Wpis z mikrobloga

„Scannerman” , część I
Podobno nie ma ludzi kompletnie głupich, ani prawdziwych geniuszy. Są tylko mniej, lub bardziej widoczne typy inteligencji. Ktoś lepiej panuje nad sferą uczuć, kto inny nad logiką, jeszcze inny ma rozwiniętą wyobraźnię przestrzenną, czy słuch muzyczny. Gdyby z elementów psychologii, socjologii, medycyny i antropologii zlepić optymistyczną tezę na temat możliwości człowieka, możnaby rzec, że każdy ma w życiu takie same szanse. Warunkiem tego jest jedynie rozwój tych cech, które są najhojniej punktowane w chwili urodzenia, a problem stanowi zaledwie odnalezienie sposobu na ich wykorzystanie we współczesnym, przeludnionym i zblazowanym świecie.
Walerian, który zwątpił w psychologię - a przynajmniej opanowanie jej przez człowieka - na drugim roku studiów, zawsze pragnął wyrobienia sobie własnego sposobu na badanie możliwości i cech ludzi. Na podstawie wielu najbardziej paradoksalnych przypadków jakie zaobserwował, szukał cech, które mogłyby zdradzać właściwości jednostek. Czy był naukowcem? – nie. Czy dopiero zamierzał zaistnieć w świecie nauki? – w życiu. Więc po co?
Pierwszym paradoksem, a zarazem główną „inicjatorką” doświadczeń Waleriana, była jedna z jego koleżanek z roku. Dziewczyna ta z początku wydawała się rozsądna i nawet dostawała stypendium naukowe na dwóch kierunkach, które studiowała równocześnie pracując i ucząc się tańczyć, lecz później zburzyła wszystkie doktryny naukowe, jakich się uczyli. Stało się to w dosyć dziwny i kuriozalny sposób. Podczas jednej z pijackich libacji w akademiku, jeden ze studentów nazwał kilkakrotnie ogół wyznawców pewnej wielkiej religii „kozojebcami”. Ta - oburzona - spytała dlaczego tak mówi, jak można być tak wulgarnym i uprzedzonym. Gdy w odpowiedzi usłyszała wyjaśnienie, że owa religia pozwala na kopulację ze zwierzętami, bo gdzie nie ma kobiety, nie ma i grzechu, a wagina kozy jest fizycznie najbardziej podobna do ludzkiej – stwierdziła drwiąco pukając się w czoło, że przecież to bzdura, bo kozy nawet nie mają wagin. Wtedy Walerian uniósł głowę znad kieliszka, do którego lał właśnie śliwowicę i zmarszczył brwi. „Jak to nie ma?” – zapytał, powoli mieląc tę dziwną wypowiedź w mózgowym mechaniźmie. Gdy w odpowiedzi wzruszywszy ramionami stwierdziła, że „normalnie”, zapytał o krowę, a potem klacz. O świnię, oslicę i inne ssaki gospodarskie. Zawahała się dopiero przy suczkach. Oczywiście bywała już na wsi, niejednokrotnie widziała też narządy płciowe zarówno konia, jak i byka, czy psa, jednak pewna dziura w jej mózgu nie pozwoliła sklecić podstawowej wiedzy przyrodniczej i własnych doświadczeń w logiczną całość, nawet najbardziej oczywistą. Przyjrzał się jej dokładnie, zapamiętawszy rysy twarzy, które w tej właśnie - wiekopomnej dla jego kariery chwili - wydały mu się wyjątkowo durne.
Od tamtej pory zaczął interesować się fizjonomiką, oraz – do czego długo się nie przyznawał – frenologią odrzuconą wieki temu, w którą mimo wszystko cicho wierzył. Ubzdurał sobie ponad to, że pewne słuszne elementy tych i innych zapomnianych, lub sprowadzonych do wstydliwej rangi zabobonu nauk - lub jak kto woli paranauk - są wyśmiewane przez media i oświatę celowo, aby odwieść szarą masę od prób ich wykorzystywania. Uznał, że władze, służby, czy ogromne firmy posługują się nimi biegle i często, a tak zwana prawdziwa nauka zapycha ludzkie umysły pragnące prostej wiedzy o człowieku dziedzinami rozległymi i trudnymi do badania. Psychologia, socjologia, antropologia, czy kongwistyka, a nawet neurologia, odciągała badaczy od chęci poznania ich tajemnic. Oczywiście nie był ignorantem, nie przeczył żadnej z tych dziedzin, jednak za niemożliwe uznał pojęcie tak obszernej wiedzy przez normalnego człowieka. Był za to przekonany, że jest w stanie skonstruować narzędzie do czytania cech ludzkich na podstawie ogólnego wyglądu jednostki. Rysów twarzy, kształtu głowy, oczu. Notował więc każdą zaskakującą sytuację we własnej bazie danych, tworząc modele ludzkich twarzy odpowiadające danym cechom.
Pewnego dnia spotkał na wycieczce człowieka w słusznym wieku, który uważał się za podróżnika i z pewnością niejedno w życiu przeżył. W pewnym momencie zorientował się, że ów jegomość traktował północ, jako zwyczajną strzałkę w górę, czyli kierunek wprost od kąta, pod którym akurat się stoi. Badacz nie zapytał, w jaki sposób uniknął zgubienia się w lesie, czy w górach, ponieważ zaciekle notował „dziwnie szeroki, śliniący się język wiecznie wystający z ust przy mówieniu, oczy wąsko osadzone, brew jedna, gęsta... problemy z podstawami logicznego myślenia”. Innym razem napotkał kobietę ubraną jak rumuńska prostytutka, z widocznymi śladami po wielu operacjach plastycznych. Tym razem - choć kusiło - nie zanotował nic, gdyż dane mogłyby być sprzeczne.
Raz, w dyskoncie zauważył dziewczynę o rysach podobnych do koleżanki od kozich wagin, więc mając już trochę danych postanowił sprawdzić ich słuszność. Zagadał po dżentelmeńsku, oferując pomoc w niesieniu koszyka. Zamienili kilka zdań, równiez wydawała się rozsądna. Postanowił sprowokować odsłonięcie dziury mózgowej, którą podejrzewał pytając, czy zje całe osiem kawałków pizzy mrożonej, którą wrzucała do koszyka. Odparła, że nie, osiem to stanowczo za dużo. Spytał więc oklepanym półżartem, czy gdyby była pocięta na cztery części, to dałaby radę i od razu ugryzł się w język. Przesadziłem - pomyślał – zresztą na bank widziała tę zagadkę na Youtubie, zaraz zdzieli mnie torebką w ten głupi czerep. Ona jednak odparła śmiejąc się, że z czterema chyba dałaby sobie radę. Walerian postawił wykrzyknik przy jednym ze szkiców twarzy w swoich notatkach.
Kiedy indziej, gdy planował z kolegami podróż do Budapesztu (ze Szczecina), jeden z nich stanowczo zaprotestował, twierdząc , że to ponad sto dziesięć tysięcy kilometrów. Znał go od podstawówki. Nigdy nie przeszło mu przez myśl, by wziąć przyjaciela pod uwagę w swoich badaniach.
- Sto dziesięć tysięcy? Kpisz sobie? – zapytał niedowierzając.
- Noo, czy tam sto dziesięć kilometrów, wiecie o co chodzi – odparł tamten.
- #!$%@?, stary, sto dziesięć tysięcy kilometrów to jest prawie trzy razy Ziemia dookoła, a sto dziesięć kilometrów mamy do monopolowego w Drawsku.
- No, ale może jak równik, to w #!$%@? daleko, nie?
Walerian wyszedł trzaskając drzwiami. Mój Boże, żyję w świecie kompletnych kretynów, pomyślał. Wprowadził do bazy stosowną notatkę, przy szkicu twarzy kolegi adnotując nieprofesjonalnie „down przestrzenny”.
W drodze do mieszkania przeglądał w tablecie wiadomości kulturowe. Zdziwił się czytając artykuł o zwycięzcy prestiżowego konkursu pianistycznego, który w wywiadzie przyznał, że nigdy nie opanuje sztuki jazdy na rowerze. Przyjrzał się jego twarzy i to również zanotował. Po mieszkaniu, do którego przeprowadził się po studiach, chodził właściciel kamienicy i odpowietrzał kaloryfery. Pół godziny później okazało się, że nie dokręcił odpowietrzników i zalał podłogę. Przypomniał sobie, jak ten sam kretyn zamontował dzień wcześniej jego współlokatorce moskitierę w oknie od wewnątrz, co uniemożliwiało zamknięcie okna. Z kolei jeszcze wcześniej, z niewiadomej przyczyny, stary dureń powiesił na kafelkach ścianek wnęki prysznicowej dziwne folie, dwie warstwy, nie wiadomo po co. Przyniósł też kuchenkę gazową z piekarnikiem, zapominając, że w mieszkaniu nie ma gazu. Walerian zauważył, że niewątpliwa zdolność do narzucania własnej woli ludziom i organizacji walczy w tym człowieku z kompletną neptycznością techniczną i gdyby dobrze się zastanowić – #!$%@? niską inteligencją ogólną. Pomyślał, że ludzie się go boją, bo nie znosi sprzeciwu i jest stanowczy, a w gruncie rzeczy po prostu nie ma pojęcia o niczym, co go otacza, a co za tym idzie nie rozumie też, co się do niego mówi. „Duża, łysa bania, mylnie bystre oczy, mały podbródek, niewielki, lekko spiczasty nos – cymbał z autorytetem” – zanotował.
W ten sposób kolekcjonował doświadczenia o predyspozycjach ludzi, których codziennie widywał. W międzyczasie dorabiał w tajskiej knajpie, by się utrzymać, lecz wiedział, że nie potrwa to już zbyt długo. Wiedział, że tylko kilka miesięcy wytężonej pracy dzieli go od osiągnięcia ogromnego sukcesu. Naukowego, pomyślałby ktoś – nic bardziej mylnego. Miał już w głowie precyzyjnie dopracowany i chytry plan, o jakim nie śniło się nawet najwybitniejszym specjalistom od ludzkiej psychiki. Potrzebował tylko czasu i niewielkiej pomocy.

#autorskie #chwalesie #scanner #superbohater #pasta #psychologia #nauka

Ciekawe? Zajrzyj na https://www.facebook.com/Supertrzmiel/
  • Odpowiedz