Wpis z mikrobloga

#postmanstories

Plask. Coś przemknęło mi przed oczami. Coś przemknęło szybko. Plask. Parę centymetrów przede mną, na podłodze, pojawiła się biało-szara plama. Co do...

Gruuu Gruuu. Spojrzałem do góry. Pod sufitem, bardzo wysoko, na lampie, siedział gołąb. Patrzył tymi swoimi ślepiami wprost na mnie.
- O ty gnoju. Nie trafiłeś i nie trafisz - rzuciłem z wyższością, mimo iż to on siedział pod sufitem, a ja stałem na ziemi. Wróciłem do pracy. Co jakiś czas słyszałem jego głos. Jakby mnie śledził.

Plask, plask. Znów, gnój próbował mnie trafić. Prawie się mu udało. Pocisk spadł, akurat jak się wyprostowałem, trzymając w dłoniach karton mleka. Spojrzałem w górę. No niby ten sam, co wcześniej, ale równie dobrze mógł to być jakiś jego koleżka. Chyba byłem na celowniku. Może to dlatego, że przepędziłem jednego z ryżowej lokacji. Przepędziłem jednego, który postanowił otworzyć worek z ryżem i urządzić sobie ucztę. Sprytna bestia. Mnie to rozbawiło, ale moich przełożonych już nie bardzo. Cała paleta ryżu uznana została za skażoną. No cóż, jadł i srał jednocześnie. Może to dlatego nie zobaczyli nic zabawnego w tej scence. A może dlatego, że w ciągu jednego dnia, kierownictwo odesłało do domu dwie osoby. Obie te osoby zostały skażone przez ptaki. Skażenie nastąpiło u jednego za kołnierzem, a u drugiego na środku głowy. Poważne zagrożenie dla zdrowia więc zostali odesłani do domu, aby mogli przejść procedurę odkażania gorącą wodą i mydłem.

Ostatnimi czasy, gołębie stały się poważnym problemem. Co rusz jakiś zakradał się przez otwarte wrota. Stworzyły całkiem sporą społeczność. Odkryto nawet kilka gniazd, gdzie gołębie pary oddawały się niewinnym igraszkom. Problem narastał. Wszyscy mieli coraz bardziej dość tych niechcianych gości. Zbieracze, bo co jakiś czas jakiś oberwał biało-szarą mazią. Sprzątacze, bo nie robili nic innego, jak tylko reagowanli na zgłoszenia o zapaskudzonej podłodze. Kierownictwo, bo bezczelne ptaki zaczęły dobierać się do towarów. Coś z tym trzeba było zrobić.

My za wiele nie mogliśmy. Odgruchiwanie i groźby nic nie pomagały. Postanowiono wezwać Specjalistę.

Specjalista przybył tuż przed przerwą obiadową. Wielki mężczyzna. Nie tylko wzrostem, ale i gabarytem. Ubrany w szary, militarny kombinezon, wyróżniał się na tle osób ubranych w jaskrawo zielone kamizelki. Ze sobą miał tylko futerał. Duży, czarny prostopadłościan, ze srebrną rączką. Specjalista, w towarzystwie głównego Sprzątacza, przeprowadził rekonesans. Minę miał skupioną i pełną powagi, jakby przygotowywał się do misji swojego życia.

- Możemy zaczynać. Mamy pół godziny - usłyszałem jak Sprzątacz, mówi do Specjalisty, gdy przechodziłem obok - musimy zrobić to szybko i sprawnie.

- Zrozumiałem - potwierdził Specjalista i położył futerał na podłodze.

Gdy wychodziłem z magazynu, usłyszałem jeszcze tylko jedno, przeciągłe Gruuuuu. Jakby gołębie ostrzeżenie. Następnie już tylko ciche, przytłumione PIF.

Po powrocie, po pół godziny, w magazynie panowała cisza. Żadnego Gru Gruu. Żadnych Plask Plask. Tylko Sprzątacze uwijali się w pocie czoła z myciem podłóg. Gdzieniegdzie na jeszcze niesprzątniętych kawałkach podłogi, dało się dostrzec, małe, czerwone plamy.

#coolstory #truestory
  • 34