Wpis z mikrobloga

564 627 - 533 = 564 094

Maraton Podróżnika, czyli 533 km w mniej niż dobę.

Start w Maratonie Podróżnika był moją główną „imprezą“ jaką zaplanowałem na ten rok. Miał to być mój debiut na maratonie na dystansie 500km+ (choć wcześniej przejechałem podobny dystans solo). Kilka tygodni wcześniej wziąłem udział w Brevecie w Miechowie na dystansie 200 km, aby trochę obyć się w tego typu klimatach. Bo w zasadzie od zawsze jeździłem sam, a chciałem poczuć trochę rywalizacji i poznać na żywo trochę ludzi z forum, na którym wprawdzie udzielam się niewiele, jednak w miarę na bieżąco śledzę jego życie ;) Dodatkowo w miarę systematycznie czytuję relacje kilku osób, czerpiąc od nich inspiracje i niejako teoretyczne doświadczenie.

Jako wsparcie pojechała ze mną żona, która została kierownikiem startu i mety w bazie Maratonu ;) Do Kielc dostajemy się pociągiem z Katowic, po drodze przesiadając się w miejscowości Tunel. Wieziemy ze sobą namiot, jednak na miejscu okaże się, że właśnie w domku w którym ja miałem zarezerwowane łóżko zwolniły się 2 miejsca, więc nie był on nam potrzebny. Do bazy mamy do przejechania 15 km, jednak postanawiamy jeszcze zahaczyć o McD, gdzie po chwili rozpoznaję forumowego Storma ze swoim rowerem poziomym, więc go zagaduję i dalej ruszamy już wspólnie.
Na miejscu mały rekonesans, trochę biesiady przy ognisku i do spania.
Rano budzę się w okolicy 5 i na spokojnie zaczynam przygotowania (musiałem odkręcić z Awola bagażnik itp.), a przed samym startem zjadam przygotowaną dzień wcześniej owsiankę z ryżem, makaronem i owocami.

Startuję o godzinie 8:10 w trzeciej grupie. Początkowo jadę ostrożnie z tyłu, by z czasem systematycznie posuwać się do przodu, mijając kilka małych grupek. Ostatecznie dojeżdżam do kolegi, który od początku wypruł samotnie do przodu (niestety nie kojarzę teraz nazw forumowych, bo wszyscy byli dla mnie „nowi” i mi się to wszystko trochę miesza). Jedziemy we dwóch dosyć długo, po drodze zbierając na koło jakiegoś koleżkę, który od razu mówi, że nie da rady wchodzić na zmiany, więc ciągniemy go kolejny dłuższy odcinek. Po jakimś czasie, nie do końca pamiętam jak ;) kolega z koła gdzieś się gubi, a ja jestem już w 5-osobowej grupie, w której tempo wyraźnie rośnie. Mi się kończą zapasy prowiantu (miałem jedynie słodycze, które szybko mi zbrzydły), a dodatkowo chce mi się sikać, więc z utęsknieniem czekam na PK1 (100km), gdzie planuję uzupełnić zaopatrzenie i zrzucić balast. Jednak przychodzi mi się bardzo zdziwić, bo na tym punkcie nikt z mojej grupki wcale nie miał się zamiaru zatrzymać, więc ciągniemy temat dalej :) Powoli zaczyna mi jednak brakować picia, więc na około 150km pytam nieśmiało, czy ktoś tu w ogóle ma zamiar się kiedyś zatrzymywać. Po krótkiej dyskusji zgadzają się na szybki postój przy małym sklepie, który trwał dosłownie minuty! Zdążam tylko przelać wodę, złapać jakąś drożdżówkę i dalej ogień. Średnia na garminie pokazuje 34 km/h. Już wiem, że trafiłem do grupy jakichś szaleńców ;) i że nie dam rady tego ciągnąć zbyt długo bez uzupełnienia zapasów.

Zaczynają się pierwsze poważniejsze podjazdy, nawierzchnia się trochę psuje, więc i tempo spada, a i grupka już nie pracuje na zmianach. Ja sam już w zasadzie nie pcham się na przód. Wyraźnie osłabłem i zaczyna mi doskwierać prawa noga. Mocne napieranie i podjazdy zaczynają budzić moją kontuzję. Postanawiam w miarę możliwości wytrzymać do PK2 (ok 200km) i tam odpuścić. Wcześniej dwójka wariatów wyrywa na podjeździe do przodu i tyle ich widziałem :) Kładę się na chwilę na trawie pod znakiem miejscowości Ryglice, by dać trochę ukojenia plecom, cykam fotkę i samotnie ruszam dalej. Po kilku kilometrach zajeżdżam do sklepu, gdzie nie mogę się zdecydować czy chcę wody, kefiru, soku pomidorowego czy coli, więc biorę wszystko i spijam pod sklepem po kolei do dna, zagryzając bananami :) Po chwili dołącza do mniej jeden z uczestników i po krótkiej przerwie ruszamy wspólnie dalej. Dojeżdża do nas mała grupa i następuje małe tasowanie, bo po kilku kilometrach jadę już z Tomstepem i nie wiem kim ;) Wspólnie stajemy pod sklepem. W tym czasie mija nas Turysta. Po szybkiej puszce pepsi dostaję zastrzyku energii i wyrywam do przodu. Widzę że Tomstep też się oderwał od kolegi, więc trochę zwalniam i już po chwili jedziemy wspólnie dalej. Przed Odrzykoniem dochodzimy Turystę i wspólnie zbliżamy się do PK3, czyli długo wyczekiwanego punktu żywieniowego. Ostatnie podjazdy to strome ścianki o nachyleniu ponad 20%. Niektórzy podprowadzają, jednak mi udaje się wciągnąć całość bez postojów – takie to plusy górskiej kasety ;)

Na punkcie zostaję bardzo mile przyjęty. Od razu uraczono mnie sporą porcją makaronu z sosem, chciano uzupełniać bidon itp. Zjadam makaron i kawałek pysznego ciasta z truskawkami, po czym kładę się na materacu i chcę tam zostać. Punkt był zorganizowany przy małej agroturystyce w bardzo urokliwym miejscu. Jest pięknie! Ale to przecież dopiero połowa trasy. Zaczyna się zjeżdżać coraz więcej osób. Rozpoznaję forumowego Wilka z Marzeną. Zauważam, że towarzystwo z którym tu dojechałem już się rozjechało, więc ładnie dziękuję i ruszam dalej samotnie. Jedzie mi się bardzo przyjemnie, kolejne kilometry są bardzo malownicze, trasa prowadzi krętymi wąskimi ścieżkami. Staram się jednak nie odpuszczać tempa, jednak pozwalam sobie przy tym na krótkie postoje na zdjęcia. W ten sposób powoli doganiam jednostki które uciekły przede mną z punktu. Po krótkich pogaduszkach mknę dalej. Słońce chyli się ku zachodowi, więc temperatura leci w dół. Już po zmierzchu zatrzymuję się na jednym z przystanków gdzie przebieram skarpetki i przyodziewam długie ciuchy. W tym czasie wyprzedzają mnie dwie osoby. Daję znać żonie że żyję, wymieniam baterie w Garminie i chcę zmienić szkiełka w okularach na białe, jednak okazuje się, że zostały w domku w bazie, więc dalej jadę bez.

Ruszam dalej swoim tempem i zaczynam wypatrywać czerwonych światełek na horyzoncie. W końcu się jakieś pojawia, więc mam „zająca” którego mogę gonić. Gdy w końcu się udaje (nie mam teraz pojęcia kto to był, może Hipek?), już po chwili widzę drugie światełko, więc śmigam dalej. Jakoś przed północą postanawiam na chwilę położyć się na wznak na przystanku, bo dac odpocząć plecom. Po chwili słyszę jakieś rozmowy i widze dwa poruszające się światełka. Pytają tylko czy to „nasi”, czy wszystko ok i po moim potwierdzeniu jadą dalej. Postanawiam do nich dołączyć i po krótkim pościgu jedziemy w trójkę polując na stację z hot dogami. W Kolbuszowej zajeżdżamy pod Orlen, który niestety okazuje się nieczynny. Robimy więc postój i pożywiamy się własnymi zapasami. Po około 10 km zajeżdżamy na stacje BP, gdzie czekają upragnione bułki w parówce i ciepła kawa / herbata. Przez ostatnie 200 km ciągle doskwiera mi ból nadwyrężonej mocnym początkiem nogi, dlatego postanawiam kupić ibuprom (ostatni raz jadłem cos przeciwbólowego kilka lat temu – unikam) i zjadam jedną tabletkę. W międzyczasie zjeżdżają się kolejni uczestnicy (m. in. Turysta, Emes), jednak ich postoje sa krótkie i wracają na trase przed nami. Poza Emesem, na którego chwilę czekamy i w czwórkę ruszamy dalej.

Ból nogi trochę odpuszcza, na liczniku trochę ponad 400 km, a ja zdecydowanie odczuwam zastrzyk energii, więc postanawiam dalej jechać po prostu swoje. Kalkuluję czas i stwierdzam, że być może uda się złamać 23h, które przed startem były dla mnie wręcz absurdalnym wynikiem. Czuję się świetnie, a by dodatkowo poprawić motywację, za cel stawiam sobie dojście trzech osób, które wiem że sa w moim „zasięgu”. Poranek dodatkowo poprawia morale. Ostatnie 120 km jadę więc samotnie, sukcesywnie mijając każdego ze wspomnianej trójki. Na PK5 w Sandomierzu wysyłam tylko sms, robię zdjęcie i ruszam dalej. Na około 30 km przed metą czeka mnie jeszcze seria podjazdów. Przed ostatnim z nich (kilkaset metrów przed metą) wysyłam ostatniego sms:

„Ostatni podjazd (do bazy) przede mna. Wciagne go z mila checia :)”

Na mecie melduję się o godzinie 6:45 z czasem 22 godziny 35 minut, co daje mi 12 miejsce na 71 startujących w mojej kategorii.

Średnia prędkość jazdy wyniosła 28,1 km/h (brutto 23,5km/h)

Wynik grubo ponad wszelkie, nawet najbardziej ambitne założenia / plany :)

Medal wręcza mi również zmęczona nocnym czuwaniem małżonka :)

Podsumowując – było super! O dziwo nie miałem w zasadzie żadnego większego kryzysu (największy na PK2, po w zasadzie 200 km jazdy non-stop w szaleńczym tempie). Kryzysu snu również nie odczułem, a obawiałem się go najbardziej, bo lubię sobie dobrze pospać  Jednak adrenalina związana z jakąś tam rywalizacją zrobiła swoje. Zyskałem też kupę doświadczenia.
Organizacja i klimat imprezy – cudo! Nie ma za bardzo do czego porównywać, jednak za bardzo nie ma się do czego przyczepić. Trasa bardzo urozmaicona i poprowadzona najczęściej bocznymi drogami o znikomym ruchu. Dodatkowo przecinała bardzo urokliwe rejony, Po prostu mój klimat! Bardzo dobrze czuję się na tego typu drogach.

Link do Stravy:

https://www.strava.com/activities/598816292

Link do Endo:

https://www.endomondo.com/users/6488624/workouts/739962973

Trochę więcej zdjęć:

https://picasaweb.google.com/103328722292581463380/6294137714774026737#

Wpadło oczywiście sporo nowych gmin do #zaliczgmine

#byczysnarowerze #100km #200km #300km #400km #500km #rower #pokazmorde

#rowerowyrownik
byczys - 564 627 - 533 = 564 094

Maraton Podróżnika, czyli 533 km w mniej niż dobę...

źródło: comment_jwtGdl5hmXnvqJN06JUDAHEQXzksY6B1.jpg

Pobierz
  • 29
Wynik grubo ponad wszelkie, nawet najbardziej ambitne założenia / plany :)


@byczys: gratulacje!

Średnia na garminie pokazuje 34 km/h

OMFG! ( ͡° ͜ʖ ͡°)-

Widzę, że w Sandomierzu byłeś o 3 w nocy... Ale pamiątkową fotkę cyknąłeś! :)
Uh, no i ten morderczy podjazd z Odrzykonia do zamku Kamieniec... Czy była gorsza górka na całej trasie?
via Android
  • 1
@Mortal84 trudno. Tamtego dnia na Wykopie chyba padł jakiś rekord dystansu ;)

@hipek99 dzięki. Sorry, ale tak naprawdę nie wiem do końca kiedy jechaliśmy wspólnie :) Same nowe twarze. Następnym razem już lepiej ogarnę towarzystwo.
Szkoda, że Tobie zdrowie nie dopisało.
Możesz podlinkować. Choć i tak sam miałem zamiar to zrobić i przy okazji podziękować reszcie.
ale tak naprawdę nie wiem do końca kiedy jechaliśmy wspólnie


@byczys: Na podjeździe przed Izdebkami (serpentyny) dojechałeś i wyprzedziłeś. Zawróciłeś, żeby kawałek jechać obok mnie, potem na górze obaj staliśmy i jedliśmy. A potem mijaliśmy się ze dwa razy jeszcze przed zmrokiem (m.in. zaraz za PK4 pytałeś mnie, gdy się ubierałem, czy się nie przewróciłem).