Cholera wie co się stało. Jakaś żyłka w mózgu, czy serce alkoholowe nie wytrzymało. Podczas "uniesienia" z Joasią, coś we mnie pękło, i pognałem przed siebie, słynnym już tunelem, w stronę światełka. Światełko jak światełko, białe i silne. Malutkie było, a ja gnałem jak oszalały. Szybciej niż Polonezem Siwego.
Nie wiem ile czasu minęło, gdy światełko zaczęło się powiększać, a gdy było już rozpoznawalne okazało się, że to wielki neon z napisem ROZDZIELNIA nr 2 EUROPA. W owej rozdzielni zobaczyłem masę ludzi (ludzi?) stojących w kolejkach do jakiś recepcji, czy coś takiego. Ustawiono mnie w rządku krótszym za przemiłą grupką około 70 staruszków. Jak się okazało później, ofiar wypadku autobusowego w Pirenejach. Za biurkiem siedział gruby facet ze złotymi lokami, Cherubin, #!$%@? jego mać. Gdy nadeszła moja kolej spytał:
- Nazwisko?
- C., Ryszard C.
Będę sam się zmagał się z demonami trzeźwości. Dopijam whisky. Gaszę światło. Zasypiam, intensywnie wdychając resztki jej zapachu.
Są dwa rodzaje przebudzenia po piciu. Albo budzisz się jeszcze lekko wstawiony i masz ochotę kontynuować wojaże, albo… budzisz się zupełnie trzeźwy i masz ochotę utopić się w zimnej Muszyniance. Tym razem padło na drugą opcję. Powoli siadam na łóżku, starając się nie ruszać głową. Zapaliłbym, ale wiem, że rozsadzi mi czachę. No tak. Jestem zajebisty. Życie godne Geralta z Rivii. Romantyczny drań, co za pieniądze ratuje świat, a potem uwodzi czyjeś żony. Brawo. Marzenie z dzieciństwa spełnione po stokroć. Tylko, że połowa życia za mną. I to już #!$%@? nie jest śmieszne.
Wstaję. Podchodzę do lodówki i wyjmuję butelkę wody. Odkręcam korek i rozpoczynam rytuał. W sumie to nie wiem, czy alkohol jest dobry czy zły, ale dla tych kilku chwil warto chlać. Nagle żołądek mówi „dosyć”. No i dobra. To by było tyle przyjemności na dzisiaj. Jak ja pisałem te prośby grafikowe? Jak mogłem ominąć ten poniedziałek? Co ja myślałem, że wstanę rano po weekendzie i pójdę na siłownię, czy o co chodzi? Powinienem właśnie robić trzeci wyjazd i nie mieć czasu na dołujące przemyślenia na temat własnej egzystencji. Podchodzę do okna i patrzę na zakorkowany sznur samochodów. Zaczęło się. Smutek. Bezczelny, jak nocna zmora.
Patrzę kątem oka na zegar na piekarniku. Jest 10:47. Pracownicy korporacji od ponad dwóch godzin w pracy. Przekładają kwity, dzwonią do ludzi, próbują coś opchnąć i nie stracić klienta. Mają na sobie koszule i lakierki. Czują się ważni. Mają w dupie, że pani Janina nie może się wysrać. Widzą świat takim, jaki jest na bilbordach, reklamach i zdjęciach na fejsie. Są tak wspaniali, jak ich ostatnie selfie. Na co dzień oglądają tylko całkiem ładną wizualizację „życia”... Ale co z tego?
Ja widzę wszystko jakim jest i na co dzień oglądam gówno. I krew. I krew z gównem. #!$%@?, tego dnia miało nie być.
źródło: comment_j1jossMNeGNTpwGdVkNib1vPklgLmLnH.jpg
Pobierzźródło: comment_MVZBgzXnMP4cc1eKrhOwRKdJOsiEFKEf.gif
Pobierz