Wpis z mikrobloga

Ale miałem sen.

Kręciło się wokół mojego domu trzech podejrzanych typów. O godzinie 00:00 na mojej ulicy wyłączają światło, i ulica staje się po prostu jedną wielką czarną pustką pod białą tarczą księżyca. W domu byłem ja, dziewczyna rodzice i dwa koty które zawsze śpią na dole.

Dziewczyna chciała, żebyśmy się położyli. Ja sam czułem, w podświadomości, że może stać się coś złego więc jedynie czuwałem.

W końcu na dole szmery, ciche, puste kroki. Wręcz nie słyszalne, dudniące w moim umyśle. W końcu wziąłem jedną a potem drugą rękę Patrycji i powoli, z chirurgiczną precyzją wstałem, zakładając czarne kapcie i z duszą na ramieniu zdążałem w kierunku schodów.

Przy schodach wielkie panoramiczne drzwi balkonowe, zza których było widać jedynie kilka rzeczy które mieniły się w blasku odbijającego się światła od tarczy księżyca. A za tymi rzeczami nie było praktycznie nic. Wielka jedna ciemna, nieokiełznana pustka.

Czułem strach, pot kropla po kropli spływał po moim ciele. Z każdym kolejnym postawionym krokiem krew z żyłach płynęła coraz szybciej, szybciej i szybciej.

Podchodzę do schodów. Jeszcze krok, jedna sekunda może dwie, dosłownie moment i chwila. Świta? Nie, to po prostu łuna światła od oświetlonego przedpokoju. Na drugim stopniu schodów dwa koty, oba czarne przeświadczające o rychłej katastrofie. Skulone w kulke, tulące się do siebie. Nigdy tak nie spały, nawet jak były małe. Nigdy też na dole nikt nie zostawia światła w przedpokoju. Nikt do jasnej cholery nie zostawia włączonego światła w tym cholernym przedpokoju.

Nie mam broni, pomyślałem. Schodzić? Może to moje urojenia. Może to tylko zły sen.... Zaczynam skakać, tupać, walić, dudnić w pierwszy a potem drugi stopień schodów odganiając czarne koty, które jak polanę wrzątkiem zbiegają na dół.

W ręku trzymam telefon, stan naładowania baterii dobry, nikt się nie budzi, zostaje sam. Nadal skaczę i wale we wszystko co się da. Nagle słyszę jak otwierają się przednie a potem tylne drzwi - ktoś tu był, kuźwa faktycznie ktoś tu był. W panoramicznym oknie, widzę tylko cień dobrze zbudowanego gościa którego postura najpierw wybiega by potem przeskoczyć przez płot i zniknąć w mgle ciemności. Potem stukot bramy, w którą musiał się zderzyć.

Stawiam jeden, potem dwa kroki w dół, wybieram 112. Schody wydają się być jaśniejsze niż zwykle. Żarówki które tu założyłem, są zbyt jasne pomyślałem.

Wtedy spoglądam, a nagle pojawia się w przedpokoju, pod schodami przyjaciel rodzinny Pan Janek, starszy, nieco schorowany 70-latek, który uwielbiał spacerować nocami. Tylko co do jasnej cholery robił w moim domu o 1 w nocy? Powiedział jedynie, że ,,oni poszli,,.

Kiedy to.mówił uświadomiłem sobie, że było ich trzech. Stukot bramy i cień który przeskakiwał płot wskazywało na dwie uciekające osoby, a co z tym jednym?

Nadal wybieram 112, znów ze słów przyjaciela rodziny pada ,,oni już poszli,, i wtedy nagle zza jego pleców, zza ściany wyłania się dwumetrowy cień, mający najbardziej ostre krawędzie i biorący największy zamach jaki może wziąć bezduszny, bezosobowy cień. Zamykam oczy na sekundę, może nawet mrugsam i słyszę jak nóż, bagnet czy cokolwiek innego przenika powłoki skórne staruszka. Jęk bólu świadczy o jego ohydno smutnej śmierci. Robię odwet, wbiegam szybko na górę.

Szukam w zasięgu wzroku czegoś czym mógłbym się bronić. Widzę nóż, jakiś talerz, szklankę, obraz wiszący na ścianie. Wołam chyba najbardziej jak mogłem, dosłownie drę się do mojej dziewczyny śpiącej kilka metrów dalej, by wstawała i budziła rodziców. Nawołuje, kilka razy, bez skutków. Zamykam w końcu drewniane drzwi. Ktoś, czuję to i ślyszę wbiega na górę. Schodków 30, a on wbiega susłami bo dźwięków tylko 25.

Zamykam górne drewniane drzwi, z przezroczystymi szybami, które miały chronić przed wypadnięciem dzieci sióstr które przyjeżdżają na wakacje. Zamykam je na zasuwkę która jest po jego stronie. Ale zamykam je tak szybko jak nigdy i zasuwam blaszkę zasówki najbardziej w lewo. Jeszcze nigdy nie miałem tyle siły.

Wybieram sto dwanaście, nadal szukam czegoś w zasięgu wzroku. Szukam i znajduję, stępiony srebrny nóż, z ząbkami, który zawsze będzie zbyt tempy by pokroić dobre mięso. W końcu postać wbiega, uśmiecha się do mnie, jest dumna, zadowolona, cieszy się z tego co zaraz może tutaj nastąpić. Numer 112 nie odbiera, zaczynam drżeć się, z całych sił ,,Patrycja obudź się i budź rodziców,,.

W końcu napastnik podważa zasuwkę, waląc swoim cielskiem w drzwi próbując je otworzyć. Słyszę stukot otwieranej zasuwki, i nagle w najgorszym momentem budzę się z krzykiem i wołając, żeby moja dziewczyna ,,obudziła się i wołała rodziców,,.

Masakra. Iść spać dalej czy co.

#sny #dzienniksnow #gownowpis
  • 3
via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@jmuhha: ale chodzi mi o fizyczne. Np ja gdy sie boję to mnie zalewa ciepło i ostatnio miałem taki sen, gdzie się bałem i czułem to ciepło na całym ciele, potem sobie uświadomiłem, że to sen i po prostu otworzyłem oczy i to ciepło wciąż czułem. Na puls nie zwróciłem uwagi. Jak u Ciebie z fizycznymi?