Światła w suficie szpitalnego korytarza przesuwały się jedno za drugim. Jeszcze kilka godzin wcześniej w niedzielny zimowy późny wieczór byłem z rodziną, a teraz bezsilny, leżący jak kłoda umierałem w drodze na oddział. Nie byłem w stanie już nic zrobić. Mój czas decyzji i wyborów się skończył. Teraz byłem już tylko uzależniony od decyzji i wyborów innych. Brakowało mi tlenu. Poziom jego nasycenia we krwi był na tak niskim poziomie, jak gdybym teleportował się na szczyt Mount Everestu i teraz czekał już tylko na ratunek. Nie byłem w stanie nawet podnieść ręki. Umierałem. Masywny zator płucny zamykał ostatnią drogę, ostatnie szczeliny w tętnicach którymi płynęła krew.
– Co się czuje gdy umierasz? Pamiętam, że byłem zmęczony i było mi niedobrze. Nie bałem się. Już nie. Bałem się kilkadziesiąt minut wcześniej, gdy z domu zabierała mnie karetka pogotowia, bałem się, gdy leżąc na SOR czekałem na decyzję co mi jest. A teraz? Teraz czułem tylko straszny żal, że zostawiam rodzinę, żonę i dzieciaki. Wiedziałem, że są w trudnej sytuacji i wiedziałem, że moja śmierć będzie czymś co ich zupełnie pogrąży. Chyba ta świadomość powodowała, że resztkami sił walczyłem aby nie zamknąć oczu i nie zasnąć na zawsze. Tak, wiedziałem, że to koniec. Nie chciałem odchodzić, ale teraz było już za późno.
Popatrzyłem w lewo. Świąteczna dekoracja i wielki świecący bałwan na biurku miały być ostatnimi obrazami z mojego życia. Ten świecący bałwan patrzący na mnie, uśmiechał się szyderczo. Czułem, że śmieje się ze mnie, z tego że mimo iż wiedziałem tak wiele, pozwoliłem zaciągnąć się aż tu – na sam koniec życia. Gdybym mógł cofnąć czas, gdybym miał jeszcze raz możliwość podjęcia innych decyzji. Gdybym mógł raz jeszcze…
Zamknę na chwilę oczy i odpocznę.
Wtedy umarłem.
****
Zaskoczyło mnie to zamieszanie wokół mnie.
– Niech Pan się nie rusza. Proszę leżeć, spokojnie. Miał pan masywny zator. Podajemy panu leki które go rozpuszczają, teraz założymy…
Te pierwsze kilka minut po wskrzeszeniu były dla mnie zaskoczeniem. Nie wiedziałem czy się obudziłem, czy to sen. Nie wiedziałem, że wciąż jeszcze jestem na krawędzi życia i śmierci. Czułem podświadomie, że wiszę na cienkiej jak pajęczyna nitce, gdy pęknie będzie tylko ciemność. Czułem, że zaczynałem się bać, tak jak wtedy w domu, gdy odzyskałem przytomność. Posłusznie leżałem więc poddając się decyzjom i procedurom medycznym. Wiedziałem, że wokół mnie trwa akcja ratunkowa i jeszcze długa droga powrotna “ze szczytu” do domu.
****
Czerwiec. Praca zawodowa od rana do wieczora, mało ruchu, nadwaga. Gdy kolejny raz przyszedłem na wizytę do lekarza POZ, aby poprosić o receptę na kończące się leki, “przy okazji” zapytałem jeszcze o zmianę na skórze pod kolanami. – “Tak to jest jak się tyle siedzi przed komputerem” – tłumaczyłem i sobie i lekarzowi. W zasadzie narzuciłem mu swoją opinię. Nie wiem czy byłem tak przekonujący, czy po prostu wygodnie jest zgodzić się z pacjentem – ale lekarz przyznał, że faktycznie wygląda to na egzemę. Ucieszyłem się, że to nic poważnego, bo faktycznie martwiły mnie te zmiany na skórze utrzymujące się już od jakiegoś czasu. Minęło już ponad dwa lata od zapalenia żył które przeszedłem, ale bałem się powtórki.
Podziękowałem za recepty na leki i maść na “egzemy”. Uspokojony wróciłem do swojego życia…
Koniec listopada. Paskudna niedziela. Do kaszlu już się przyzwyczaiłem, ale osłabienie naprawdę mnie niepokoiło. Do tego martwiło mnie to kłucie podczas nabierania powietrza. “Czuję, że to może być nie tylko zapalenie oskrzeli” – powiedziałem do żony. W piątek tak bardzo źle się czułem, że problemem było dla mnie dotarcie 200 metrów po samochód na osiedlowy parking. W sobotę było trochę lepiej, ale już dzisiaj ledwie wszedłem na pierwsze piętro. Autentycznie zacząłem się martwić. “Może to zator” – pomyślałem? Przecież miałem już kiedyś zapalenie żyły, do tego te zmiany na skórze pod kolanami, które wcale nie znikają pomimo maści.
– “Nie czekaj, idź dzisiaj do lekarza”, słowa żony dźwięczały w uszach. Miała rację, czekanie nic nie da, lepiej nie będzie. Wsiadłem w samochód. Musiałem jeszcze tylko podjąć decyzję gdzie szukać pomocy. Wiedziałem jak działa system, miałem nadzieję, że to jednak nic poważnego i nie chciałem przesiedzieć całej niedzieli na SOR więc świadomie wybrałem Nocną i Świąteczną Pomoc Lekarską przy jednym z łódzkich szpitali.
– Jeśli będzie potrzeba badań, nie będę musiał jeździć po mieście szukać SOR – pomyślałem.
NPL. Rejestracja, dwie osoby przede mną. W gabinecie młoda lekarka, na plakietce – lekarz medycyny.
– Dzień dobry Pani doktor, martwię się bo od kilku dni mam problem z dusznością i ogólnym osłabieniem. Ciężko mi przejść nawet 200 m. na parking. Prawdę powiedziawszy, ledwo wszedłem po schodach na piętro. Do tego ten kaszel, który mam już od dość dawna. – Nie, gorączki nie miałem. Czy przyjmuję jakieś leki? – Tak, na nadciśnienie, a dwa lata temu chorowałem na zapalenie żyły w lewej nodze. Przyjmowałem leki przeciwzakrzepowe. Teraz martwię się czy ta duszność i osłabienie to nie jest zator.
Pani doktor, zmierzyła ciśnienie, osłuchała, zleciła EKG. Po wynikach badania w których nie było nic niepokojącego dostałem skierowanie na IP. Tam dodatkowe badania miały wykluczyć lub potwierdzić problem z sercem – robiąc badania krwi i “echo serca”. Z taką informacją i skierowaniem poszedłem na Izbę Przyjęć która była obok.
Na Izbie Przyjęć praktycznie było pusto. Jedna osoba u której kończono opatrunek po szyciu paca właśnie wychodziła. Poczekałem może kilkanaście minut i przyszła Pani doktor, specjalista chorób wewnętrznych.
– Dzień dobry, co Pana sprowadza? NPL? – O, widzę że koleżanka znowu podsyła kolejnego pacjenta dzisiejszego wieczoru – usłyszałem na wstępie.
W zasadzie po takim powitaniu nie wiedziałem już co powiedzieć. Wspomniałem o kaszlu, duszności i tym niepokojącym osłabieniu przez które w zasadzie tu jestem, o lekach na nadciśnienie, zapaleniu żył 2014 r.
Jeszcze raz EKG i badania krwi.
– Po wynikach widać, że wszystko w porządku, nie wygląda to na zawał, a na pewno nie ma potrzeby robić żadnego echa serca. Ma Pan zapalenie oskrzeli.. Przepiszę Panu antybiotyk. Życzę dobrego wieczoru.
– Zapomniałem zapytać o zator – pomyślałem, gdy wychodziłem ze szpitala, – ale skoro nic nie ma w wynikach i nie ma potrzeby robić USG serca… Zresztą, nie chciałem zostać w szpitalu, a pani doktor widocznie nie widziała potrzeby aby mnie tam zostawiać. Obie strony zadowolone. Zapalenie oskrzeli – uspokojony wracałem do domu…
15 grudnia. Kontrola w POZ. Kaszel i zatkany nos. Zima, infekcja górnych dróg oddechowych.
4 stycznia. Zdążyłem tylko powiedzieć sprzedawcy, że słabo się czuję. Gdy odzyskałem przytomność nie wiedziałem co się stało. Nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem. Dziwne uczucie zdezorientowania, a jednocześnie złudnej wiary, że skoro jestem w stanie stanąć na nogi to jednak wszystko w porządku. Ktoś w międzyczasie zadzwonił po karetkę.
– Saturacja nie za wysoka, w EKG nic nie widać. Jak się Pan teraz czuje? – zapytał ratownik.
– Już w porządku, jestem przemęczony i jeszcze ta pogoda. Wie pan mieszkam obok w bloku. Wyszedłem przed chwilą po bułki na śniadanie i taka niespodzianka. Od kilku tygodni mam problem z kaszlem. Miałem zapalenie oskrzeli. To pewnie dlatego – powiedziałem. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że to może jednak być coś poważnego.
– Jedzie Pan z nami do szpitala? – zapytał ratownik.
– A mam inny wybór?
– Oczywiście, może Pan podpisać, że nie wyraża Pan zgody na jazdę do szpitala i nie jedziemy.
– Już mi lepiej, czy muszę jechać?
– To Pana decyzja, ale może to coś poważnego. Warto zrobić na SOR badania – odpowiedział ratownik.
Nie wiedziałem co robić. Czułem się jeszcze splątany, ale wiedziałem jak wygląda SOR od środka, a jeszcze w tym szpitalu…. Cały dzień już będzie stracony.
– Wie Pan – powiedziałem – za chwilę przyjdzie po mnie ktoś bliski, położę się, a gdy odpocznę pojadę od razu do mojego lekarza POZ – powiedziałem, dając jasno do zrozumienia, że nie chcę jednak jechać do szpitala. Ratownik który prowadził ze mną rozmowę nie protestował, podał mi papiery do podpisania.
– Do widzenia.
Człowiek nie chce jechać, oni nie muszą jechać. Czułem się lepiej, wracałem do domu.
Tego samego dnia wieczorem byłem u mojego lekarza POZ. Opowiedziałem mu o wizycie w NPL, osłabieniu, kaszlu, karetce. Pokazałem kartę z akcji pogotowia. Faktycznie czułem się lepiej. Jeszcze jedno badanie EKG, osłuchanie, dostałem skierowanie na prześwietlenie RTG i do pulmonologa. Miałem iść prywatnie w poniedziałek.
W piątek było święto „Trzech Króli”.
W niedzielę umarłem.
***
Chociaż szukałem pomocy o mało nie zginąłem. Aby prześledzić dlaczego tak się stało – poprosiłem o pełną dokumentację medyczną. Dzięki temu dowiedziałem się, że zabrakło jednego badania więcej – trzeba było określić d-dimery, które są powiązane z zakrzepami w organizmie. To niedrogie badanie, które jest standardem jeśli podejrzewa się zator płucny. Wystarczy pobrać krew, a na wyniki nie trzeba długo czekać. Niestety – ani POZ, ani Nocna i Świąteczna Pomoc Lekarska, ani lekarka z IP – nikt nie wpadł na to aby je zlecić. Dlaczego? Bo nikt nie podejrzewał, że ma do czynienia z tak poważnie chorym człowiekiem. Sam zresztą nie chciałem w to uwierzyć.
Szkoda, że w skierowaniu z NPL pojawiło się rozpoznanie – niewydolność serca… Szkoda, że nie znalazły się w nim informacje o moich obawach związanych z zatorem i przebytą zakrzepicą. Szkoda, że zlekceważono to co pacjent miał do przekazania i z czym przyszedł po pomoc – i chociaż w dokumentacji NPL jest notatka, że informuję o przebytym zapaleniu żył, że mam duszność, męczę się i kaszlę – to jednak, brak przepływu informacji w systemie sprawił, że dokumentacja trafiła do szuflady i nie została przekazana dalej.
Gdybym wiedział, że tak działa system komunikacji pomiędzy placówkami – a raczej, że nie działa – to na IP jeszcze raz, dokładnie i z całą stanowczością podkreślił bym moje obawy. Dzisiaj wiem, że trzeba było wręcz zapytać – “czy to nie zator”? Szkoda, że tego nie zrobiłem..
Niestety pacjenci boją się komunikować, pytać, dociekać. Boją się angażować, bo traktowani są jak wścibscy maruderzy, którzy nie znając się na medycynie, przysparzają dodatkowych problemów organizacyjnych. Takie myślenie to wielki błąd, który można przypłacić życiem. Dzisiaj już nie popełniłbym tego błędu, bo zaangażowane pacjenta to obowiązek, a nie tylko opcja. Zaangażowane to jeden z najważniejszych elementów zmniejszających ryzyko, że zostanie coś przeoczone. Mogę i muszę też jako pacjent na każdym etapie leczenia kontrolować – co jest wpisywane do dokumentacji medycznej.
****
Izba Przyjęć badała mnie tylko pod kątem rozpoznania z NPL – niewydolność serca, potem było już tylko gorzej. Brak koordynacji i zaangażowania z mojej strony, brak dopytywania, brak przepływu informacji pomiędzy lekarzami, nietrafione pierwsze rozpoznanie, błędna druga diagnoza oraz to, że nie chciałem dopuścić do siebie myśli o śmiertelnym, realnie grożącym mi niebezpieczeństwie – to wszystko razem doprowadziło do tego, że nie udało się zapobiec wystąpieniu zatoru.
Życie uratowała mi Pani młoda lekarz w trakcie specjalizacji, mająca dyżur w niedzielę 8 stycznia na oddziale intensywnej opieki kardiologicznej innego, dużego szpitala do którego przywiozło mnie pogotowie. Niestety byłem już w bardzo kiepskim stanie – po drugiej utracie przytomności w domu.
Lekarze z SOR “stawiali” na zawał. Podsunięto mi do podpisania zgodę na koronarografię, jednak Pani doktor wezwana z oddziału kardiologii do konsultacji, po wysłuchaniu przedstawionego przeze mnie przebiegu dotychczasowego leczenia i obecnego stanu; duszność, kaszel, osłabienie, POZ, NPL, karetka, badania EKG (które miałem przy sobie, zmiany pod kolanami, zapalenie żył dwa lata temu i dodatkowo opuchnięta, nie bolesna kostka… – Ona, na samym końcu tego łańcuszka, jako jedyna stwierdziła, że mam zator. Szkoda, że tak późno – pomyślałem.. Potem wszystko potoczyło się szybko – pobrana krew, tomograf i udana akcja ratunkowa… cdn.
//www.pacjentwsieci.pl/in...
Komentarze (104)
najlepsze
Tak k---a, w tym kraju trzeba się znać na wszystkim. Musisz znać się na mechanice samochodowej, na medycynie, elektryce itp.
U nas praktycznie nie ma specjalistów którzy potrafią sami zdiagnozować problem, są tylko rzemieślnicy dla których jak powiesz co mają zrobić to to zrobią i nic więcej.
Czekał w kolejce na SOR 12 godzin.
WulkanIZator ;)
Mogę tylko wypowiedzieć sie jak to wygląda z punktu ratownika. Osobiście nie byłbym w stanie tego zdiagnozować na etapie karetki.
Domyślać się można ale to żadna diagnoza. Zazwyczaj takie duszności pojawiają się przy zapaleniu płuc oskrzeli, ale także przy niewydolności serca jak i nowotworach płuc, nie liczac już POCHP bądź astmy, ale te dwa schorzenia jako tako da się wykluczyć.
Na poziomie karetki, człowiek dysponuje takimi parametrami jak ilość oddechów, widoczny wysiłek oddechowy, widoczna bądź brak sinicy centralnej czy obwodowej, saturacja, osłuchanie klatki piersiowej, tętno, wyczuwalność tętna na obwodzie, nawrót kapilarny ciśnienie ekg i obciązenie wstępne. Do tego dojdzie neurologia oraz temp ciała
Czyli podstawowe badania plus to co ratownik widzi słyszy i dowie się od pacjenta lub rodziny. Na tym etapie te schorzenia nie są do określenia.
Czasami ratownicy zabierają pacjentów do szpitala dla świetego spokoju, zdarza się wierzcie mi tyle razy co człowiek się nasłucha zastraszania prokuratorami, nagrywania, oraz innych gróźb mimo iż pacjenta bolał przysłowiowy palec.
Dlatego nie jestem za tym zeby było non stop monitorowane.
Po zauważeniu opuchlizny wybrałem się do szpitala, tam lekarka z Bielskiego SORu kazała mi iść do domu ( ͡º ͜ʖ͡º) Pojechałem po drodze na pogotowie, tam młody stażysta pojechał ze mną na SOR i narobił rabanu na pół izby przyjęć.
Po przyjęciu na oddział na drugi dzień zator płucny; podobnie jak w Twojej historii. Migawki ze szpitala, tomografu, krzyków pielegniarki i ciemność.
Kolejnego dnia obudziłem się na oiomie z rurką w jadaczce. Później w zasadzie leczenie zachowawcze, nic z zakrzepem. Na wypiske dostałem info od "ordynatora Dziura w Dupie Pana D." Że zapewne do pół roku te nogę to mi utną xD
Później dziesiatki wizyt u chirurgów, aż w końcu jeden z dolnośląskiego szpitala w kooperacji z czeskimi lekarzami postanowili zabrać się za zakrzep. Nie wyszło to tanio, ale udało się częściowo przywrócić przepływ krwi w nodze. Po tym wziąłem się za siebie, 20kg w
Miałem niemalże identyczną sytuację ze swoim tatą tylko miał większego pecha - ten sam Świąteczny okres tylko tydzień wczesniej. Zmarł 31 grudnia 2016 w wieku 56 lat.
Również był u lekarzy. Jak byłem po akt zgonu to lekarka zdziwiona, popatrzyła że był z wysypka.. i przez przypadek przeczytała, że zgłaszał też kołatanie serca.. po czym dalej nie czytała i od razu schowala dokumentację.
Zgłaszal problemy 1-2 miesiące wcześniej i pewnie dlatego że się zawiódł to tym bardziej nie liczył na pomoc w dzień przed sylwestrem.
Zerwał się w nocy i powiedział do mamy ostatnie słowa: "Kochanie dusze się".