Wpis z mikrobloga

Nie ogarniam ruchu drogowego w Tajlandii.

Nie chodzi o ruch lewostronny, do tego szybko dało się przyzwyczaić. Chodzi bardziej o kompletny brak konsekwencji w zasadach ruchu drogowego. A przynajmniej mi się wydaje, że tej konsekwencji nie ma.

Wietnam był pod tym względem prosty jak budowa cepa. Pierwszeństwo ma większy. Wbijasz się w każdą lukę na pewniaka, bo i tak nikt Ci nie ustąpi, w razie konieczności pomagasz sobie klaksonem. Wiesz, że nikogo nie interesujesz na drodze, nikt nawet nie zwolni jak wtargniesz na drogę. Gdy samochody z naprzeciwka zaczynają wyprzedzać na trzeciego, to po prostu uciekasz na pobocze i tyle. Wszyscy prują przed siebie jakby byli jedynymi uczestnikami ruchu. W Kambodży jeździło mi się trochę bardziej niepewnie, bo już co jakiś czas kierowca zwalniał, żeby namustąpić czy przepuszczał, gdy pieszo zbliżaliśmy się do pasów. Były to zachowania niewyobrażalne w Wietnamie.

W Tajlandii już kompletnie nie ma żadnej konsekwencji w ruchu drogowym, nigdy nie wiem co się stanie. Aga to ładnie wczoraj skomentowała, że „Tajowie chcą dostosować się do standardów ruchu drogowego, ale ich mentalność im nie pozwala”. Przed każdym skrzyżowaniem muszę uważać, czy mi ktoś nie wyjedzie, nawet gdy jadę wyraźnie główną drogą. Z kolei gdy chcę wyjechać z podporządkowanej, często bez powodu samochody się zatrzymują, żeby mnie wpuścić. Zazwyczaj tylko na jednym pasie, przez co i tak nie mogę bezpiecznie włączyć się do ruchu. Bez sensu, przecież mogę zaczekać, aż przejedzie tych kilka samochodów i wtedy skręcić, nie potrzebuję zaproszenia.

Najgorsze są ronda. Tutaj już kompletnie nie ma żadnych powtarzalnych zasad. W Hua Hin przez dwa miesiące nie mogłem ogarnąć, jak działa pierwszeństwo ruchu na rondzie niedaleko naszego mieszkania. Było to rondo bardzo nietypowe, bo miało podłużny kształt i przecinał je przejazd kolejowy. Teoretycznie podczas przejazdu pociągu nie można było przejechać na wprost wzdłuż torów, bo żeby to zrobić zgodnie z zasadami, trzeba przejechać przez przejazd kolejowy i za nim zawrócić z powrotem na tę samą stronę torów.

To już jednak mały pikuś. Pierwszeństwo przejazdu na tym rondzie było najgorsze. Gdy chciałem jechać z naszej strony i dojechać na drugą stronę przejazdu, musiałem wyjechać z drogi podporządkowanej i skręcić na główną w prawo (czyli przy ruchu lewostronnym najgorsza ewentualność). Mimo to miałem tam pierwszeństwo, musiały mnie przepuścić pojazdy z dwóch stron, nawet jeśli stały przez to na torach! No dobra, może w Tajlandii osoba wjeżdżająca na rondo ma pierwszeństwo. Nie tłumaczy to jednak tego, dlaczego po drugiej stronie torów nadal mam pierwszeństwo zjeżdżając z ronda. Przygotowałem zresztą obrazek poglądowy, bo ciężko to wytłumaczyć.

W Chon Buri ten brak konsekwencji jest chyba jeszcze bardziej widoczny. Od paru dni codziennie pokonuję dobrych parę kilometrów skuterem, jeździ się świetnie, gdybym jeszcze wiedział, co mnie będzie czekać na drodze. Po drodze do szkoły, gdzie uczy Aga, jest jedno rondo w szczerym polu. Chociaż jedziemy wyraźnie główną drogą, przed wjazdem na nie jest znak stop i pozioma linia zatrzymania na jezdni. Za pierwszym razem nieco się zagapiłem i przejechałem przez nie na wprost bez zatrzymania się. Ciężko się zorientować że to rondo, bo wszystkie odnogi są pod kątem prostym, a na środku jest kwadratowa wysepka, do tego znak jest nieco niewidoczny. Nauczony doświadczeniem następnym razem zahamowałem żeby przepuścić samochód z boku. On zrobił to samo. Okazało się, że znaki swoje, a konsensus wypracowany między mieszkańcami miasta swoje. Mimo wyraźnego oznakowania wszystkie pojazdy jadące „moją” drogą mają pierwszeństwo. Nikt się nie przejmuje znakiem zatrzymania się.

Takich przypadków jest tu mnóstwo. Obok nas jest inne rondo, które też każdy sobie interpretuje po swojemu. Normalne jest włączanie się do ruchu bez sprawdzenia czy to możliwe (to akurat jak widzę, to mam flashbacki z Wietnamu), czy nagłe przecinanie trzech pasów, żeby zjechać na bok. Do takich manewrów już się przyzwyczailiśmy, ale ronda i skrzyżowania dalej są zagadką nie do rozwiązania. Może kiedyś się uda to okiełznać. Ale czy wtedy damy radę poruszać się po drogach w Europie? :D

Zapraszam do obserwowania tagu #chrapki, gdzie co jakiś czas będę publikował posty związane z życiem w Azji, ciekawostki, zdjęcia, anegdoty.

Warto również obserwować profil na #instagram, gdzie codziennie będziemy wrzucać zdjęcia z naszych podróży.

Nasz blog znajdziecie pod adresem chrapki.pl

Fanpage na fejsie

#podroze #tajlandia #azja #ciekawostki #emigracja #tworczoscwlasna #drogi
PeeJay - Nie ogarniam ruchu drogowego w Tajlandii.

Nie chodzi o ruch lewostronny, ...

źródło: comment_cxIzfgNnbzq5WxYZT3Gkd6enZ1f8n03c.jpg

Pobierz
  • 3
  • Odpowiedz
@PeeJay: Podziwiam że chciało ci się napisać tak obszerny post o codziennej, oczywistej rzeczy, której nigdy nie zrozumiesz bo nie jesteś Tajlandczykiem i co ważne sami Tajlandczycy mają ją w dupie i o tym nie myślą :D
  • Odpowiedz
@Blitzkrung: A propos, po napisaniu tego psota wczoraj pojechałem odebrać żonę ze szkoły. Po drodze jest tylko jedno skrzyżowanie ze światłami (których też tu nienawidzę, są #!$%@? na maksa, na zielone czeka się 2-4 minuty w zależności od skrzyżowania). Sygnalizacja świetlna jest w stu procentach bezkolizyjna, a i tak minąłem dwa rozwalone skutery przez samochód, akurat karetka podjeżdżała. Od kiedy jesteśmy w Azji, widziałem na żywo 4 wypadki (3 w Wietnamie
  • Odpowiedz