Wpis z mikrobloga

147351 - 512 = 146839

Rowerowa inauguracja urlopu

czyli życiówka:)

czyli wycieczka na stare śmieci, do wioski rodzinnej.

Z Jaworzna wyruszam w środę o godzinie 17:20. Kieruję się na Bukowno, Później Olkusz i moją ulubioną Białą Drogę, która o zachodzie słońca wygląda obłędnie.
Szybka fotka, minuta na podziwianie widoków i ruszam dalej żeby nie marnować czasu.

W Proszowicach zaczyna się już robić mocno ciemno i mocno chłodno. Powoli zaczynam żałować że nie wziąłem grubszej bluzy i nogawek (i będę żałował aż do późnego poranka, ale nie uprzedzajmy faktów).

Z Proszowic, przez Koszyce kieruję się na Żabno. Na sporych fragmentach trasy nie ma żadnego oświetlenia ulicznego, żadnych dużych miast w pobliżu. Jadę więc dosyć powoli żeby zdążyć zobaczyć przeszkody na drodze. Kilka razy też zatrzymuję się tylko po to żeby pogapić się w niebo, na którym wyraźnie rysuje się Droga Mleczna. Widok absolutnie przepiękny:)
W Żabnie melduję się chwilę po północy. Krótka przerwa na rynku i jadę dalej. Od Żabna aż do Nowej Jastrząbki jadę przez 90% czasu w zupełnych ciemnościach, rozświetlanych niemrawo przez lampkę roweru. Jest tak ciemno że na skrzyżowaniach skręcam bardziej posiłkując się tym, jak na Stravie jest wyrysowana trasa niż tym co faktycznie widzę. Same skrzyżowania widzę zwykle wtedy, kiedy przez nie przejeżdżam (a pozwalam sobie jechać środkiem drogi bo ruch zerowy i większa szansa że nie zaliczę jakiejś dziury na poboczu).
W takich warunkach dojeżdżam do Dębicy. Tam robię kolejną krótką przerwę na rynku. Zjadam co nieco i obieram kierunek na Stasiówkę (ode teraz kolejne 200km to górki, górki i górki...) Co to za miejsce! Jest tak ciemno że nie wiem czy mijam jakieś domy, czy jadę przez las... Niby od czasu do czasu na tle nieba zamajaczy jakiś dach, jakaś latarnia, ale poza moimi lampami w rowerze nie ma żadnych innych źródeł światła. Dlatego każdy zjazd robię na hamulcach, wypatrując pilnie dziur w drodze (a asfalt do gładkich nie należy)
Podczas zjazdu w kierunku wsi Polska coś zaczyna na mnie warczeć z (chyba) lasu po lewej. Odpuszczam hamulce i lecę w dół mając nadzieję że żaden podkarpacki Czupakabra nie zrobi sobie ze mnie obiadu:) Oczywiście mylę trasę i omyłkowo zaczynam zjeżdżać w kierunku Berdechu i Małej. Zawracam, znopwu przejeżdżam obok warczącego czegoś i nieco już mniej ostrożnie, jadę w kierunku Niedźwiady.

Przed Wielopolem Skrzyńskim są doliny. A o tej porze (jakoś około 4 nad ranem) w tych dolinkach utrzymuję gruby całun mgły. To tutaj najbardziej żałuję że zamiast ultralighta nie zabrałem grubszej bluzy i nogawek. Temperatura w tej nieszczęsnej mgle spada momentami do ok. 10 stopni, szczękam zębami, jest zimno, nic to, przecież się stąd nie wrócę:)

W Wielopolu jestem około 5 rano. Robię najdłuższą przerwę żeby nieco się zagrzać. Pamiętałem że jest tam dworzec autobusowy... W środku pali się ciepłe światło, drzwi zamknięte... Siedzę więc na rynku, jem i marznę:)

KIlkanaście minut później ruszam w kierunku rodzinnej wioski. Zaczyna wschodzić słońce, robi się o wiele raźniej. Po chwili zaczyna też rosnąć temperatura. Objeżdżam powoli miejscówki w których nie byłem od przeszło 20 lat. Stara szkoła, stary dom rodzinny, domek w którym była biblioteka, kilka dróg po których jeździłem na rowerze jak miałem 5 lat...:)Na wzgórzach zatrzymuję się kilka razy żeby podziwiać widoki (mgła leniwie snująca się w dolionach, wszędzie absolutna cisza i spokój:)) Podjeżdżam też na cmentarz (wielka nekropolia na wzgórzu do której prowadzi żelazna, łukowata brama. Jak z gorroru:))

Z Brzezin kieruję się na Zawadkę Brzostecką. Ze wzgórz podziwiam mgłę zasłaniającą doliny, robi się ciepło i przyjemnie, głównie dzięki temu że jest sporo górek pod które trzeba się wpedałować:))

Do Tuchowa dojeżdżam chwilę po 8 rano. Uzupełniam zapasy, co nieco zjadam, przez chwilę siedzę na rynku i kieruję się na południe do Parku Krajobrazowego Pasma Brzanki oraz później na Ciężkowicko-Rożnowski Park Krajobrazowy. Bardzo, bardzo malownicze miejsca. I Malowniczo położone podjazdy kończące się szybkimi zjazdami by zaraz znów przejść w górkę o takiej wysokości i nachyleniu że chyba szybciej bym tam wszedł prowadząc rower niż wjeżdżając... Ale to by się nie liczyło:)

Podczas planowania trasy, po wyjeździe z Gromnika przestałem zwracać uwagę na przewyższenia, więc aż do samej Skawiny trasa prowadzi po, momentami, sporych górkach. Zagryzam zęby i coraz wolniej, ale jednak, pedałuję po tych cholernych pagórkach... Które definitywnie mijam w Skawinie. Odtąd mam niemal cały czas płasko:)

Jadę drogami wzdłuż Wisły aż do Jankowic gdzie łapię kapcia. Chwila na wymianę dętki, zaglądam jeszcze do sklepu żeby uzupełnić wodę i bez kolejnych przerw dojeżdżam do Jaworzna, do domu:)

Przejechany dystans to 512,.48 kilometra. Czas jazdy netto to 23 godziny i 18 minut, a brutto nieco ponad 26 godzin. Niemal 10000 spalonych kalorii... Powtórka dopiero w przyszłym roku:)

W tym tygodniu to już 512km!
#rower #szosa #rowerowyrownik #ruszmirko #100km #200km #300km #400km #500km
źródło: comment_Mu5Fh5xqn8JVk9s4kWaF8O6gobnQNuId.jpg
  • 17