Wpis z mikrobloga

Tego miejsca nie uwzględnia żaden przewodnik. O tym miejscu nie wiedzą nawet lokalsi. Ponoć jego znalezienie nie należy do najłatwiejszych, ale... ja trafiłem tam bez najmniejszego problemu. Po wizycie w opuszczonym wesołym miasteczku, czas na spacer po opuszczonym parku wodnym Ho Thuy Tien w Hue.
Już podczas planowania dzisiejszej trasy, czułem tę dziwną ekscytację w brzuchu i lekki strach spowodowany myślą "czy znowu zrobię coś nielegalnego?". No i może trochę obawiałem się krokodyli, ale tylko trochę.
Szukanie informacji o tym parku nie należało do najłatwiejszych. Każdy kolejny artykuł, na który natrafiłem budował coraz większe napięcie. Właściwie do końca nie wiedziałem czy to miejsce jest strzeżone. Jedna osoba opisywała, że gdy została zauważona ochroniarz ją po prostu wyprosił, inna zaś o konieczności wręczenia specjalnej daniny, czytaj łapówki. Jak ja się tam dostałem? O tym za chwilę.
Miasto postanowiłem zwiedzić na rowerze. Poruszanie się ulicami w samym centrum to jakaś tragedia. Panuje ogromny chaos, niby zielone światło, a nie mogę jechać. Niby jadę, a nagle ktoś na moim pasie jedzie pod prąd prosto na mnie. Jednak jest bezpiecznie, nikt nie szaleje z prędkościami i zawsze jest czas na reakcję. W Wietnamie żywi mnie ulica. Jeszcze ani razu mnie nie zawiodła. Smacznie i tanio. A co na śniadanie? Oczywiście banh mi, czyli tradycyjna wietnamska bagietka. No i pogawędka z Panią, bo tutaj praktycznie każdy zna angielski. Skąd przyjechałem, jak długo już jestem w Wietnamie, co mi się podoba i jaki mam plan na Hue. Przy tym ostatnim stwierdziłem, że zapytam o park wodny. Kobiecina jedynie zrobiła dziwną minę i zapytała - "Park wodny w Hue? Nie ma tu czego takiego". Zacząłem pokazywać jej zdjęcia, położenie na mapie - "Nie, ja nic o tym miejscu nie wiem". Stwierdziłem, że wcinam te bagiety czym prędzej i w drogę!
Godzina spokojnej jazdy rowerem, wliczając w to parę przystanków na określenie mojej lokalizacji czy zmierzam w dobrym kierunku. W pewnym momencie widzę, że to już ostatnia prosta. Podjeżdżam pod główna bramę, a z hamaku zeskakuje ochroniarz (samozwańczy jak się później okazało). Z uśmiechem na twarzy macha ręką, z uśmiechem na twarzy pokazuję, że chce tam wjechać. Padły dwa słowa - "Ten thousand". No dobra, drobna łapóweczka i jadę dalej.
Dojechałem nad jezioro, z daleka widzę największą atrakcje parku, czyli smoka i amfiteatr. Najlepsze zawsze na koniec, zaczynam od amfiteatru. Mijam krowy, przejeżdżam most i co widzę? Ekipę zdjęciową - przepraszam czy tu się kręci film? Czyli jednak to miejsce nie jest aż tak bardzo opuszczone? Do amfiteatru nie udało mi się dostać, jednak osoba z ekipy wskazała mi drogę do pozostałych atrakcji. Tam było spokojniej. Kolejny na trasie smok pośrodku jeziora, w którym dawniej znajdowało się akwarium. Widok na park z jego paszczy jest po prostu !@# no nic, trzy zdjęcia, GoPro w akcji i jadę dalej. Mijam niedokończone chatki, atrakcje dla dzieciaków i dojeżdżam do zjeżdżalni i basenów. Z daleka widać, że woda dawno nie była tam wymieniana. Zjeżdżalnie porośnięte drzewami po raz kolejny sprawiają, że się zatrzymuje i po prostu patrzę. I co, to koniec? Tak. Park otwarto w 2003 roku zanim go jeszcze ukończono. Nie wiem czym kierowała się osoba podejmująca tę decyzję, ale to właśnie chyba przez nią utopiono tutaj trzy miliony dolarów. Dokładna data zamknięcia nie jest mi znana. A, co do tych krokodylów. Były one jedną z atrakcji parku, jednak po jego nagłym zamknięciu ktoś o nich zapomniał i zostawił w klatce. Przypomniano sobie o nich za sprawą zagranicznych turystów, którzy wybrali się tutaj by je nakarmić. Umieścili filmik w internecie i zgłosili sprawę do PETA, która zajęła się przeniesieniem gadów w odpowiedniejsze miejsce.
W dzisiejszym dniu było coś szczególnego. Znowu stałem się lokalnym celebrytą. Najzabawniejsza była rodzinka biegnąca w moim kierunku krzycząc "photo, photo, please!". Na dłuższą chwilę wylądowałem pod mostem - bo ulewa - okazało się, że to Tego miejsca nie uwzględnia żaden przewodnik. O tym miejscu nie wiedzą nawet lokalsi. Ponoć jego znalezienie nie należy do najłatwiejszych, ale... ja trafiłem tam bez najmniejszego problemu. Po wizycie w opuszczonym wesołym miasteczku, czas na spacer po opuszczonym parku wodnym Ho Thuy Tien w Hue.
Już podczas planowania dzisiejszej trasy, czułem tę dziwną ekscytację w brzuchu i lekki strach spowodowany myślą "czy znowu zrobię coś nielegalnego?". No i może trochę obawiałem się krokodyli, ale tylko trochę.
Szukanie informacji o tym parku nie należało do najłatwiejszych. Każdy kolejny artykuł, na który natrafiłem budował coraz większe napięcie. Właściwie do końca nie wiedziałem czy to miejsce jest strzeżone. Jedna osoba opisywała, że gdy została zauważona ochroniarz ją po prostu wyprosił, inna zaś o konieczności wręczenia specjalnej daniny, czytaj łapówki. Jak ja się tam dostałem? O tym za chwilę.
Miasto postanowiłem zwiedzić na rowerze. Poruszanie się ulicami w samym centrum to jakaś tragedia. Panuje ogromny chaos, niby zielone światło, a nie mogę jechać. Niby jadę, a nagle ktoś na moim pasie jedzie pod prąd prosto na mnie. Jednak jest bezpiecznie, nikt nie szaleje z prędkościami i zawsze jest czas na reakcję. W Wietnamie żywi mnie ulica. Jeszcze ani razu mnie nie zawiodła. Smacznie i tanio. A co na śniadanie? Oczywiście banh mi, czyli tradycyjna wietnamska bagietka. No i pogawędka z Panią, bo tutaj praktycznie każdy zna angielski. Skąd przyjechałem, jak długo już jestem w Wietnamie, co mi się podoba i jaki mam plan na Hue. Przy tym ostatnim stwierdziłem, że zapytam o park wodny. Kobiecina jedynie zrobiła dziwną minę i zapytała - "Park wodny w Hue? Nie ma tu czego takiego". Zacząłem pokazywać jej zdjęcia, położenie na mapie - "Nie, ja nic o tym miejscu nie wiem". Stwierdziłem, że wcinam te bagiety czym prędzej i w drogę!
Godzina spokojnej jazdy rowerem, wliczając w to parę przystanków na określenie mojej lokalizacji czy zmierzam w dobrym kierunku. W pewnym momencie widzę, że to już ostatnia prosta. Podjeżdżam pod główna bramę, a z hamaku zeskakuje ochroniarz (samozwańczy jak się później okazało). Z uśmiechem na twarzy macha ręką, z uśmiechem na twarzy pokazuję, że chce tam wjechać. Padły dwa słowa - "Ten thousand". No dobra, drobna łapóweczka i jadę dalej.
Dojechałem nad jezioro, z daleka widzę największą atrakcje parku, czyli smoka i amfiteatr. Najlepsze zawsze na koniec, zaczynam od amfiteatru. Mijam krowy, przejeżdżam most i co widzę? Ekipę zdjęciową - przepraszam czy tu się kręci film? Czyli jednak to miejsce nie jest aż tak bardzo opuszczone? Do amfiteatru nie udało mi się dostać, jednak osoba z ekipy wskazała mi drogę do pozostałych atrakcji. Tam było spokojniej. Kolejny na trasie smok pośrodku jeziora, w którym dawniej znajdowało się akwarium. Widok na park z jego paszczy jest po prostu !@# no nic, trzy zdjęcia, GoPro w akcji i jadę dalej. Mijam niedokończone chatki, atrakcje dla dzieciaków i dojeżdżam do zjeżdżalni i basenów. Z daleka widać, że woda dawno nie była tam wymieniana. Zjeżdżalnie porośnięte drzewami po raz kolejny sprawiają, że się zatrzymuje i po prostu patrzę. I co, to koniec? Tak. Park otwarto w 2003 roku zanim go jeszcze ukończono. Nie wiem czym kierowała się osoba podejmująca tę decyzję, ale to właśnie chyba przez nią utopiono tutaj trzy miliony dolarów. Dokładna data zamknięcia nie jest mi znana. A, co do tych krokodyli. Były one jedną z atrakcji parku, jednak po jego nagłym zamknięciu ktoś o nich zapomniał i zostawił w klatce. Przypomniano sobie o nich za sprawą zagranicznych turystów, którzy wybrali się tutaj by je nakarmić. Umieścili filmik w internecie i zgłosili sprawę do PETA, która zajęła się przeniesieniem gadów w odpowiedniejsze miejsce.
W dzisiejszym dniu było coś szczególnego. Znowu stałem się lokalnym celebrytą. Najzabawniejsza była rodzinka biegnąca w moim kierunku krzycząc "photo, photo, please!". Na dłuższą chwilę wylądowałem pod mostem - bo ulewa - okazało się, że to idealny moment na small talk. No i jeszcze setka przed kamerą do jakiegoś szkolnego projektu. Wszystkich nowych znajomych postanowiłem zapytać o odwiedzone miejsce. Nikt nie wiedział o jego istnieniu.
#rzucijedz #podrozujzwykopem #podroze #wietnam #hue #urbex #urbanexploration
erikito - Tego miejsca nie uwzględnia żaden przewodnik. O tym miejscu nie wiedzą nawe...

źródło: comment_iRSi6fzxy7nvguPX5VuNxYsfzp3U0xvI.jpg

Pobierz
  • 4
Tego miejsca nie uwzględnia żaden przewodnik. O tym miejscu nie wiedzą nawet lokalsi. Ponoć jego znalezienie nie należy do najłatwiejszych, ale... ja trafiłem tam bez najmniejszego problemu. Po wizycie w opuszczonym wesołym miasteczku, czas na spacer po opuszczonym parku wodnym Ho Thuy Tien w Hue.


@erikito: xD

@erikito: W przewodnikach może nie ma (nie wiem, nie czytałem żadnych papierowych), ale mieszkańcy pewnie wiedzą - w tym miejscu nakręcono fragmenty do kilku filmów wietnamskich, wspominano o nim również (chyba?) w filmie Saigon Electric. Po prostu nie chodzą, bo po co - jeszcze się niepotrzebnie jakiś duch przypałęta ( ͡° ͜ʖ ͡°) Jak zagadałbyś porządnie po wietnamsku, to pewnie byś się dowiedział, że jednak wiedzą (