Wpis z mikrobloga

Leczenie mojego kota pochłonęło w dwóch partiach łącznie ok 4000zl. W partiach ponieważ za pierwszym razem to bylo ok 2000 i nietrafione wszystkie diagnozy, remisja choroby i jej nawrót po 10 miesiącach i kolejne badania, leki i diagnozy. Za drugim razem okres badań już krótszy bo było wiadomo co odpada ale same badania droższe bo i hipotezy bardziej wyszukane. Kolejne 2000zl.

Finalnie okazało się, że kot ma astmę. Niby takie proste, a jednak wśród zwierząt to jest chyba mało popularna choroba skoro dopiero po wykluczeniu dużej ilości możliwych zapaleń, zarażeń i powikłań jeden z weterynarzy odesłał pacjenta na badanie ekg i wizytę u specjalisty w tej dziedzinie (swoją drogą, to wizyta u tego specjalisty to chyba najlepiej wydanej pieniądze w moim życiu jeśli brać pod uwagę profesjonalizm, poziom kompetencji oraz jakoścć usługi). Dopiero tam finalnie potwierdzono chorobę.

A teraz do sedna. Kot był za darmo bo znaleziony, serwisowanie przebiło ceny sporej części rasowych, za które ludzie płacą na start.
Jeśli więc dziwi Cię, że ktoś może wydać tyle pieniędzy na ratowanie włochatego przyjaciela i jak to ostatnio widziałem: "wiesz ile można nowych kotów za tyle pieniędzy kupić?"
To pomyśl, że taki ZUS podchodzi do Ciebie w podobny sposób. Jeśli lekarz pierwszego kontaktu nie stwierdzi od razu przyczyny i nie potrafi Cię wyleczyć to nie ma sensu za Ciebie płacić żeby to dalej diagnozować.
Czy wiesz ilu ludzi mogłoby z powodzeniem zająć twoje miejsce w pracy, która jest dla ZUSu jedyną wartością jaką przedstawiasz?

#koty #zdrowie #zwierzaczki
  • 2
@JestemMalaWrozkaZowlosionaNozka: problem jest tez taki ze sporo wetów się nie kształci dalej i jadą na tym co sie nauczyli na studiach, znajac zycie z nieaktualnych książek a o żywieniu to mieli, ale krów, a potem doradzają co ma kot jeść;) Szkoda że jest tak mało wetów co np sie specjalizują w leczeniu domowych zwierzaków.