Wpis z mikrobloga

Bywa ktoś może czasami w Tatrach? Ja tak. Rok rocznie z całą familią śmigamy nad Morskie Oko. Zaplanowaliśmy sobie trase przez Dolinę Pięciu Stawów. Wyjeżdżamy rano z ośrodka i sprawdzamy pogode - mgła taka że nic nie widać, nie warto iść. Od dłuższego czasu chodziła za moją zacną familią myśl, żeby się wybrać na Czerwone Wierchy. Tak zrobiliśmy. Schody zaczęły się po 3 godzinach drogi. Dosłownie i w przenośni. Wchodzimy na górę, już prawie na szczycie, a mama chce zawracać, bo za ciężko #logikarozowychpaskow . Nie wiem jaką siłą i jaką mocą, tata chyba mamę przekupił, generalnie sapiąc i dysząc na górę dotarła. Nie minęło pół godziny, a tam kolejne podejście i kolejny bunt. Jak tem facet przekonuje swoją żonę lvl 54 do dalszej wędrówki - nie mam pojęcia. Ale idzie. Nie ukrywam, też się zmęczyłam. Właściwie to w drodze na dół straciłam panowanie od pasa w dół - szłam siłą woli. Jeszcze jak za potrzebą poszlam do toy toya, którego bardzo starannie zamknęłam, to jakiś gościu (nwm jaką nadludzką siłą) wyrwał drzwiczki. Dotarliśmy na dole do bacówki, ojciec poszedł kupić oscypki. W portfelu zostało mu 5 złotych. Okazało się, że mama też kasy nie wzięła. 8 km do miejsca noclegu, a na autobus stać góra jedną osobę. Wysłaliśmy mamę autobusem (dokladnie za ostatnie 5 zł) po samochód. Czekaliśmy godzinę. Odrazu pojechaliśmy na obiad. Tata najwyraźniej mocno musiał się zmęczyć namawianiem żony na dalszą drogę, bo pod koniec jedzenia schaba jakimś dziwnie tępym nożem zorientował się, że nie nóż jest tępy, tylko caly czas kroił nie tą stroną. I to nie to, że wystarczyło nóż obrócić, o nie. Tata kroił schaba tym co się w ręce trzyma (czyli rączką). Wracamy i prawie mieliśmy stłuczkę - nie z naszej winy. Coś czuje, że za rok znowu odwiedzimy Morskie Oko...
#takbylo #truestory
  • 5
  • Odpowiedz