Wpis z mikrobloga

#pasta #samobojstwo #feels #depresja
Wyjść tuż przed zimowym zmierzchem z domu (zima motzno), cieplutko
ubranym, słuchawki w uszach a ze słuchawek jakiś pieniężny kawałek -
ewentualnie niczego nie słuchamy i lekko uśmiechamy się do siebie, słuchając
własnych, spokojnych myśli - To nasza ostatnia noc, mamy #!$%@? na ludzkość
i własne/cudze troski -. Dźwigamy plecak, a w nim dwie żołądkowe czyste (lub co
innego z prądem), #!$%@? do najbliższej budki z kebabem i zamawiamy
dwa na wynos (grube ciasto, sos mieszany i ewentualnie przepłacamy za colę
0.5l) . ładujemy nasz cieplutki nabytek do plecaka… jest już ciemno, ciemnica, że
#!$%@? widać pomimo wszechobecnej, grubej, białej warstwy śniegu i światła jakie
się od niego odbija. #!$%@? do najbliższego lasu, wchodzimy doń bardzo
głęboko, najdalej jak się tylko da. #!$%@? się w jakąś #!$%@?-wie-gdzie.png
kępę gęsto porośniętych iglaków/innych drzew, by mieć pewność, że nikt nas
nie znajdzie do końca zimy. Tu jest już bardzo piniężnie, szukamy wygodnego
dla nas miejsca (#!$%@?, że śnieg, przecież i tak zdychamy tej nocy), zaczynamy
wypakowywać nasz plecak, a jak ktoś lubi mieć ciepło i sucho w dupę, siada na
swoim wypakowanym 'worku'.
Zaczynamy degustację, zimnych już kebsów, popijając z przerwami zimniejszą
colą. Międzyczasie robi się ciekawiej, bo znudziło się nam siedzenie i
postanowiliśmy sie pół-#!$%@?ąć na białym puchu. Otwieramy naszą czystą i
tankujemy z butelki, na początku po troszku, a w miarę ubywania kebsów i coli
coraz raźniej i większymi haustami. jeśli będzie za mało na twardy łeb (no #!$%@?,
rzeczywiście), napoczynamy drugą. Jeśli słuchasz swojego, ulubionego kawałka przy którym chcesz zdechnąć,
dajesz na maksymalną głośność. Czekasz… Wóda
rozgrzewa, lecz z czasem zaczyna ci się robić chłodno i chłodniej, jest
nieprzyjemnie… Ruszasz nogami, to taki #!$%@? odruch, bo podświadomie nie
chcesz zdychać… Mróz #!$%@? cię w policzki… Aż nagle, pojawia się to
zajebiste uczucie ciepła, rozlewającego sie powoli od stóp do samej głowy, jest ci
zajebiście błogo, ulubiony kawałek nucisz sobie w myślach, znasz go na pamięć i
ciągle zapętlasz. Myślisz sobie: "Ciekawe kiedy #!$%@? bateria? #!$%@? z tym i
tak już będę tak bardzo martwy. Jest już późno w nocy, a ty masz #!$%@? na
wszystko, bo dzisiaj zdychasz. Ciepło w końcu znajduje sobie towarzysza w
postaci senności, wiesz o tym i wiesz również, iż nie powinieneś zasnąć, a mimo
wszystko z chęcią byś to uczynił, jeszcze walczysz, lecz po kiego? Mrok ustępuje
migotliwemu światłu, wpierw małemu a z czasem coraz większemu, przyjemnie
jasnemu, przed tobą pojawia ci się znana sytuacja z twoich wczesnych lat
młodości: jakiś seba mówi, że jesteś głupi, bez zastanowienia #!$%@? go
grabkami, ryczy, a ty boisz się bagiety od jego rodziców. Późniejsze sceny
ukazują inne etapy z twojego życia. W tle dalej leci twój ulubiony, zapętlający się
kawałek. Gdzieś dostrzegasz swoją mamełę jakieś dwadzieścia lat temu, robi cos
w kuchni a ty zawsze ciekawy świata, pytasz cóż takiego wyczynia. Uśmiecha się
i odpowiada, że twoje, ulubione ciasto - szarotkę -. Cieszysz się, jako mały seba i
obserwator całej tej sytuacji. Przed twoimi oczami pojawiają się inne sceny, nie
wszystkie tak radosne albo i przykre. Tudzież pierwszy komputer i gra w jaką
#!$%@?łeś z zapałem. Pogaduchy z koleżkami z podbazy o tejże właśnie grze,
bugach jakie widziałeś i rysunkach jakie #!$%@?łeś inspirując się tym
cudeńkiem i fantazjując jak ukończyłbyś tą grę. Za chwile pojawia się pierwsza
kobieta, która zdobyła twoje serce, dalej licbaza, lekcje i przerw, pierwszy raz z
dziewczyną, która odwzajemnia twoje uczucia. Okres studiów i dzikich popijaw,
dni na kacu, egzaminów, poprawek, zarytych nocy przy książkach… Obraz trwa,
jednak z czasem robi się coraz mniej wyraźny, bo jaśniejszy. Jakaś nieprzyjemnie
lodowata szrama pojawiła się na twoim policzku, chwilę później na drugim.
Zyskujesz na świadomości i zdajesz sobie sprawę, że to samotne łzy płyną
leniwie po twoich, dziwnie ciepłych w dotyku policzkach, łzy wspomnień i
szczęścia, potęgowane spełnieniem własnej śmierci, jesteś świadom, że za
chwilę nastąpi koniec tej męczarni, komedii zwanej życiem. Zaznasz tak długo
poszukiwanej ulgi. Znów zapadasz we własny "last life trip". A obraz miast
jaśnieć, ciemnieje. Koniec? Nie… Czujesz bowiem łomoty swojego serca i
słyszysz tą dziwnie znajomą muzykę, lecz nie możesz sobie jej przypomnieć…
Nie dbasz o to… Wszędzie jest ta ciemność… Wydajesz z siebie ostatni, lekki
dech… Umierasz…
W środku nocy zaczyna leniwie padać gęsty śnieg. Przykrywa twoją twarz, ręce i
nogi, lecz palce u pięt (w zimowych butach) wystają ponad ta białą taflę…
Gdzieś w oddali słychać ‘kraczenie’ gawronów, kruków i wron, powiał lekki
wiatr…
  • 5