Wpis z mikrobloga

Nawet się nie spodziewałam, że tekst wzbudzi takie zainteresowanie, dziękuję Mireczki.

Dziś trochę o pracy w ośrodku.

Praca zazwyczaj odbywała się na terenie ośrodka, zaczynała się o godzinie 7:50, zaraz po odprawie i kończyła o15:00, z jedną przerwą o 12:30, bo o tej godzinie jedliśmy drugie śniadanie.
Pracę przydzielał funkcyjny, także człowiek, który leczył się w ośrodku, co jakiś czas ludziom przydzielali funkcje, żeby uczyli się odpowiedzialności. Szef pracy, bo tak się ta funkcja nazywała, musiał na każdej odprawie mieć już sporządzoną listę, czyli spis prac, które dziś wykona każdy leczący się w ośrodku człowiek.
Prace były różne, serio, sprzątanie kibla, szorowanie na kolanach fug w najróżniejszych pomieszczeniach, plewienie w ogródku, albo inne rzeczy, które robiło się raz na jakiś czas, głównie sprzątało się cały ośrodek i teren przed nim.
Na odprawie trwała wieczna wojna "jak to #!$%@?, znowu mam sprzątać kibel?", albo 'po #!$%@? trzeci raz w tygodniu szorować elewację?", no, ale nie było dyskusji, jak wychowawca zauważył, że szef pracy przydziela komuś ciągle te same zadania, albo ciągle najgorsze to sam reagował.
Jeśli chodzi o sprzątanie to najgorszymi zadaniami było sprzątanie kibli, oraz prysznica, głównie męskiego, na samo wspomnienie wzdrygam się z obrzydzenia. Czemu? Bo facetów w ośrodku zazwyczaj było około 20, czasem lekko ponad, np 22-24, dziewczyn góra 6. Liczby się zmieniały, ludzie uciekali, wylatywali, ale zawsze mniej więcej tak to wyglądało.
Jak wiedziałam, że przydzielili mi kible i prysznice to aż mi się słabo robiło, serio.
Drugim takim kijowym zadaniem było szorowanie chropowatej elewacji, no i podłóg na korytarzach, wykonanych z dziwnego, lekko chropowatego materiału, ale mimo wszystko wizualnie dość gładkiego (wyglądał jak gładki, ale jak szorowało się podłogę to dało się nim zajechać rękę do krwi, jeśli tylko ześlizgnęła się ze szczotki).
Każdy z Was pewnie pomyśli "to tylko sprzątanie", ale niestety sprzątanie też odbierał tam szef pracy, on sprawdzał czy jest dobrze posprzątane, dawał tzw. poprawki np "o, ale brzydkie zacieki na kafelkach, o, ale smuga na lustrze, zaciek w kiblu" i inne pierdoły, zawsze się coś znalazło, notował i szedł sprawdzać dalej. Potem wracał, znów sprawdzał, jak było dobrze to wysyłał do kolejnej pracy, jak źle to znów poprawki.
Jak w przypadku pokoju - wystarczyło, że szef pracy cię nie lubił i miałeś przesrane, jeśli był mściwy. Raz na takiego trafiłam, dawał mi poprawki i śmiał mi się w twarz, brzmi jak dziecinnie, wiem, ale ja miałam chęć przywalić mu w twarz, za każdym razem, kiedy z uśmiechem na ustach mówił "o, tam widzę jakieś dziwne, brudne kropeczki", albo "o jejku, jaka szkoda, że musisz tu spędzić jeszcze pół godziny".
Prócz sprzątania były też inne zadania, raz chłopakom przydzielili malowanie kilku pomieszczeń, czasem trzeba było pomóc panu Januszowi, który był naszą złotą rączką, pomagał przy naprawach, uczył chłopaków majsterkowania. Nie był żadnym terapeutą, ale był świetnym, miłym, starszym człowiekiem.
Czasem, wyznaczone osoby chodziły w godzinach pracy pomagać do schroniska, razem z kimś w rodzaju stażysty w ośrodku, zbijanie bud, wyprowadzanie psów, udawało mi się tam czasem wkręcić, o wiele, wiele lepsze niż sprzątanie i miało się poczucie, że robi się coś dobrego.
Ta sama stażystka zabierała nas do stadniny konnej, tam jeździłam bardzo często, jeździły zazwyczaj 2 osoby, bo więcej ciężko jest upilnować. Jak już jeździłam to zazwyczaj z tymi samymi osobami, ja + taka dziewczyna, starsza w ośrodku stażem, ja +taki gość, młodszy stażem, ale był to jego 2gi pobyt. Potem pozwalali nam czasem na samodzielne wyjazdy tam, busem (kiedy byłam w ośrodku dłużej niż 6 miesięcy), co ja się #!$%@?łam, dupek zawsze mi groził, że #!$%@?, zawsze wyjścia do pracy, do stadniny z nim mnie cholernie stresowały.
Jeśli chodzi o pracę na zewnątrz to ja chadzałam tylko tam, ale wiem, że kilka razy ludzie pomagali coś robić np. w ośrodku interwencji kryzysowej, lub w miejscowej hali Mosir.
Jeśli chodzi o niestandardowe zajęcia na terenie ośrodka, prócz sprzątania to było ich kilka, raz np. przykład przez kilka godzin tarłam chrzan, nie polecam, moje oczy były w tragicznym stanie po tych kilku godzinach, mimo, że tarłam na ogrodzie.
Kiedyś 2 dni z rzędu rozwalałam młotkiem cegły, na małe części, potem zakopywali je w jakimś dole przed ośrodkiem, sama do końca nie wiem po co.

Czasem byli ludzie, którzy oczywiście "nie bede pracował i #!$%@?", ale szybko ich pionizowali, albo pracujesz, albo spadaj, jak już nie pracowałeś a chcesz zostać to "musisz ponieść konsekwencje", zwoływali zebranie, wychowawca sam proponował co tą konsekwencją będzie, ale czasem pozwalał społeczności rzucać propozycjami, potem było głosowanie nad karą dla delikwenta.

Następnym razem opiszę Wam jak to wszystko wyglądało, kiedy było się szefem pracy, niestety miałam nieprzyjemność pełnić tą funkcję.

#truestory #opowiescilim3
  • 20
@Lim3: domyślam się, że we wszystkich ośrodkach jest tak samo, to znaczy taka dyscyplina i to traktowanie. Oglądałem kiedyś brytyjski serial dokumentalny o anorektykach w ośrodku terapeutycznym specjalizującym się w leczeniu anoreksji. Traktowali ich jak najgorszych kryminalistów, dyscyplina taka, że trudno sobie wyobrazić. Czasami udawało się wykiwać opiekunów i jakoś obiad zwrócić po czym iść do ogrodu i jeść ziemię spod krzaka. Jak się dowiedzieli, to hooo hooo. No ale jednak
@oidhche: to akurat fakt, sama wcześniej byłam pod tym kątem leczona, odsiadki po jedzeniu, pilnowanie podczas posiłków.
Ale i tak najgorzej na oddziale psychiatrycznym, dlatego zdecydowałam się na ośrodek.
@Lim3: wincyj.

byłaś odpowiedzialna za tego co się odgrażał, że #!$%@? z wyjazdów busem?

było kumpelstwo, jakakolwiek forma więzi? czy przez specyfikę, albo np. rotację, nie?
@spere: nie, nie byłam, lubił jak się stresowałam, bawiło go to. Potem niestety jeździliśmy tak często, że zaczęliśmy dużo gadać i powstała więź, był moim najlepszym kumplem tam, ale często się kłóciliśmy.
@spere: często ludzie tam byli fałszywi, zakłamani, ale znalazłam ze 3 osoby z którymi lubiłam spędzać czas. Ogólnie rzecz biorąc tam było coś takiego jak nieuczciwości wiesz, nie wolno przeklinać, bo 40 pompek, a przecież głupio do kumpla rzucić "ej, 40 pompek", wiec na to często ludzie przymykali oko, palić, słuchać nieodpowiedniej muzyki, rozmawiać o narkotykach, wiele, wiele innych rzeczy. Ludzie przyłapywali się wzajemnie na najmniejszych pierdołach, zaraz zwoływali zebranie i
@JachuPL: tak, młodzieżowy. Miałam 17 lat, w sumie spędzałam nawet 18 urodziny w tym ośrodku.
Trochę narkotyki, trochę alkohol. Pewnie bym tam nie trafiła, ale przez problemy i te wcześniej wspomniane rzeczy zaczęłam mieć problemy z psychiką, skończyły się w szpitalu psychiatrycznym, potem mama zobaczyła, że psychiatryczny bardzo źle na mnie wpływa, dostałam wybór, psychiatryk, sanatorium dla chorych psychicznie (pół roku), albo odwyk. Wybrałam odwyk. Z psychiatryka przenieśli mnie do domu
@JachuPL: na pewno mój terapeuta pomógł mi zrozumieć pewne rzeczy, pobyt był dla mnie bardzo ważny. Po wyjściu dalej brałam przez około rok, ale nie jak wcześniej, no i przestałam kiedy uznałam, że koniec, teraz od kilku lat nie biorę nic.
Sporo moich cech w tym ośrodku wyszło na jaw, sporo rzeczy, które w moim życiu wydawały mi się błahostkami okazało się kluczowymi.
Każdy do 2 miesięcy od rozpoczęcia pobytu pisze
@Lim3: mam znajomego, którego znam od czasów przedszkolnych, chodziliśmy do jednej klasy. Jego rodzice też się rozwiedli, on wyjechał z ojcem do Anglii na dwa lata, ale wrócili. Wpadł w złe towarzystwo, zaczął pić, palić (był w piątej klasie SP!), potem gdy chodziliśmy do gimnazjum to wkręcił się w zielsko, szałwie, grzybki, koksy i inne takie gówniane 'czasoumilacze'. Zaczął wynosić z domu co tylko się dało, ojcu posprzedawał markowe lustrzanki i
@Lim3:

Nigdy w życiu nie pomyślałam, że rozwód rodziców był dla mnie takie trudny, blokowałam to, czy kij wie co, ale wtedy pękłam, potem rozmawialiśmy o tym z wychowawcą i dopiero wtedy mnie olśniło, że to bolało, jak bardzo i dlaczego.

O jak ja tęsknie za ojcem, którego nie znałem i za dziadkiem który zmarł na białaczkę jak miałem trzy lata. Okropne uczucie nie znać kogoś, a tęsknić za nim jak
@oidhche: ja tęsknie za dziadkiem od strony ojca, niestety zmarł a ja nie zdążyłam się z nim spotkać z własnej głupoty.
Co do ojca, u mnie to zawiłe, ojciec to patologia, nie znoszę go, dlatego wydawało mi się zawsze, że ten rozwód to takie nic.

A Ty Cumplu do psychologa, serio, to czasem pomaga, jeśli znajdziesz dobrego terapeutę to bardzo na tym skorzystasz.
@Lim3: u mnie też patologia z ojcem, dlatego go nie znałem, bo pijak i nierób, więc się rodzice rozeszli jak mały byłem. Poza tym to bardziej skomplikowane niż się wydaje, ucieczka z domu i takie tam. Całe życie do reformy, próba zapomnienia o zmarnowanych latach i mnóstwo pracy nad sobą. Mam nadzieje, że może któryś z Twoich tekstów mnie ocuci, bo jak na razie łapałem przez tego typu opowieści doły nie
@Lim3: w wieku 10 lat? Strasznie wcześnie. Dokąd? Na jak długo?
Pracuję nad sobą w taki sposób, żeby nie mieć jutro gorszego doła niż mam dzisiaj. Czasami wychodzi, lecz niestety w ogromnej części tylko z zewnątrz - udaje. Na nic innego nie mam aktualnie siły, jestem zmęczony niczym. Każdy dzień wygląda tak samo, a ja zniosłem szaniec z tego rytuału. Nienawidzę tego, ale jak jeden, dwa dni wyglądają trochę inaczej, mam