Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Wpis o depresji

Kilka lat temu, pierwszy i najcięższy epizod. Trudno jest wskazać wyraźny początek. Myślę, że to samotność pchnęła mnie w objęcia narkotyków. Działo się to już w szkole średniej. Jesienią podjąłem pierwszą próbę. Jak widać - nieudaną. Nieudaną - ale tylko połowicznie. Tego listopadowego wieczora utraciłem bezpowrotnie jakiś istotny element, który ludziom normalnym pozwala normalnie żyć.

O ile łatwo jest mi zapomnieć czy przed kilkunastoma sekundami zamknąłem drzwi, o tyle nie potrafię pozbyć się widoku tamtych dni. Kiedy inni wracali z pracy, ze szkoły, ja budziłem się, przeklinając porę - nie późną, ale jakąkolwiek. Bardzo chciałem nie żyć, chociaż początkowo stan pozwalał mi jedynie na niewielkie aktywności. Brałem różne leki: po jednych dostałem silnego ataku paniki, po drugim mnóstwo snów co noc, po trzecim, jedząc niewiele, przytyłem jakieś dwadzieścia kilogramów, które, czego pozazdrościć mogą panie, poszły "w cycki" (ginekomastia).

W międzyczasie uczęszczałem na cotygodniową psychoterapię. Z panią psycholog, prócz wzrokowego, nie złapałem kontaktu. Być może wynikało to z mojej oporności, być może z nieudolności pani psycholog. Skończyło się na kilkunastu wizytach, z których niczego nie wyniosłem, zostawiając w zamian kilkanaście banknotów z wizerunkiem króla Jagiełły. Żeby nie było nudno, zacząłem mieć napady paniki, lęki, duszności, nudności, bezsenność... Wyjście z domu graniczyło z szaleństwem. Dopiero inne leki, inny psycholog i długa, żmudna psychoterapia zaowocowała jakimiś pozytywnymi efektami.

Ponieważ to wszystko trochę trwa, a dni są do siebie całkiem podobne, wszyscy ci psychiatrzy i ich leki zlewają się w jednolitą masę i coraz trudniej zachować mi chronologię. I trwa to na tyle długo, że zapomniałem jak to jest zasypiać, pragnąc następnego dnia. Nie potrafię powiedzieć czy kiedykolwiek budziłem się bez ciężaru depresji. Tak czy inaczej, zakorzeniła się we mnie głęboko i jestem zdany na jej łaskę.

Dla zobrazowania zaryzykuję nawet słowami, że łatwiej jest się poruszać człowiekowi bez nóg, niż człowiekowi choremu na depresję. Jakkolwiek odmienne są to przypadłości - depresja przejmuje władzę nad ośrodkami decyzyjnymi, paraliżuje je i niszczy. O ile człowiek bez nóg poruszać może się na wózku, o tyle nie istnieje wózek dla naszego mózgu. O ile brak nóg jest wyraźnie widoczny, o tyle, pomijając ciężkie przypadki, depresji nie widać.

Każdy z nas był świadkiem albo uczestnikiem dokuczania w szkole. W skrajnych przypadkach ofiara nie wytrzymuje. Wówczas słyszymy w mediach historię jakich wiele. Depresja objawia się dokuczaniem samemu sobie. Głębokim, zakorzenionym przekonaniem, że jest się nic nie wartym człowiekiem. Nienawidzę siebie, swojego ciała, charakteru, myśli, sposobu mówienia, tonu głosu, wyrazu twarzy, nosa, zębów, ramion... Ilekroć, choćby w żarcie, widzę gdzieś słynne: "Prawdziwy mężczyzna zaczyna się od 180cm", odbieram to bardzo osobiście i sprawia mi to ból. I bez znaczenia jest, że znam mężczyzn niższych od siebie, choćby mojego psychiatrę, któremu wzrost nie przeszkadzał w założeniu rodziny.

Depresja nie jest nielogiczna - logiką posługuje się bardzo wybiórczo. Logicznym jest przecież stwierdzenie przykrego faktu, że człowiek zdany jest na łaskę losu, to znaczy, że w swoim życiu jesteśmy raczej bierni, niż czynni. Począwszy od środowiska w jakim się rodzimy, poprzez ciąg przypadków i wypadków, gdzie pozornie mały gest mógłby uchronić nas od tragedii. Depresja zdziera ze świata kolorową zasłonę wiary i nadziei. Nieważne czy opartej na religii, na świeckich wierzeniach pokroju jakichś "sky is the limit", czy na zwyczajnej życiowej dynamice człowieka prostego" "napić się, najeść, podymać".

Kiedy rówieśnicy uczyli się życia, przechodząc kolejno przez różnej maści pierwsze razy, ja gapiłem się w monitor komputera. Kiedy szli na studia i podejmowali pracę, leżałem, pragnąc śmierci. Przespałem, i to dosłownie, czas, kiedy młody człowiek wkracza w dorosłość. Może kilka lat to niewiele, ale to były TE lata i jest to luka, której nigdy nie załatam. Jestem jak "dzikie dzieci", które odizolowane od ludzi nie nauczyły się zachowań i języka.

Jest więc i samotność. Samotność jako skutek i przyczyna. Ponieważ nigdy nie było mi dane zaznać bliskości ze strony kobiety, prócz ogólnej bezwartościowości wyraźnie odczuwam bezwartościowość jako mężczyzna. Dość powiedzieć, że szkolne randki, które zliczę na palcach jednej ręki, ze strony moich wybranek kończyły się stwierdzeniem, że jestem jakiś przygnębiający. Albo i bez słowa. Albo i ja kończyłem, w przekonaniu, że jestem człowiekiem zupełnie bezwartościowym.

Łatwo jest się pozbyć chęci podróżowania po świecie, willi z wielkim ogrodem, pieniędzy, kariery, nie wiem, sławy. To dotyczy tylko "The happy few". Trudno jest się wyzbyć pragnienia bliskości, ponieważ jest ono zakotwiczone głębiej, w samej naturze. Lata samotności objawiły się syndromem tęsknoty do przysłowiowej "szarej myszki". Lata spędzone przy filmach o wiadomej treści dołożyły swoje, zepsuły mnie. Dotyka mnie również to, że drugie połówki znajdują mężczyźni, jak uważam, mniej okrzesani, głupsi i brzydsi ode mnie. Lepsi są w jednej cesze - mają jakąkolwiek wolę. A ponieważ znam swój charakter i przypadłość, wiem, że lepiej kobiecie związać się z nosicielem HIV, niż chorym na depresję.

Poszczególne dni to też wahania nastrojów. Wczoraj powtarzałem sobie, że już nie chcę pchać tego wózka. Dziś wiem, że to nie ode mnie zależy. Bardzo często myślę o śmierci. Swojej - ale i bliskich. Kiedy mama wyjdzie do sklepu i nie wraca przez dłuższy czas, pierwszą moją myślą jest, że stało się coś złego. Czasem przez jakiś kwadrans myślę, że już od następnego poniedziałku zacznę się zmieniać, że przyjdzie chwila natchnienia. Albo że opowiem się po którejś ze stron.

Depresja to stanie w rozkroku. Obowiązki i pęd życia oraz ciężar i powaga śmierci. Każdy kto przeżywał rozstanie albo śmierć bliskiego zrozumie czym jest depresja, jeśli pustkę utraty i czas żałoby rozłoży na bijące jednostajnym pulsem lata. Depresja to samotność i świadomość tego, że jest to samotność wieczna. To świadomość psychicznego i finansowego niszczenia rodziny. To zaleganie w łóżku, gapienie się w monitor, brak chęci, brak celu. To niedołężność i brak zaradności. To smutek i gniew, kiedy ktoś mówi o szczęściu albo marzeniach. To gniew i nienawiść samego siebie, kiedy wskutek wewnętrznej blokady nie można podjąć jakiejkolwiek decyzji. To eksplozja złości, smutku i nienawiści na widok rzeczy, których nigdy nie zaznam. To chęć rozmowy i odpychanie rozmówcy. To dziesiątki innych rzeczy, które z każdym dniem oddalają mnie od normalności. To upośledzenie i upokorzenie, z którym żyję, z którym żyją setki innych ludzi.

Napisałem to, ponieważ wczoraj miałem wyjątkowo ciężki zjazd nastroju - to specyficzne uczucie. Myślę, że to zwiastun powrotu. Tym gorzej, że kilka miesięcy temu myślałem, że uda się coś zmienić. Wyżej przedstawiłem swoje subiektywne odczucia dotyczące depresji.

#depresja #przegryw #tfwnogf

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: NowyJa
Dodatek wspierany przez: mZakupy.com
  • 6
@AnonimoweMirkoWyznania: nawroty to #!$%@?. Dowal na szybko coś co wyzwala endorfiny. Odpocznij. Generalnie by zając łeb i ominąć czarne myśli. Ja "wyleczyłem się" jakieś 5 lat temu. Kiepskie dni się zdarzają. Mi trochę pomogła siłownia-podobno wysiłek fizyczny daje lekki zastrzyk endorfin, pozwala to trochę podnieść nastrój.
TerminowyKat: Szanuję za popełnienie wczorajszego wpisu. Doskonale Cię rozumiem drogi Autorze, ponieważ przechodziłem i przechodzę przez to samo. Sam nie wiem co jeszcze mogę napisać, chyba maksymalnie wyczerpałeś temat, pisząc o wszystkim co ja sam doskonale czuję i co chciałbym wykrzyczeć całemu, otaczającemu światu. Trzymaj się. Jeśli chciałbyś pogadać pisz śmiało.
@kuziu13

Zaakceptował: Limonene}