Oj tam, nowy pracownik, którego nie ma kto przeszkolić. Coś jak u nas - tu macie nowego kolegę, pokażcie mu jak ma robić. KAżdy ma Swoje zajęcie, stanowisko, maszynę ale ch*j, dajcie mu zajęcie i niech z wami robi. A za dwa dni, czemu on jeszcze nie ogarnia roboty jak inni po dziesięciu latach. I kierownictwo wiecznie zdziwione, no przecież to taka prosta robota. Skora taka prosta to czemu od lat głównie
@Bardak: bo każdy patrzy na nowego pracownika jak na zagrożenie i nie chce go szkolić, bo to "jego" robota, klimat w pracy też pewnie macie "swojski" i ciężko się z wami pracuje a kierowników to ogólnie g---o interesuje dopóki norma się zgadza, tak się tylko domyslam
@Banacek: Akurat bym tu nie rozróżniał. Młodemu się nie chce bo mu się krzywda dzieje bo "każo" pracować. A pracownik starszej daty z kolei foch bo traktowany jako zwykły mietek chociaż w poprzednim zakładzie to był ktoś. A jeszcze nie daj Boże jak będzie pod młodszym od siebie to już w ogóle zniewaga ostateczna.
Tutaj (pomijając fakt, że film to ustawka) jest jeszcze mały pikuś, bo tu jest młody, który się stara, nic więcej. Na początku mojej kariery zawodowej trafił nam do zespołu "stary, który się stara". Grupa młodych ludzi, niedawno zatrudnionych, więc na samym dole drabiny zależności, praca o charakterze takim, że grupą jechaliśmy gdzieś i tam jako grupa funkcjonowaliśmy w zasadzie samodzielnie, mając wykonać powierzone zadanie, rozliczani byliśmy z realizacji zadania, cała reszta zaś zależała głównie od nas. No dobra, jest zespół może z ośmiu ludzi, średnia wieku 25-30, przełożony faktyczny dostępny przez telefon i czasem (raz na parę dni) na miejscu. I pan zatrudniony jakoś później, starszy od nas ze dwa razy, jak nie więcej, dołączony do naszej grupy, by się nauczył tajników fachu. O ja p------ę... Boguś dał się poznać błyskawicznie, po pierwsze jako gość absolutnie nietowarzyski, co jeszcze dało się zrozumieć, pan w okolicach sześćdziesiątki może nie miał ochoty chadzać po robocie (w delegacji) na p--o i podrywać lokalnych lasek. Ale powierzenie Bogusiowi jakiejkolwiek roboty kończyło się tym, że robota nie była na koniec dnia nawet zaczęta z jakiegoś absurdalnego powodu bądź zaczęta i s---------a do bólu. Też z absurdalnego powodu, powód był za każdym razem skrajnie odległy od Bogusia, zawsze była to wina kogoś innego, zwykle zlecającego robotę, który nie wytłumaczył, źle wytłumaczył, nie dostarczył materiałów, narzędzi, czy czego tam jeszcze. I żeby nie było, pan Boguś bynajmniej nie był zespołowym popychadłem, który tego nie zrobił tamtego nie zrobił i wszyscy na niego darli w związku z tym mordę. Boguś miał zajebiste gadane, miał w tym ogromne doświadczenie i niesamowity talent do odwracania kota ogonem, tak, że zwykle w nerwowej dyskusji faktycznie wychodziło, że no on nie mógł zrobić tej instalacji, bo nie miał kabla, że kabel był w magazynie nikt go nie poinformował, a w wykazie materiałów nie jest wymieniony i to jest wina moja, bo to ja ten wykaz robiłem (i kurna nigdy w nim nie wymieniałem każdej dupereli i każdej trytytki potrzebnej do instalacji, w wykazie były tylko rzeczy grube, drobiazg się organizowało na bieżąco w miarę potrzeb), nie jego.
To, że Boguś nie robił to jest jeszcze mały pikuś, najpiękniejsze było to, że Boguś, formalnie mający pracować wraz z nami i równy nam statusem, jako dwa razy starszy od całej reszty był przez osoby z zewnątrz zwykle widziany jako ten ważniejszy i on bardzo się starał to wrażenie podtrzymywać, kierownikował ile wlezie, usiłował nawet wydawać polecenia :D
@Szampion: @DryfWiatrowZachodnich: wybaczcie, miałem dopisać, jak go zwolnili, ale wyszło mi na to, że sporo pisania potrzebne, bo sytuacja była powiedzmy złożona, a wczoraj czasu już nie było, więc urwałem, stwierdziwszy, że jak kogoś zainteresuje, to pewnie spyta, potem się dopisze :)
Tu jest potrzebne wprowadzenie pokazujące, co myśmy wtedy w ogóle robili. To był rok 1997, tuż po Powodzi Tysiąclecia, która to powódź wśród wielu tragicznych skutków miała i ten, że telekomunikacja na terenach zalanych, bazująca często na jeszcze poniemieckich kablach, których wewnętrzna izolacja zrobiona była z woskowanego papieru, w zasadzie przestała istnieć. A my byliśmy pracownikami dużego producenta sprzętu telekomunikacyjnego, który miał w ofercie system bezprzewodowego dostarczania usług telefonicznych (coś jak zaczynające wtedy raczkować telefony komórkowe, tyle że działające z normalnymi przewodowymi), według naszych handlowców i folderów reklamowych mający działać pewnie i niezawodnie i być idealnym remedium na problem. Niestety system, formalnie zwany DectLink, szybko dorobił się nazwy nieformalnej DefectLink, był tragicznie wręcz niedopracowany, ewidentnie trafił do sprzedaży zbyt wcześnie, sprzedany trochę na siłę wobec wielkiej potrzeby. Był problematyczny, narowisty, niepewny... było z nim mnóstwo problemów i te właśnie problemy uratowały Bogusiowi dupę.
Wracając do historii: sprawa zaczęła się rypać, gdy zaczęło wychodzić na jaw, co Boguś wyprawia, najpierw jakimiś drobnymi kwiatkami, gdy w rozmowach z naszymi wielkimi jakiś dyrektor regionalny z TPSA zaczynał się powoływać na słowa "Pana Bogdana, z którym rozmawiał przecież w zeszłym tygodniu", wyglądało to jeszcze dość niewinnie, ot panowie pogadali nieformalnie, Bogusiowi cośtam się powiedziało, nic poważnego. Ale gdy wreszcie wyszło na jaw, że Boguś całe negocjacje w imieniu firmy prowadzi, gdy doszło podejrzenie, że zwyczajnie "czerpie korzyści" z koordynowania prac tak, by telefony gdzieś były wcześniej, niż planowano, albo wręcz w ogóle tam, gdzie nie planowano (nigdy nie udowodnione, więc ten wątek finalnie się rozmył, ale było to wręcz pewne), Boguś został w trymiga wezwany na dywanik, o---------y na perłowo i wręczono mu dyscyplinarne zwolnienie, grożąc że niech się cieszy, że tylko tyle, bo były też pomysły, by
w notce na goldenline przy nim stoi, że jest albo był asystentem ministra.
@DryfWiatrowZachodnich: znalazłem na goldenline drugi profil z tymi samymi personaliami i tym samym zdjęciem (on! Kupę lat minęło, facet się ciutkę posunął, ale jest wciąż do siebie podobny :) ), ale już jako ogrodnik-złota rączka gdzieś w UK. Znaczy wyemigrował :)
Komentarze (72)
najlepsze
No dobra, jest zespół może z ośmiu ludzi, średnia wieku 25-30, przełożony faktyczny dostępny przez telefon i czasem (raz na parę dni) na miejscu. I pan zatrudniony jakoś później, starszy od nas ze dwa razy, jak nie więcej, dołączony do naszej grupy, by się nauczył tajników fachu. O ja p------ę...
Boguś dał się poznać błyskawicznie, po pierwsze jako gość absolutnie nietowarzyski, co jeszcze dało się zrozumieć, pan w okolicach sześćdziesiątki może nie miał ochoty chadzać po robocie (w delegacji) na p--o i podrywać lokalnych lasek. Ale powierzenie Bogusiowi jakiejkolwiek roboty kończyło się tym, że robota nie była na koniec dnia nawet zaczęta z jakiegoś absurdalnego powodu bądź zaczęta i s---------a do bólu. Też z absurdalnego powodu, powód był za każdym razem skrajnie odległy od Bogusia, zawsze była to wina kogoś innego, zwykle zlecającego robotę, który nie wytłumaczył, źle wytłumaczył, nie dostarczył materiałów, narzędzi, czy czego tam jeszcze.
I żeby nie było, pan Boguś bynajmniej nie był zespołowym popychadłem, który tego nie zrobił tamtego nie zrobił i wszyscy na niego darli w związku z tym mordę. Boguś miał zajebiste gadane, miał w tym ogromne doświadczenie i niesamowity talent do odwracania kota ogonem, tak, że zwykle w nerwowej dyskusji faktycznie wychodziło, że no on nie mógł zrobić tej instalacji, bo nie miał kabla, że kabel był w magazynie nikt go nie poinformował, a w wykazie materiałów nie jest wymieniony i to jest wina moja, bo to ja ten wykaz robiłem (i kurna nigdy w nim nie wymieniałem każdej dupereli i każdej trytytki potrzebnej do instalacji, w wykazie były tylko rzeczy grube, drobiazg się organizowało na bieżąco w miarę potrzeb), nie jego.
To, że Boguś nie robił to jest jeszcze mały pikuś, najpiękniejsze było to, że Boguś, formalnie mający pracować wraz z nami i równy nam statusem, jako dwa razy starszy od całej reszty był przez osoby z zewnątrz zwykle widziany jako ten ważniejszy i on bardzo się starał to wrażenie podtrzymywać, kierownikował ile wlezie, usiłował nawet wydawać polecenia :D
Tu jest potrzebne wprowadzenie pokazujące, co myśmy wtedy w ogóle robili. To był rok 1997, tuż po Powodzi Tysiąclecia, która to powódź wśród wielu tragicznych skutków miała i ten, że telekomunikacja na terenach zalanych, bazująca często na jeszcze poniemieckich kablach, których wewnętrzna izolacja zrobiona była z woskowanego papieru, w zasadzie przestała istnieć. A my byliśmy pracownikami dużego producenta sprzętu telekomunikacyjnego, który miał w ofercie system bezprzewodowego dostarczania usług telefonicznych (coś jak zaczynające wtedy raczkować telefony komórkowe, tyle że działające z normalnymi przewodowymi), według naszych handlowców i folderów reklamowych mający działać pewnie i niezawodnie i być idealnym remedium na problem.
Niestety system, formalnie zwany DectLink, szybko dorobił się nazwy nieformalnej DefectLink, był tragicznie wręcz niedopracowany, ewidentnie trafił do sprzedaży zbyt wcześnie, sprzedany trochę na siłę wobec wielkiej potrzeby. Był problematyczny, narowisty, niepewny... było z nim mnóstwo problemów i te właśnie problemy uratowały Bogusiowi dupę.
Wracając do historii: sprawa zaczęła się rypać, gdy zaczęło wychodzić na jaw, co Boguś wyprawia, najpierw jakimiś drobnymi kwiatkami, gdy w rozmowach z naszymi wielkimi jakiś dyrektor regionalny z TPSA zaczynał się powoływać na słowa "Pana Bogdana, z którym rozmawiał przecież w zeszłym tygodniu", wyglądało to jeszcze dość niewinnie, ot panowie pogadali nieformalnie, Bogusiowi cośtam się powiedziało, nic poważnego. Ale gdy wreszcie wyszło na jaw, że Boguś całe negocjacje w imieniu firmy prowadzi, gdy doszło podejrzenie, że zwyczajnie "czerpie korzyści" z koordynowania prac tak, by telefony gdzieś były wcześniej, niż planowano, albo wręcz w ogóle tam, gdzie nie planowano (nigdy nie udowodnione, więc ten wątek finalnie się rozmył, ale było to wręcz pewne), Boguś został w trymiga wezwany na dywanik, o---------y na perłowo i wręczono mu dyscyplinarne zwolnienie, grożąc że niech się cieszy, że tylko tyle, bo były też pomysły, by
@DryfWiatrowZachodnich: znalazłem na goldenline drugi profil z tymi samymi personaliami i tym samym zdjęciem
(on! Kupę lat minęło, facet się ciutkę posunął, ale jest wciąż do siebie podobny :) ), ale już jako ogrodnik-złota rączka gdzieś w UK. Znaczy wyemigrował :)