Pytanie do facetow.
Czy jak jestescie w zwiazku to czy podobaja Wam sie / ogladacie sie za innymi kobietami? Przyznaje ze ja tak ... i zle sie z tym czuje bo moja kobieta jest na prawde sliczna i dobra dla mnie ... ma troche trudny charakter, ale ogolnie na plus wszystko ...
Jakis #!$%@? jestem? ;/
#zwiazki #niebieskiepaski
Czy jak jestescie w zwiazku to czy podobaja Wam sie / ogladacie sie za innymi kobietami? Przyznaje ze ja tak ... i zle sie z tym czuje bo moja kobieta jest na prawde sliczna i dobra dla mnie ... ma troche trudny charakter, ale ogolnie na plus wszystko ...
Jakis #!$%@? jestem? ;/
#zwiazki #niebieskiepaski
Czy możliwe jest, aby kompletnie "wyprać się" z uczuć do płci przeciwnej?
Dość standardowa historia. Jestem po 30stce. Byłem w związku z kobietą borderline (ten zwrot poznałem dopiero po rozstaniu), w której na moje nieszczęście zakochałem się bez pamięci. Systematycznie wyniszczała moją psychikę, a ja głupi nie potrafiłem jej zostawić i tak to trwało, aż w końcu w ciągu dwóch tygodni zaserwowała mi takie combo zdarzeń, że byłem już trzęsącym się warzywem. Usunąłem ją z życia i poszedłem do psychiatry, ale skończyło się na jednej wizycie, bo stwierdziłem, że nikt za mnie mojego życia nie naprawi. Doszedłem do siebie mając wciąż w myślach, że "już jest ok, można szukać kogoś nowego, nie ma już żadnych problemów". Sport i nowe pasje mocno mi w tym pomogły. Byłem twardy jak skała. Wiedziałem, że już żadna kobieta nigdy w życiu nie zrani mnie, bo już po prostu nie pozwolę sobie na to i wiem na co zwracać uwagę w ich zachowaniu. Zacząłem poznawać nowe kobiety i świetnie radziłem sobie w filtrowaniu ich pod względem "materiał na żonę". No i wyszło, że 3 z nich to był strzał w dziesiątkę i nic tylko wchodzić z nimi w związek. Sprawdziłem je w różnych sytuacjach i nie potrafiłem powiedzieć złego słowa, od początku wszystko było tip-top. Każdej z nich jednak podziękowałem jak zaczynały się "wkręcać" we mnie coraz bardziej. W mojej głowie pojawiła się wtedy myśl, że ten związek z borderem poczynił większe szkody w mojej psychice, niż sądziłem do tej pory. Jest mi świetnie samemu, nie narzekam, ale gdzieś z tyłu głowy świta myśl o potomstwie.
Dylemat mam tego typu - wiem, że wchodząc w związek nie wystarczy polegać na chłodnej kalkulacji "tak to jest materiał na żonę, bierz ją", bo jak budować taką relację bez najmniejszych uczuć z mojej strony, źle się z tym czuję i nie chcę w ten sposób zranić drugiej osoby, u której te uczucia pojawiają się zdecydowanie szybciej. Czyli wychodzi na to, że wyłącznie na kalkulacji polegać nie mogę, trzeba czekać na "chemię", która obawiam się, że jednak gdzieś przepadła. Przez kilka lat po tamtym nieszczęsnym związku, nie poczułem nawet malutkiego ułamka tego co czułem wcześniej, chociaż trochę kobiet się przez ten czas przewinęło. Bezpowrotnie zostałem zimnym #!$%@? czy po prostu czekać na kobietę, która te uczucia jakimś cudem rozbudzi?