Mirki, zapraszam na spacer po opuszczonym wesołym miasteczku w Japonii. Byłem tam we wrześniu ubiegłego roku i w końcu coś skleiłem. Park był zrobiony na wzór Disneylandu (początkowo miał być Disneylandem, ale finalnie Japończycy nie dogadali się z Waltem Disneyem i stwierdzili, że podróbka też spoko sprawa).

http://www.wykop.pl/link/3665975/zwiedzanie-opuszczonego-wesolego-miasteczka-w-japonii-nara-dreamland/ - może nie zginie gdzieś w wykopalisku ( ͡° ͜ʖ ͡°)

#rzucijedz #ciekawemiejsca #podroze
Nigdy nie byłem w kokpicie samolotowym.
Nigdy nie wchodziłem do Boeinga 747 przez luk bagażowy.
Nigdy też nie chodziłem po skrzydłach samolotu.
Aż do teraz.
Wcale nie aż tak daleko od centrum Bangkoku, właściwie 40 minut przyjemnej podróży łodzią, w otoczeniu bloków mieszkalnych znajduje się cmentarz dla samolotów. "Pochowano" tam resztki wspomnianego wcześniej Boeinga oraz dwóch maszyn MD-82. Podobna jedna z nich rozbiła się w 2007 roku na lotnisku w Phuket (zginęło wtedy 89 ze 130 osób będących na pokładzie).
Dwa kadłuby zostały przystosowane przez trzy tajskie rodziny, które postanowiły tutaj zamieszkać. Zamieszkać i pracować jako "nieformalni" strażnicy. Pobierają oni opłatę za wstęp, jednak nie ma co szukać oficjalnego cennika, gdyż taki nie istnieje. W internecie spotkałem się z widełkami od 100 do 800 bahtów (jakieś 12-90 zł) za osobę. Moja twarz została wyceniona na 200 bahtów, mój portfel na to przystał.
erikito - Nigdy nie byłem w kokpicie samolotowym. 
Nigdy nie wchodziłem do Boeinga 74...

źródło: comment_eQvNSkDnSmX5MzqLRDzUajGwYK8Pv556.jpg

Pobierz
Wyobraź sobie ciepłe letnie popołudnie i przyjemnie wiejący wiatr podczas jazdy rowerem na prowincji. Wiejska górska ścieżka pozwala jedynie na leniwą przejażdżkę. Na trasie mijasz wolno płynącą rzeczkę, w której wyleguje się bydło, pojedyncze stare domki, czy mniejsze lub większe wioski. Mija pierwsza godzina, a Ty myślisz jak tu jest pięknie, po drugiej zaczynasz się zastanawiać jak tutaj żyją ludzie, jedziesz trzecią i wcale nie odczuwasz zmęczenia. Po czterech pojawia się myśl, kiedy ten obraz przestanie Cie zachwycać, a po piątej... po piątej coś zakłóca Twój spokój i zatrzymuje Twój rower. Obracasz się i widzisz Wietnamczyka trzymającego Twój bagażnik. Właściwie nie jednego, a czterech. Wszyscy z uśmiechem od ucha do ucha szczerzą do Ciebie kły. Po chwili zastanowienia chyba warto odwzajemnić uśmiech i zaprezentować swoje uzębienie. Wietnamczycy zaczynają coś do Ciebie mówić, nie wiesz co, bo nigdy w życiu nie pomyślałeś, że chciałbyś się tego języka nauczyć. Możesz tylko wzruszyć ramionami i pokazać palcem, że jedziesz dalej. Zaraz, zaraz, nie, nie, Twoi nowi znajomi mają w stosunku do Ciebie inny plan. Widzisz jak jeden już biegnie na ogródek i macha do Ciebie dając znać, abyś zaparkował swój pojazd. "No dobra, jest jeszcze jasno, wyglądają przyjaźnie, zobaczymy jak to się dalej potoczy, w końcu tyle dobrego słyszało się o tych ludziach" - myślisz. Co ciekawe, myślisz tak samo jak ja!
Zostałem ugoszczony na schodach, specjalnie na tę okazję zostały one udekorowane czymś w rodzaju karimaty i dopiero pozwolono mi usiąść. Teraz pojawił się problem, jak tu się dogadać - oni po wietnamsku, ja po angielsku (tak właściwie mógłbym nawet po polsku, było to bez znaczenia). Ustaliliśmy skąd jestem
- Ba Lan!
- Ba Lan? - pytam.
- Ba Lan - na to jeden z nich wskazuje raz na mnie, raz na nasz kraj na mapie. Wszystko rozumiem.
Na naszym "stole" zaczęły pojawiać się różne potrawy mięsne, czy bezmięsne, a na ganku pojawiła się kobieta jednego z mężczyzn i patrzy na mnie przyjaźnie. Po chwili jeden z moich nowych przyjaciół zniknął na chwilę i wrócił z białym napojem. Tutaj słowa nie były już potrzebne. To spotkanie można trochę podciągnąć pod edukacyjne, poznałem sporo nowych słówek, jak na przykład na zdrowie, czyli "joooo" (nie wiem czy tak się pisze, ale tak się na pewno czyta :)). Podczas drugiego toastu, to ja przejąłem rolę nauczyciela i próbowałem ich nauczyć polskiego odpowiednika "yooo". Niestety tylko jeden z nich okazał się być pojętnym uczniem. Na trzeci toast pojawiło się sporo nowych osób, w tym dzieci. Wódka kończyła się w zastraszająco szybkim tempie i przy czwartym toaście usłyszałem "cha" i wszyscy podnoszą kieliszki. Jeden z moich kumpli patrzy na mnie i wskazuje palcem na mój kieliszek mniej więcej w połowie jego wysokości. Początkowo nie za bardzo zrozumiałem. Zrobiłem to, co zrobili wszyscy, czyli nie wypiłem do końca. O ile dobrze zrozumiałem oznacza to koniec picia, ostatni kieliszek, jednak pijemy go na dwa razy. Gdy się żegnaliśmy na podwórku zebrało się dobre 15 osób, w tym starsza Pani, która zaproponowała gorące spotkanie w sypialni. Dla mnie było wystarczająco gorąco na zewnątrz i postanowiłem się ulatniać. Rower można już było tylko prowadzić.
erikito - Wyobraź sobie ciepłe letnie popołudnie i przyjemnie wiejący wiatr podczas j...

źródło: comment_k39VeqzgC8Fw4yUXoEuQORBuQXkcCpff.jpg

Pobierz
Po raz kolejny nie tak miało być! I tym razem wcale się z tego nie cieszę! Zgodnie z planem w Hanoi miałem być całe pół dnia, skończyło się na pięciu. Niestety ulica powiedziała "koniec tego dobrego" i wylądowałem w łóżku, pierwszy raz w Azji, mam nadzieję ostatni.
Nie pojechałem do Sapy, nie wspiąłem się na Fansipan, ale za to leniwie i bez planu zwiedzałem Hanoi. W pewnym momencie stwierdziłem "pora na krótką przerwę". Usiadłem na murku nad wodą, podziwiam widok, który wybrałem (powiedzmy sobie szczerze, Hanoi to takie 4.5/10 jeśli chodzi o urodę) i myślę co zrobić dalej.
Po chwili pojawiają się dwie dziewczyny i zagadują:
- Cześć, możemy z Tobą przeprowadzić wywiad? - po raz kolejny czuję się jak gwiazda, to już drugi raz w Wietnamie.
Dość wnikliwie pytały dlaczego przyjechałem do Wietnamu, jak wygląda moja trasa, co mi się podoba, co jadłem (miałem ochotę powiedzieć co jadłem...).
Po krótkiej rozmowie i szybkich zdjęciach wracam do chwili samotności, ale nie na długo. Na jakąś minutę, by usłyszeć:
via Android
  • 1
@Kapitalis zaprosiła. Jedna nawet do swojej sypialni, ale jej metryka nie zapowiadała nic dobrego ( ͡° ͜ʖ ͡°) Wietnamczycy na wódkę, czy jedzenie też. Dzisiaj o tym napiszę.
  • Odpowiedz
Tego miejsca nie uwzględnia żaden przewodnik. O tym miejscu nie wiedzą nawet lokalsi. Ponoć jego znalezienie nie należy do najłatwiejszych, ale... ja trafiłem tam bez najmniejszego problemu. Po wizycie w opuszczonym wesołym miasteczku, czas na spacer po opuszczonym parku wodnym Ho Thuy Tien w Hue.
Już podczas planowania dzisiejszej trasy, czułem tę dziwną ekscytację w brzuchu i lekki strach spowodowany myślą "czy znowu zrobię coś nielegalnego?". No i może trochę obawiałem się
erikito - Tego miejsca nie uwzględnia żaden przewodnik. O tym miejscu nie wiedzą nawe...

źródło: comment_iRSi6fzxy7nvguPX5VuNxYsfzp3U0xvI.jpg

Pobierz
Tego miejsca nie uwzględnia żaden przewodnik. O tym miejscu nie wiedzą nawet lokalsi. Ponoć jego znalezienie nie należy do najłatwiejszych, ale... ja trafiłem tam bez najmniejszego problemu. Po wizycie w opuszczonym wesołym miasteczku, czas na spacer po opuszczonym parku wodnym Ho Thuy Tien w Hue.


@erikito: xD

  • Odpowiedz
Zdecydowanie nie tak miało być. I zdecydowanie tego nie żałuję!
Wczoraj późnym wieczorem opuściłem Ho Chi Minh i wybrałem się do małej rybackiej wioski o nazwie Mui Ne. Po raz pierwszy jechałem autobusem z kuszetkami. Może nie było aż tak wygodnie jak w rosyjskiej kolei, ale szło się zdrzemnąć. Zgodnie z planem na miejscu miałem być o 6. Jak się później okazało, tylko zgodnie z planem.
Nie wiem czy kierowca jechał ile
erikito - Zdecydowanie nie tak miało być. I zdecydowanie tego nie żałuję!
Wczoraj póź...

źródło: comment_KZ2wg19vnsnXHpwMatm82kDhtsuzOHAQ.jpg

Pobierz
@erikito: Mui Ne małą rybacką wioską? wg wiki w 1999 było już ponad 24 tys. mieszkańców. Dorzućmy do tego od groma turystów... ;) Ale tak poza tym to zazdro. Też już mi tęskno za Wietnamem, ale na razie bawię się w lokalną wytwórnię mleka.
  • Odpowiedz
via Android
  • 0
@zabawka późno odpowiadam xD bo z tego co się dowiedziałem - nie wiem na ile to prawda - Mui Ne jest traktowane jako region i jest jeszcze wioska. Nie wiem czy wiki podaje ludność tego pierwszego, czy drugiego xD w wiosce śmierdziało rybami, sprawdzone info. I racja, turystów nawet sporo, szczególnie ruskich.
  • Odpowiedz
Tęczowa wioska, Taichung, Tajwan

Początkowo wcale tak nie wyglądała, a to co można podziwiać obecnie jest zasługą jednego człowieka. Wioskę założono na przełomie lat 40. i 50., jako tymczasowe schronienie dla żołnierzy. Z roku na rok panujące tutaj warunki się pogarszały.
Ta nie była jedyną taka osadą na Tajwanie, ale jedną z niewielu, która przetrwała do dziś. W latach 90. tajwański rząd zdecydował na przesiedlenie mieszkańców tych niezbyt reprezentatywnych dzielnic do nowo
erikito - Tęczowa wioska, Taichung, Tajwan

Początkowo wcale tak nie wyglądała, a to ...

źródło: comment_CS0yR5vo1IrWUx6weJlJV5FBOtv6H5ZS.jpg

Pobierz
  • Odpowiedz
CO TU SIĘ OD-JA-NIE-PA-WLI-ŁO?!?! W samolocie przygotowałem posta odnoszącego się do wydarzeń sprzed trzech dni (jestem na maksa do tyłu), ale drobny przeskok do akualnych wydarzeń jest wymagany! Zacząłem etap podróży, na który najbardziej czekałem, czyli pora na Wietnam i Tajlandie. Jak tylko dotarłem na miejsce (czyli jakieś dwie godziny temu), jak takie dziecko zostawiłem plecak w hostelu i wybiegłem na miasto coś zjeść. Kto by tak nie zrobił. Do teraz szuram
erikito - CO TU SIĘ OD-JA-NIE-PA-WLI-ŁO?!?! W samolocie przygotowałem posta odnoszące...

źródło: comment_cWlfZyEnFwcAgHuAqIKX8k2MTryanqqZ.jpg

Pobierz
  • 34
Nawet nie wiem od czego zacząć. Do teraz trochę nie wierzę, że udało mi się tam dostać. To był mój pierwszy, w miarę udany raz na eksploracji miejskiej i nie ukrywam satysfakcji z tego powodu.

Dawno żadne miejsce nie wywarło na mnie aż takiego wrażenia. Tym razem moim celem było opuszczone wesołe miasteczko w Narze. Chociaż przedrostek "wesołe" ma aktualnie niewiele wspólnego z tym miejscem. Kiedyś tętniące życiem, dzisiaj z pewnością nie pamięta ile radości potrafiło dostarczyć.

Nara Dreamland powstało w 1961 roku na podobieństwo Disneylandu w Kalifornii. Park wizualnie przypominał Disneyland, ale oficjalnie nim nie był. Praktycznie funkcjonował bardzo dobrze do czasu otwarcia większego i nowocześniejszego miasteczka w pobliskiej Osace. W 2006 roku pojawili się tutaj ostatni "oficjalni" goście. Ci "nieoficjalni" biletu wstępu już nie potrzebowali, ponieważ park został zamknięty. Przez lata popadał w ruinę, natomiast otaczający go teren obrósł chwastami. Wesołe miasteczko stało się parkiem grozy. 

Największą
erikito - Nawet nie wiem od czego zacząć. Do teraz trochę nie wierzę, że udało mi się...

źródło: comment_plCc9Xju4ENMLfWI7P1MFVtfzayuGoq6.jpg

Pobierz
W końcu mogę to napisać - chodź Szogunie! ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Jeśli Chiny stanowiły dla mnie zderzenie z zupełnie innym światem, to Japonia jest chyba inną galaktyką. Przez chwilę zastanawiałem się jak można dokładniej zwizualizować tę różnicę i doszedłem do wniosku, że najłatwiej na podstawie toalety. W Chinach po prostu dziura w podłodze (dość często z napisem "American standard", nigdy nie byłem w Ameryce, ale tam się
erikito - W końcu mogę to napisać - chodź Szogunie! ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Jeśli Chiny stanowił...

źródło: comment_uvtzDv0uYJo5dNitBK2lUgAR6iSP4r7o.jpg

Pobierz
Jeszcze zanim przyjechałem, to miałem świadomość o tym jak drogie są tutaj pociągi. Stwierdziłem, że z ciekawości sprawdzę cenę za przejechanie około 450 kilometrów - 14 tysięcy yenów, 530 zł [w tym miejscu wytrzeszczone oczy polaka cebulaka]. Padło na autobus nocny za około 130 zł (jeszcze załapałem się na zniżkę za lajka na fejsbukach). Czuję, że wygrałem sytuację.


@erikito: JR Pass młody szogunie, JR Pass.
  • Odpowiedz
Chyba pora na kolejne drobne podsumowanie... aż mi się nie chce wierzyć, że jestem już na tym etapie. Kolejne 7068 kilometrów przejechanych koleją, tym razem przez Chiny. Łącznie - 14.568 km. I niech mi nikt nie mówi, że nie da się do Hong Kongu dojechać koleją, bo nie uwierzę :)

Na wstępie muszę wspomnieć o ludziach. Nie da się ich ogarnąć. Z jednej strony mega pozytywni, z drugiej mega obleśni. W jednej chwili robią sobie z Tobą zdjęcie, w kolejnej bekają. Uśmiechają się do Ciebie, a następnie spluwają na chodnik. Ogólnie nie zauważyłem, żeby Chińczyk Chińczykowi zwrócił uwagę, a było ku temu sporo okazji. Tak jak we wcześniejszym wpisie pisałem, testowali moją wytrzymałość wielokrotnie. Mlaskanie przy jedzeniu to najmniejszy pikuś. Do dziś mam w oczach obraz dziewczki wycierającej nos w firankę w pociągu, człowieka robiącego to samo, tylko ręką o ścianę, tysięcy splunięć na chodnik, czy podłogę, beków, pierdów i innych podobnych. Ale... niech odezwie się ktoś, kto przez kilka dni był w Chinach i powie, że nie zrobił chociaż jednej z tych rzeczy, to ... nie uwierzę. W końcu z kim przystajesz, takim się stajesz. I ja przez moment przestałem się przejmować, co ludzie pomyślą... bo nie pomyślą. Mają na to ogromny zlew. Uśmiechają się do Ciebie, nawet jeśli nie znają angielskiego, to chcą z Tobą porozmawiać. Dużo młodych zagaduje na ulicy, tylko po to, aby poćwiczyć angielski. Większość z nich jeśli podróżuje, to tylko po Chinach. Nie jestem w stanie zliczyć ile osób poprosiło mnie o zdjęcie. W pociągu na ostatniej prostej miałem chyba mega podryw. Dziewczyna wyciągnęła telefon, przystawiła mi do twarzy i zaczęła robić zdjęcia. Mając już prawie miesięczne doświadczenie, zacząłem pozować z uśmiechem Brada Pitta. Nie umiała mówić po angielsku, ani ja po chińsku, więc nastąpił pewnien problem komunikacyjny. No nic, translator poszedł w ruch. W Chinach nie istnieje takie coś jak Whatsapp (zamiast tego funkcjonuje WeChat, o czym wspomnę później). Dziewczyna była na tyle zdeterminowana, że ściągnęła tę aplikację i do dziś do mnie pisze (czasami translator nie działa poprawnie i nie rozumiem co ma na myśli, może to i dobrze). Kto wie co z tego będzie.

Odnośnie aplikacji. Ma ją tutaj praktycznie każdy (tak samo jak dotykowy telefon, bez względu na wiek), a pytanie czy ją masz pada zaraz po tym jak się przedstawisz (a czasami nawet przed). Można nią zrobić wszystko, nie służy tylko do komunikowania. Zapłacisz nią za zakupy, czy w restauracji, kupisz bilet na pociąg i jakiś pierdyliard innych rzeczy, których nie ogarnąłem, bo zostałem zablokowany.

Kolejna
erikito - Chyba pora na kolejne drobne podsumowanie... aż mi się nie chce wierzyć, że...

źródło: comment_GvbjACAXRnbOEx2rqak507tyXGK4ppT5.jpg

Pobierz
Niby jestem w Chinach, a niby mnie już tam nie ma. Sam nie wiem. Prosto z Yangshao wybrałem się do Zhuhai, aby przekroczyć granicę chińsko-chińską i dostać się do jednego z dwóch specjalnych regionów, czyli Makao (tak jak ta gra w karty). Do roku 1999 teren ten był portugalską kolonią, stąd już "na granicy" oprócz chiński znaczków, pojawiły się znajome literki w języku portugalskim. W końcu coś rozumiałem, niewiele, ale rozumiałem. Plan byl prosty - pozbyć się bagażu i zacząć zwiedzać. Zrobiłem wcześniejsze rozeznanie i wiedziałem, że w tym celu muszę udać się do Wenecji. Nie da się jej przeoczyć. Idealna kopia mostu Rialto i kolumny św. Marka przed budynkiem jasno mówią "jesteś na miejscu". Myślałem, że na tym koniec. Myliłem się. W środku hotel, kasyno oraz galeria handlowa, po której można przepłynąć gondolą. Woda w kanałach czystsza niż ta w Wenecji i jeszcze śpiew uroczej Włoszki. Wspomniałem o placu św. Marka w samym centrum? Odczuwa się tutaj pewną sztuczność i kicz, ale... na mnie zrobiło pozytywne wrażenie.
No dobra, pora iść dalej i co widzę? Wieżę Eiffla. Po raz kolejny nie wierzę. Hotel, kasyno oraz galeria, tym razem w stylu paryskim. Mają rozmach - myślę. Inne budynki, choć wybudowane także z przytupem, już raczej nie są kopią europejskich miast. Pora opuścić przyjemne, klimatyzowane pomieszczenia i wybrać się na przebieżkę po starym mieście, czyli czas na smaki Portugalii! Nazwy ulic, jedzenie i budynki - wszystko wskazuje na to, że odbyłem bardzo szybką podróż na Półwysep Iberyjski. To już na pewno nie są Chiny, szczególnie gdy się spojrzy na ceny. No ale w końcu Makao jest światową stolicą hazardu. To tu wygrywa i traci się fortuny. Kasyna w tym mieście już dawno przegoniły Las Vegas pod względem zarobków. Miasto idealne na jeden dzień. No i może trochę nocy - spanie na przystani w oczekiwaniu na prom do Hong Kongu całkiem spoko.
Kolejny dzień i kolejna granica, chyba znowu chińsko-chińska i znowu nie czuję się jak w Chinach. Praktycznie z każdym można dogadać się po angielsku, kierowcy na ulicy się uspokili i znowu pojawiła się inna waluta w portfelu. Co więcej, nikt już nie prosi mnie o zdjęcie, dziwne uczucie. Historia podobna jak z Makao. Hong Kong zanim ponownie trafił do Chin, był do roku 1997 kolonią brytyjską. Od tego czasu zaczął upływać ustalony termin 50-lat, w czasie którym Hong Kong posiada prawie pełną autonomię (Chiny jedynie reprezentują te dwa regiony na arenie międzynarodowej oraz dbają o bezpieczeństwo ich granic, tyle). Co będzie w 2047 roku? Ile razy zapytałem, usłyszałem "nie wiem".
Dla mnie jest to miasto niesamowitych kontrastów, gdzie bieda spotyka się z bogactwem. W centrum reprezentatywne wieżowce, a nieco dalej osiedle, na którym ludzie szukający lepszego życia mieszkają w klatkach, niekiedy po 10 osób na jednym pokoju. Coś niewyobrażalnego. Te kilka dni, które tutaj spędziłem to zdecydowanie za mało. Mam wrażenie, że zobaczyłem niewiele, a mój grafik był raczej napięty.
Miasto marzeń? Chyba dla wielu osób.

PS.
  • Odpowiedz
Komora maszyny jest pusta, następuje zwolnienie blokady i rozpoczynamy losowanie...
Wylosowany plus należy do @Sojuze
Gratuluję! Już za parę miesięcy otrzymasz ładną pocztówkę z Hongkongu ( ͡° ͜ʖ ͡°)

A teraz druga część zabawy! Na wstępie powiem, że niestety nikt nie odgadł prawidłowo. Zwycięzca pomylił się o jedyne 1996 km. Łącznie przejechałem 14.568 km
@Transhumanista
  • Odpowiedz
Halo, halo, czy ktoś chce pocztówkę? Powiedzmy z Hongkongu? Mam jedną na wydaniu i robię #rozdajo a właściwie dwie, więc zrobię też #konkurs

Zasady są proste, plusujesz i czekasz, aż zostaniesz wylosowany jutro około godziny 23 czasu chińskiego. A jeśli chcesz, żebym wysłał do Ciebie nie jedną, a dwie kartki, to weź udział w konkursie! #marketingowiecplakaljakwymyslal

48 dzień mojej podróży, a ja dojechałem do Hongkongu. Niby nic nadzwyczajnego, nie ja pierwszy, nie ostatni. Jednak kiedy pytają mnie jak tutaj przyjechałem, odpowiadam: pociągiem. Wtedy patrzę na zdziwioną twarz i słyszę: jesteś szalony. No dobra, w Hongkongu jeszcze nikt mnie o to nie zapytał, ale na wcześniejszych etapach zdarzało się to nawet często. Teraz to ja zapytam, ile kilometrów wyniosła cała trasa? Dla ułatwienia podpowiem, że start miał miejsce z Poznania, a wpisanie w mapach Googla nie wskaże prawidłowego wyniku (momentami jechałem dość dziwnie). Do osoby, która będzie najbliżej prawidłowej odpowiedzi już za parę miesięcy listowy dostarczy ładną kartkę.
Niech stracę, podbijam stawkę! Jeśli ktoś poda dokładną wartość, przyjadę osobiście wręczyć połówkę dobrej wody. Jeśli zwycięzcą będzie #rozowypasek to przyjadę z dobrym winem ( ͡° ͜
erikito - Halo, halo, czy ktoś chce pocztówkę? Powiedzmy z Hongkongu? Mam jedną na wy...

źródło: comment_SwwPJpt47qrI1EncQTMISdNiJOyDMdus.jpg

Pobierz
  • 19
Mój wstępny plan nie zakładał, że się tutaj w ogóle pojawię. Raz trochę daleko, dwa trochę nie po drodze. Ale zaraz, przejechałem parę tysięcy kilometrów, a te kilkaset ma stanowić problem?
O tym parku wspominał mi praktycznie każdy napotkany Chińczyk. Niby wiedziałem o nim wcześniej, ale potrzebne było nieco większe rozeznanie. Po chwili zastanowienia postawiłem na #dobrazmiana, czyli prosto z Szanghaju do Zhangjiajie, a tak właściwie na wioskę leżąca
erikito - Mój wstępny plan nie zakładał, że się tutaj w ogóle pojawię. Raz trochę dal...

źródło: comment_oDB232NLoKgImSORIE6RERzgPzqx79uS.jpg

Pobierz
  • 13
Szanghaj - jak na razie pierwsze i mam nadzieję jedyne rozczarowanie tej podróży. Od samego początku panującą tam atmosfera nie przypadła mi do gustu. Gdybym drugi raz mógł zaplanować trasę, chińskie miasto, które nigdy nie zasypia, zostałoby pominięte. Być może miałem zbyt duże oczekiwana, być może nastąpił przesyt zwiedzania dużych miast, albo po prostu na mojej drodze zaczęli się pojawiać ludzie o niekoniecznie dobrych intencjach. I to o niech będzie ten wpis.
Zaczęło się niewinnie. Tym razem to ja miałem robić zdjęcie młodej chińskiej parze. Normalna sprawa, ile razy ktoś mnie już o to prosił. Pierwszy, drugi, no i jeszcze dla pewności trzeci pstryk, gdyby dwa poprzednie się nie spodobały i robota wykonana. Po wszystkim oddaje aparat i jak to zazwyczaj bywa mam zamiar wybrać się w swoją stronę. Słyszę jednak:
- Hej, hej, skąd jesteś?
No dobra, czas na small talk, jeszcze chwila i ruszę dalej. Niby nie odpowiada się pytaniem na pytanie, ale w tym przypadku robię to dość często:
- Jak myślicie? - pytam z nadzieją w głosie, że ktoś w końcu powie "Polska".
- Ameryka? - z uśmiechem kręce głową - a tak dobrze mówisz po angielsku! Europa? Francja!
via Android
  • 1
@TenNorbert ten jest najpopularniejszy. Czasami proponują jeszcze swoje towarzystwo, że Cię za darmo oprowadza po mieście, a na końcu chcą kasę. Albo za darmo, ale wywierają na Tobie presję, żebyś kupował jakieś pierdoły (ale to tylko zasłyszane, mnie nie spotkało). Jeszcze drugiego dnia jak kupowałem banany w warzywniaku koleś mi wydał zamiast juanow, jiao (coś jak grosze) w banknocie. Pomyślałem, że jakieś stare i wziąłem. Ograbił mnie na jakieś 3 zł
  • Odpowiedz