Wpis z mikrobloga

O tym, jak to Marlon Brando pod koniec życia uczył aktorstwa gwiazdy kina.

Mało kto wie, że ponad 13 lat temu odbyły się najbardziej niezwykłe warsztaty aktorskie w historii. Na 10-dniowy kurs zaproszenie otrzymało kilkunastu szczęśliwców, młodych studentów szkół teatralnych oraz weterani tego fachu - wśród nich chociażby Leonardo DiCaprio, Sean Penn, Robin Williams, Edward James Olmos, Michael Jackson, Nick Nolte, Whoopi Goldberg, Jon Voight czy Henry Dean Stanton. Co ich skłoniło do wzięcia udziału w tym projekcie? Jego autor, jedyny i niepowtarzalny Marlon Brando.

Coś co musicie wiedzieć o Marlonie Brando, to to że jest to aktor któremu można osobiście przypisać spowodowanie rewolucji w Hollywood. Gdyby szukać kamieni milowych w historii kinematografii, na pewno natknęlibyśmy się na film z 1951 roku o nazwie Tramwaj zwany pożądaniem. Zmodernizował on, a raczej rola wykreowana przez Brando, współczesne aktorstwo. Temu filmowi przypisuje się jako pierwsze skorzystanie z "metody" - sposobu gry aktorskiej polegającej na odwoływaniu się do własnych emocji i przeżyć w celu osiągnięcia jak najbardziej wiarygodnej kreacji. Marlon był uczniem Lee Strasberga i Stelli Adler: największych autorytetów aktorskich, ludzi którzy rozpowszechnili na zachodzie system Stanisławskiego - praojca metody aktorskiej. Jeżeli będziecie mieli kiedyś okazję obejrzeć Tramwaj z pewnością zauważycie różnice między klasycznie szkolonym aktorstwem, a metodą. Na ekranie widzimy bohaterów z nienaganną dykcją i posturą, deklamujących każdy fragment tekstu z największą dokładnością, a niekiedy wręcz teatralną przesadą, a zupełnie obok nich Brando - wyróżniający się prostotą, brutalnością (gra Stanleya Kowalskiego, polskiego emigranta #!$%@?ącego się dość chłopskim rozumowaniem). Nie udaje wściekłości, frustracji - on je naprawdę pokazuje. Ta jedna rola zapewniła mu nieśmiertelność pośród sław Hollywood, ale przecież w tym momencie jego kariera się rozpoczęła, a później było już tylko lepiej. Czy to jako Vito Corleone w Ojcu Chrzestnym, czy Pułkownik Kurtz w Czasie Apokalipsy, bądź Paul w kontrowersyjnym Ostatnim tangu w Paryżu, za każdym razem przypieczętowywał swoją pozycję jako najwybitniejszego aktora XX wieku.

Niestety, każda róża ma swoje ciernie. Odmówienie Oscara za Ojca Chrzestnego w 1973 mogło być pierwszym zwiastunem końca kariery wielkiego aktora. I faktycznie, wypuszczony w 1979 roku Czas apokalipsy jest ostatnim wartym zobaczenia filmem w jego dorobku. Brando zatracał się w dwóch rzeczach: swoim ekscentryzmie i lenistwie. Wiele jest anegdot dotyczących jego zachowań na planie - przyjeżdżał zupełnie nieprzygotowany, nie wiedząc nawet jaką rolę ma grać; jego tekst był pisany na ogromnych planszach trzymanych za kamerą, który i tak ignorował pozwalając sobie na improwizację. Innym aspektem jego lenistwa była kolosalna tusza, która powiększała się z roku na rok. W trakcie kręcenia Czasu ciężko było odszukać dawnego, przystojengo i napakowanego Marlona, ostatecznie doprowadzając się do takiego stanu na parę miesięcy przed śmiercią. Logiczną konsekwencją utraty ról i zniknięcia z życia publicznego były narastające problemy finansowe. Utrzymanie się w Hollywood jest trudne, zwłaszcza bez źródła stałego dochodu. Próbował paru biznesów, które okazywały się niewypałami. Możliwe więc, że pomysł akademii był początkowo zwyczajnym skokiem na kasę. Ale nie można też wykluczyć opcji, że mógł być ostatnią próbą pozostawienia po sobie jakiegoś wartościowego dorobku, przekazanie swojej ogromnej wiedzy w akademicki sposób na temat aktorstwa.

Wszyscy zgromadzeni już od samego początku wiedzieli, że biorą udział w czymś zupełnie niezwykłym. Pierwszego dnia oto przed nimi pojawia się 78-letnia, 130-kilogramowa gwiazda kina w dużej blond peruce, niebieskiej maskarze i w czarnej sukni i zaczyna ponad dziesięciominutowy, wymyślony in promptu monolog w brytyjskim akcencie, zakończony ściągnięciem sukni i ukazaniem nagiego tyłka. Później już było tylko lepiej - szokowanie pseudosobowtórem Osamy Bin-Ladena w niecały rok od 11 września, zapraszanie bezdomnych i gwiazd jazzu, oraz rozbieranie młodych studentek. Szaleńcze tempo i dziwaczna forma okazały się zbyt wymagające dla wielu uczestników, którzy odchodzili z kursu w trakcie kłótni w akompaniamencie krzyków. Na samym końcu pozostali m.in. Williams, Olmos i Penn.

Jednakowoż przełamywał tym samym bariery i ukazywał aktorom nieodkryte jeszcze przez nich zakątki ich talentu. Mistrza improwizacji i stand-upu Robina Williamsa pokonał w banalny sposób - na skecz o sprzedaży samochodu zaprosił prawdziwego dealera samochodowego, który nie tylko przegadał złotoustą legendę ale też zmusił do przyznania się do porażki. Było to świadectwem jak bardzo Marlon Brando wierzył w metodę i jak usiłował to przekazać swoim "studentom". Magia realizm. Nawet najlepszy aktor nie doścignie w przekonywaniu i sprzedaży dealera z 20-letnim stażem. Ale może próbować.

Najciekawszym elementem całego przedsięwzięcia był fakt, iż każda sekunda była skrzętnie nagrywana celem późniejszej dystrybucji. Niestety, Brando miał problem z koncentrowaniem się na jednym projekcie i przed ukończeniem montażu projekt trafił na półkę. Niewątpliwie, kiedyś mógłby zostać dokończony, ale Brando zmarł niecałe dwa lata później. Spadkobiercą spuścizny po nim został producent Mike Medavoy, który bynajmniej nie ma zamiaru upubliczniać nagrań. Oficjalnie dlatego, że nie wszyscy nagrani zezwolili na rozpowszechnianie wizerunku, jednakowoż zdrowy rozsądek podpowiada inne powody - jako osoba odpowiedzialna za wizerunek aktora po śmierci nie zależy mu na rozpowszechnianiu nagrań jego ekscentrycznej, bliskiego przyjaciela robiącego jeszcze bardziej ekscentryczne rzeczy. Czy kiedykolwiek zobaczymy taśmy? Mało prawdopodobne, ale na pewno byłyby cennym nabytkiem dla fanów i adeptów aktorstwa, testamentem pozostawionym przez największą legendę dużego ekranu ubiegłego stulecia.

(W oparciu o angielskie źródło)

#film #ciekawostki #kino #historiafilmu #aktorstwo #marlonbrando
Joz - O tym, jak to Marlon Brando pod koniec życia uczył aktorstwa gwiazdy kina.

M...

źródło: comment_ABuXEOgrINU9LNo7nmal39v7EZ8BJfiw.jpg

Pobierz
  • 40
@damski89: "Film o facetach w łódce" dla większości nie umiejących zrozumieć geniuszu tego filmu. Przez ponad dwie godziny niesamowite w swojej prostocie sceny, napięcie związane z Kurtzem, soundtrack (!), a na koniec boom Brando w popisowej roli. The horror! The horror!
@Joz: Bzdura. Sposób gry aktorskiej polegającej na odwoływaniu się do własnych emocji i przeżyć w celu osiągnięcia jak najbardziej wiarygodnej kreacji wymyślił Joey Tribbiani. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Podstawowe błędy związane z małą znajomością tematu (tu przytyk do amerykańskiego źródła). Metoda aktorska uczona w The Actors Studio to tzw. the Method. Z metodą Stanisławskiego ma trochę wspólnego, jest to, obrazowo mówiąc, mocno okrojony Stanisławski. Strasberg za główną wartość Metody wziął pamięć afektywną (emocjonalną), od której nawet sam Stanisławski odszedł. Stwierdził po prostu, że emocje nie podlegają naszej woli. Działania już tak - tak właśnie powstała najważniejsza metoda Stanisławskiego - metoda
@Joz: A kto powiedział, że był najwybitniejszym aktorem XX wieku? Dość subiektywna i kontrowersyjna opinia, bo aktorów pretendujących do tego miana było bez liku.
@n0vy: Oczywiście, że skorzystałem z ogromnego uproszczenia, wrzucając wszystkie techniki aktorskie pochodzące od Stanisławskiego do jednego worka i okraszając je mianem "metody". Ich porównanie, określenie zasadniczych różnic i omówienie ichniej genezy to jest bardzo dobry temat, ale na osobny wpis. Dla ludzi nieobeznanych z tym tematem na początek wystarczy binarny podział na techniki opierające się na wczuwaniu, współodczuwaniu i pogłębionej analizie oraz na klasycznym aktorstwie, nauczanym jeszcze w szkołach szekspirowskich.

Co
@Joz: Nie jestem wybitnym znawcą kina, chociaż swoje w życiu widziałem, raczej lubię wszelkie rankingi, a wiele razy widziałem Brando daleko za topem. Nie prześledziłem rynku azjatyckiego czy latynoskiego na tyle dobrze, by stwierdzić, że europejscy oraz amerykańscy aktorzy nad nimi górują. Laurence Olivier jak najbardziej przychodzi na myśl, ale mój znajomy 'znawca' często wskazuje Klausa Kinskiego czy Mifune. Z anglojęzycznych oczywiście porównania z Brando wytrzymują Nicholson, De Niro oraz Day-Lewis.
@Gorti: Twój znajomy ma sporo racji, Klaus Kinski to rzeczywiście legenda kina niemieckiego i europejskiego, niezrównany w tej mierze, żałuję tylko że nie widziałem tych mniej znanych filmów z jego udziałem żeby go lepiej ocenić i nie patrzeć przez pryzmat granego przez niego na ogół "krzykacza i szaleńca". Mifune jest najbardziej charakterystycznym aktorem japońskim, najlepiej znanym na Zachodzie, ale myślę, że gdyby pojawił się jakiś ekspert od kina japońskiego (którym bynajmniej
@Joz: Stella faktycznie miała możliwość pracy ze Stanisławskim. Krótko, ale treściwie. Problem ze zrozumieniem Stanisławskiego polegał na użyciu słownictwa z psychologii, jednakże we wstępie swoich książek zawsze podkreśla, że nie są to terminy naukowe, tylko zaadaptowane przez niego ;) Amerykanie najwidoczniej wstępów nie czytają.

Pod koniec życia Brando brał udział w filmach tylko i wyłącznie dla pieniędzy, życie na prywatnej wyspie jest kosztowne. Może poza "The Brave" z Depp'em. Odsyłam do
@n0vy: To, że brał te role wyłącznie dla pieniędzy, nie znaczy że je olewał - nie chcę się zagłębiać w psychikę Brando bo to praktycznie wróżenie z fusów, ale traktował je jak każde inne i dawał z siebie tyle ile było potrzebne do roli, tak to przynajmniej się objawia na ekranie

Autobiografię Marlona mam na celowniku już od jakiegoś czasu, ale nie mogę na nią natrafić.
@Joz: Nie chodzi mi o podejście do ról, tylko do samych filmów. Swoich wyborów dokonywał nie na podstawie interesującego scenariusza, itd., tylko na podstawie gaży. Co nie zmienia faktu, że jak już decydował się zagrać, to dawał z siebie wszystko ;)
@Joz: Jeśli ktoś się wkręcił w temat, to wspomnę, że AST niedawno wznowiło nakład książek o Systemie Stanisławskiego. Praca aktora nad sobą 2x i praca aktora nad rolą.