następna rzecz, której byłem pewien - moja pierwsza wygrana - podczas Grand Prix Kanady. Aby o niej opowiedzieć, muszę zacząć od ostatnich 22 okrążeń.

Byłem na czwartym miejscu za Lewisem Hamiltonem i Nico Rosbiergiem - kierowcami Mercedesa oraz Sergio Perezem z Force India. Niemalże zakończyliśmy pełne okrążenie i dostrzegłem jak Lewis wraca do boksów - miał awarię hamulców.

- W porządku - pomyślałem sobie - to podium!

Ogólnie rzecz biorąc nie widziałem Merców przez cały dzień, w ten weekend były bardzo szybkie. Po kilku okrążeniach byłem tuż obok Sergio Pereza i... tam był też Nico. Zauważyłem Rosberga, lidera wyścigu, po raz pierwszy tego popołudnia i wiedziałem, że musi mieć ten sam problem co Lewis.

Nie wygrałem jeszcze wtedy wyścigu, choć zdawałem sobie jak bardzo jestem blisko. To była moja szansa, ale musiałem wyminąć Sergio. Problem polegał na tym, że jego Force India było szybkie na prostych, a w Montrealu było takich wiele. Po okrążeniu byłem blisko, ale jeszcze nie na tyle, by tego dokonać. Kończył mi się czas, a Vettel, który był czwarty, był tuż za mną i mocno naciskał.

Po sześciu okrążeniach Sergio zahamował nieco zbyt wcześnie w zakręcie - miał jakieś problemy. Jeszcze raz minęliśmy linię rozpoczynającą nowe okrążenie i czułem jakby piekło zostało zesłane na ziemię.

Wszedłem od zewnętrznej do zakrętu pierwszego i wiedziałem, że nawet jeśli będzie kosztowało mnie to obrót muszę się na to zdecydować... no i spróbowałem. Przez chwilę myślałem, że wyjechałem zbyt bardzo, w konsekwencji czego dwie opony sunęły po trawie. Prawie je uszkodziłem, ale udało mi się wrócić na tor i powrócić do normalności. P2!

Wiedziałem, że nawet jeśli będzie kosztowało mnie to obrót muszę się na to zdecydować... no i spróbowałem.

Nico był następny.

Jego problemy były coraz poważniejsze, a po dwóch kółkach udało mi się go złapać i wyprzedzić. "Holy sh
- jesteś na czele stawki" - pomyślałem sobie.

Chciałem tylko, aby moje ręce nadal były sprawne, pragnąłem zachować spokój i nie zapomnieć jak się poruszać, hamować i prowadzić bolid F1. Błagałem, by moje ciało jeszcze trochę ze mną współpracowało - jeszcze kilka razy w lewo, jeszcze kilka razy w prawo... W końcu przekroczyłem linię mety po raz ostatni, spojrzałem w lewo i dostrzegłem flagę w szachownicę. To była najładniejsza flaga, jaką kiedykolwiek widziałem. Widziałem też jak Felipe Massa i Sergio rozbili się tuż przed pierwszym zakrętem ostatniego kółka, zanim zacząłem świętować, zapytałem więc, czy wszystko z nimi okej.
- Wygląda na to, że nic im nie jest, Daniel - usłyszałem z ulgą od Simona, mojego inżyniera wyścigowego. A potem sobie to wszystko uświadomiłem. Zwycięzca wyścigu Formuły 1 - Daniel Ricciardo. Chłopcze, to była słodka chwila!

Nigdy nie zapomnę tego dnia, podobnie jak i ruchu Sergio. Głównie dlatego, że był czas, gdy byłem nastolatkiem i nie miałbym odwagi, aby podjąć taką decyzję. Był czas, gdy borsuk miodny - moje duchowe zwierzę, moje alter ego - nie istniało.

Gdy wsiadłem samolotu i byłem na etapie przypominania sobie swojego pierwszego zwycięstwa, tyle wspomnień pojawiło się w mojej głowie. A spośród moich wspomnień szczególnie wyróżnia się także tegoroczne Monaco.

O Sebie, moim byłym partnerze z zespołu, pomyślałem w pierwszej kolejności, gdyż zauważyłem, iż tracę nieco mocy silnika na 28 okrążeniu podczas Grand Prix Monaco. To problem, gdy pojawia się na kilka kilometrów do końca, co więc powiedzieć o sytuacji, w której do końca pozostało 50 okrążeń, a na ogonie mam kogoś takiego? Cóż musiałem zrobić, że zasłużyłem na taki pech w Monaco?

Pomyślałem o swoim drugim miejscu w Monaco sprzed dwóch lat. Pomyślałem o Nico, który dbał o swój samochód po tym, gdy go wyprzedziłem. Pomyślałem tez o sesji treningowej na gokartach, w której byłem zbyt nieśmiały.

Dzięki tym przemyśleniom mentalnie dysponowałem wszystkim, aby wygrać w Monaco. Na nowo nauczyłem się punktów hamownia i zmian biegów "w locie". Wiedziałem, że w zakrętach wyprzedzanie jest niemożliwe, dlatego starałem się wchodzić w nie wtedy, gdy Seb nadal pozostawał na prostych. To było 50 najbardziej eksperymentalnych okrążeń mojego życia.

I w końcu... udało mi się. Udało się nam wszystkim! Ledwo pamiętam minione godziny, gdyż było to bardzo wyczerpujące. Dotarłem do domu koło 1 przed południem i chciałem świętować, ale kompletnie nie miałem siły. Byłem martwy.

Podszedłem do lodówki, chwyciłem piwo i położyłem się w łóżku.

To było prawdopodobnie najlepsze piwo w moim życiu, na co wpłynął też fakt, że było z mojego browaru, lol.

Zwycięzca wyścigu F1 w Monaco - Daniel Ricciardo. O to właśnie chodzi!

W tym momencie lotu prawie lądowaliśmy w Los Angeles, a ja byłem blisko mojej odpowiedzi. Przypomniałem sobie tak wiele wspaniałych wspomnień... Przemyślenia były gęste i szybkie, ponieważ mój umysł wciąż tkwił w teraźniejszości. I miał rację - właśnie tam powinienem teraz być - w połowie tego roku.

Czasem ten sezon był niesamowicie trudny, mówiłem o staczaniu się po ciosach... i nawet po pewnym czasie wciąż czuję się obolały. Jestem człowiekiem. Ale naprawdę pragnę, by wszyscy o tym usłyszeli. Mam nadzieję, że wszyscy rozumieją, że Red Bull jest czymś więcej niż marką, a stwierdzenie, iż są rodziną nie jest dalekie prawdy. Mogą zrobić właściwie wszystko - wygrywać ligi piłkarskie, budować najszybsze samochody, podpisywać kontrakty z najlepszymi zawodnikami, a nawet organizować wyścigi lotnicze - właściwie jesteśmy do wszystkiego zdolni i kochałem być częścią tego.

Czuję się niesamowicie uprzywilejowany, że jeździłem w Red Bull Racing i przez 10 lat byłem częścią rodziny. Dali mi komfort, a bez Doktora Marko, który dostrzegł mnie lata temu, nie sądzę bym był w tym samym miejscu, bym dostał się do F1 - wymarzonej pracy.

Zapamiętam ten zespół, tych wspaniałych ludzi i rodzinę na zawsze.

Ta myśl właśnie była moim momentem olśnienia. Tak wiele zrobiłem z Red Bullem... stałem się tym, kim chciałem być. Teraz wiem, że mogę odejść - dałem im wszystko i otrzymałem to samo w zamian.

Ale musiałem posłuchać mojego serca i podjąć własną decyzją. Zmiany są przerażające i zdaję sobie sprawę, że następna część mojej podróży nie będzie łatwa, ale musiałem to zrobić, by spróbować stać się najlepszą wersją samego siebie. To wszystko. To był następny krok i nowe wyzwanie.

W przyszłym roku będę jeździł w Renault i zamierzam mieć otwarty umysł i angażować się całym sercem. Nikt nie ma kryształowej kuli i nie może przewidzieć przyszłości, ani wyników mojej decyzji, co nie zmienia faktu, że nieodwracalnie została ona podjęta.

Ale póki co chciałbym zakończyć ten rok potężnie. Nie będzie to łatwe psychicznie - zdaję sobie sprawę. Każde okrążenie, które wykręcę oznacza jedno bliżej mojego ostatniego wyścigu z Red Bullem i kiedy wyjadę po raz ostatni w Abu Dhabi... myślę, że czeka mnie płacz i to może nie jeden. A potem nadejdzie zima, spotkam się z moimi nowymi przyjaciółmi w Renault i zacznę od nowa.

Wysiadam więc z samolotu mając nadzieję, że moja następna zabawa będzie tak samo świetna jak pierwsza, ponieważ gdy będę stary i osiwiały, chciałbym przewijać swoją stronę na Wikipedii próbując tym samym wciąż poczuć się młodym. W związku z tym chciałbym dopowiedzieć tam kilka rzeczy.

Przede wszystkim chciałbym móc powiedzieć, że wygrałem przynajmniej jedno mistrzostwo świata Formuły 1. Przydałoby się, prawda?

Po drugie - powinien być rozdział o borsuku miodnym. Czuję, że na to zasługuje.

Po trzecie - mam nadzieję, że będzie się mówiło, iż w jakiś sposób zmieniłem ten sport - chociażby przez to jak świetnie się przy tym bawiłem, albo ciężko i uczciwie pracowałem. Po prostu liczę, że zostawię ślad po sobie. Mam nadzieję, że są dzieciaki na całym świecie, które oglądają każdy weekend i wiedzą, że można się świetnie bawić, być badassem, a mimo to być dobry w tym, co robisz.

I jeśli mógłbym udzielić tym dzieciom tylko jednej porady, bezwzględnie byłyby to następujące słowa - bez względu na to co robisz, bądź wierny sobie.

A kiedy to nie działa - poliż znaczek i go wyślij! (z ang. "lick the stamp and send it", czyli w tym kontekście: "zrób coś, od czego nie ma odwrotu" - przyp. GE).

Oryginał dostępny tutaj: https://www.theplayerstribune.com/en-us/articles/daniel-ricciardo-formula-1-red-bull

#f1 #wyscigi #motorsport #motoryzacja #redbull
GoddamnElectric - "Posłuchaj Honey Badgera", czyli tłumaczenie obszernego wpisu Danie...

źródło: comment_DpGhLNkHGoYOyTPfxfwjNCzi73zOZtul.jpg

Pobierz
  • 9
@GoddamnElectric: srała babka srała, przegrywał znacznie z VER na każdym polu. W kwalifikacjach prawie nie istniał, zawsze tracił te ułamkowe do holendra.

Przestraszył się bycia kierowcą nr 2 w RBR, co spotkało jego starszego kumpla w latach świetności Vettela i #!$%@?ł do Renault.
@music_travel: Zgodzę się częściowo z drugą częścią wypowiedzi. Moim zdaniem przede wszystkim nie tyle bał się Verstappena, co tego, że teraz to on został pupilkiem RBR i bez względu na okoliczności będzie faworyzowany, a od niego będzie się oczekiwało roli wingmana.

Czy przegrywa z VER na każdym polu? Nie powiedziałbym, choć w kwalifikacjach tak rzeczywiście jest. W wyścigach samych w sobie Dan prezentuje się znacznie lepiej i jeździ "mądrzej".
@GoddamnElectric: jezdzi madrzej, bo jest starszy i inaczej na to patrzy niż Max, tego wlasnie Max sie musi nauczyć zeby byc mistrzem. Natomiast pod wzgledem szybkości, zarówno na dystansie jak i mam pojedynczym okrążeniu to niestety odstaje od maxa. Max dojrzeje, przestanie odwalać takie akcje jak w monaco np. i bedzie robił pogrom. Ciekaw jestem jednak czy w przypadku gdy jutro Max bedzie Man podium przed Danielem, to czy odda mu
@RzaoPaulo: Tak się mówi, że wszystko wina małego doświadczenia i wkrótce Max pokaże w pełni na co go stać. Problem w tym, że pomimo młodego wieku ma na koncie już 4 sezony - a to już nie w kij dmuchał, jeśli porównać do tego w jakim miejscu z takim stażem byli Kubica, Kimi czy Alonso. Problem z Maxem tkwi głównie w zero-jedynkowym postrzeganiu rzeczywistości - a czasem warto odpuścić dla dobra
@GoddamnElectric: Hamilton, tak uważam patrząc na to jak zachowuje sie Max w stosunku do niego :)

Pamiętaj, ze Max nadal ma 21 lat. Pewne rzeczy przychodzą z wiekiem, doświadczenie ma mniejsze znaczenie (chociaz powinno pomoc zrozumieć pewne rzeczy...). Nikt tak wczesnie nie wszedł do f1. Ale zgadzam sie co do zero-jedynkowosci - i ja to lubie w maxie, ma charakter i nie daje sie dymac :D