Wpis z mikrobloga

będzie kolejne #truestory #mowiejakjest i trochę #feels
i będzie długo.. TL;DR raczej nie przewiduję..

dziś mija 35 dzień odkąd jestem w szpitalu..
zaczęło się niewinnie.. codzienne zajęcia z #crossfit dawały mi jak zawsze dużo przyjemności, jednak podczas samych rozgrzewek zacząłem dziwnie szybko się męczyć..
wydawało mi się, że to może przemęczenie.. może za dużo trenuję?
postanowiłem zrobić przerwę w treningach, by trochę się zregenerować..
niestety nie pomogło.. spacery z parkingu do biura dostarczały mi zadyszki..
zbliżały się Święta Wielkanocne.. w czwartek spakowałem auto i całą rodziną ruszyliśmy z #katowice do #pabianice
ponieważ problem zadyszki i przemęczenia się nasilał w piątek poszedłem do lekarza, który zlecił RTG klatki piersiowej
okazało się, że lewe płuco w ogóle nie pracuje i prawdopodobnie jest to spowodowane zapaleniem tegoż to płuca.
Dostałem antybiotyk i przez święta musiałem czekać na wykonanie tomografii we wtorek.
Po tomografii dostałem natychmiastowe skierowanie do #szpital na oddział pulmonologii
tam zaczęły się punkcje płuca mające na celu odciążyć zalany organ.. i tak codziennie coraz większe ilości płynu były wyciągane przy pomocy igły z mojego organizmu..
żona zmartwiona, ale uspokajałem ją że przecież jestem w dobrych rękach i że będzie ok, bo to w końcu tylko zapalenie płuc..
po tygodniu, kiedy stwierdzono że płuco jest wystarczająco osuszone postanowiono wykonać biopsję, czyli pobrać wycinek płuca do badań.. przy okazji pobrano mi wycinek węzła chłonnego
następnego dnia kolejne badania, do których jednak nie doszło bo zaliczyłem utratę przytomności i wizytę na OIOM'ie..
tam z kolei doigrałem się i wszyto mi dren do płuca twierdząc, że zbyt dużo płynu się wytwarza by bawić się w punkcje..
następnego dnia na OIOM przyszedł mój lekarz prowadzący z pulmonologii z posępną miną informując mnie, że jest źle..
wstępne badania wycinka płuca wskazują na podejrzenie chłoniaka..
w związku z tym trzeba przewieźć mnie do szpitala w #lodz do kliniki hematologii, gdzie odpowiednio się mną zajmą..

nadal dobrej myśli wsiadłem do karetki i pojechałem, bo cóż innego miałem zrobić?
przydzielono mi łóżko, siostry pobrały krew, zaprosiły do pokoju zabiegowego na pobranie szpiku i już..

kolejnego dnia rano przyszła pani doktor prowadząca wraz ze świtą profesorów.. stanęli przede mną i zaczęli dyskutować jak nad eksponatem "pan gnida84, przyjęty wczoraj z podejrzeniem chłoniaka, po badaniach wstępnych okazało się, że jest to białaczka limfoblastyczna ostra" tutaj ścięło mnie z nóg.. tak z dupy rzucono mi w twarz informacją, co mi jest.. bez żadnego "przykro nam, będzie dobrze, #!$%@? pan, etc"
na szczęście doktor prowadząca podeszła do mnie i poinformowała, że zaraz przyjdzie i wytłumaczy wszystko
i tak było.. porozmawialiśmy około 40min i dzięki temu mniej więcej wiedziałem, co mnie czeka..

sterydy codziennie przez tydzień, później dołączają chemioterapię raz w tygodniu i monitorujemy reakcję organizmu..

ok.. ja już wiem.. teraz trzeba powiadomić rodzinę, bo przecież muszą wiedzieć..
zacząłem od najłatwiejszego dla mnie, czyli rozmowy z tatą..
byla załamka, latały w powietrzu #!$%@?.. no ale trzeba wziąć się w garść i walczyć..
posiedziałem trochę w ciszy, poukładałem myśli, uspokoiłem się..
przyjechała żona.. powiedziałem co i jak.. wpadła w panikę, płacz, złość.. pełen wachlarz emocji..
zacząłem ją uspokajać.. zobaczyła, że sam jestem spokojny, że humor mam dobry..
nie pomogło.. siedziała ze mną długo.. aż w końcu musiała jechać zająć się juniorem..
wróciła następnego dnia i następnego i następnego.. i tak codziennie.. przyjeżdżała i patrzyła, jak dopisuje mi humor, jak z uśmiechem na twarzy przyjmuję wszystkie tabletki, kroplówki, zastrzyki..
zaczęło jej się udzielać..
nie wiedziała tylko, że robiłem to już trochę na wyrost..
w kółko przyjeżdżał ktoś z rodziny lub znajomi i ciągle musiałem trzymać fason.. pokazać, że się nie daję.. że walczę i że mam siłę..
to było męczące.. ale z drugiej strony pomagali mi też znajomi dalsi, bliżsi..
no właśnie.. znajomi..
byłem przekonany do kilku od lat.. do wąskiego grona, że nie ważne co by się działo to jedno drugiemu ślepo pomoże..
i na przekonaniach się skończyło..
zadzwoniłem do pierwszego, do którego zwracałem się ze wszystkim..
29 dni temu.. do tej pory nie odezwał się słowem..
trzech innych tak samo..
trochę załamka..
ale okazało się, że mam innych przyjaciół.. po których nie spodziewałbym się takich rzeczy..
wspierali i wspierają mnie osoby, z którymi nie utrzymywałem tak dobrego kontaktu.. są przy mnie cały czas zdalnie przez fb, skype, telefon, smsy, czy odwiedzając raz na jakiś czas..
i to dzięki nim udało mi się przejść przez te 35 dni w dobrym nastroju z pozytywną energią..

czeka mnie jeszcze bardzo długa, ciężka i mozolna walka z chorobą, ale teraz wiem na kogo mogę liczyć i wiem, że tych ludzi jest na prawdę dużo..

jutro ostatnia dawka pierwszej serii chemioterapii.. po jutrze wyjdę ze szpitala na tydzień do domu..
po raz pierwszy od miesiąca zobaczę i przytulę swojego jedenasto miesięcznego synka, przytulę i pocałuję żonę, którą kocham ponad życie..
nie byłem idealnym mężem przed chorobą.. miałem sporo wad.. a ona trwała przy mnie.. wspierała mnie.. wspiera mnie też teraz..
widzę, ile ją to kosztuje..
dlatego będę dla niej walczył.. dla niej i dla synka..

po tygodniu spędzonym z nimi wrócę znów do szpitala na drugą serię chemioterapii.. 5 tygodni znów w zamknięciu..
ale cóż zrobić? trzeba walczyć..

po drugiej dawce chemioterapii będzie chyba najcięższy okres..
około miesiąca przerwy i przygotowanie organizmu do przeszczepu szpiku
przez przygotowanie organizmu do przeszczepu szpiku mam na myśli jeszcze silniejszą dawkę chemioterapii
a to dopiero, jak okaże się że szpik mogę mieć przeszczepiony od brata.. jeśli nie to trzeba będzie szukać po świecie
zaczynając oczywiście od DKMS
ale do tego jeszcze długa droga..
  • 103