Impreza firmowa
Wygrzebana z szuflady pasta o imprezie integracyjnej pewnej dużej firmy ze Śląska. Oparta na "faktach autentycznych". Miłego czytania :)
MartinRouterKing z- #
- #
- #
- #
- 0
- Odpowiedz
Wygrzebana z szuflady pasta o imprezie integracyjnej pewnej dużej firmy ze Śląska. Oparta na "faktach autentycznych". Miłego czytania :)
MartinRouterKing zDługo zastanawiałem się, czy dzisiejszą historię kiedykolwiek opisać. Zastanawiałem się także, już nieco krócej, czy po opisaniu wrzucić na „typowego”. Nie jest to standardowy korpoabsurd, bo tyczy się ludzi i zachowań w grupie, ale korporacja jednak w opowiadaniu wystąpi.
- Hej stary! Mam dodatkową wejściówkę na integrację mojej firmy! Chcesz iść? - Obudził mnie kilka lat temu kolega w sobotni poranek telefonem.
- Nie, dzięki. - Odparłem kompletnie zaspany. - Absolutnie nie bawi mnie disco-polo i zawody w przeciąganiu sznura. Nie przekonasz mnie, więc dzięki.
- Ale będzie grill i piwo za darmo!
Zjawiłem się o umówionej godzinie w Parku Chorzowskim (obecnie zwanym Śląskim) gdzie w oczekiwaniu na kolegę, w promieniach popołudniowego słońca, obserwowałem całe rodziny pracowników jednej z największych w europie firm produkujących opakowania, zmierzające z pobliskiego parkingu i przystanku tramwajowego na teren imprezy. Ogrodzony, dość spory teren, zawierał dziesiątki długich ław zastawionych pieczywem, średniej wielkości scenę, namiot dla VIPów, oraz kącik typu kinder-klub z różnymi zabawkami dla najmłodszych.
Kolega się zjawił, więc żwawo ruszyliśmy w kierunku wejścia na teren imprezy. Całego bałaganu pilnowało kilku mężczyzn w podeszłym wieku ubranych w koszulki jednej z bardziej znanych firm ochroniarskich na południu Polski. Panowie, wyraźnie znudzeni dniem, zerknęli tylko na nasze papierkowe wejściówki i już byliśmy w strefie gratisowego barbekju, alkoholu, muzyki (chwilowo jeszcze nie nie żywo) i ogólnie wspaniałej rodzinnej atmosfery. Pierwszy kwas zaczął się dziać kilkanaście sekund po naszym wejściu, gdyż panowie ochrona, doliczywszy się dzieci w ilości trzech sztuk, nijak nie potrafili tego pogodzić z karteczką, na której ten rodzaj inwentarza był zaprotokołowany w liczbie dwa. Starszyzna całej wycieczki była przygotowana na taki obrót rzeczy, spomiędzy wulgaryzmów dało się odfiltrować takie argumenty jak „i co ja mam tu dziecko jedno zostawić?”, „gdybym miał stary dowód a w nim dzieci to byś się dziadu nie rzucał” i temu podobne. Taki folklor, pomyślałem.
Nadmienić trzeba, że na zabawę byli zaproszeni wszyscy pracownicy wszystkich śląskich oddziałów firmy, od pomocnika asystenta młodszego konserwatora powierzchni płaskich, przez magazynierów, pracowników produkcji, pracowników sprzedaży, marketingu, kierowniczków, kierowników, managerów aż do dyrektora regionalnego. Taki miks miał sprzyjać integracji i wzajemnemu zapoznaniu, firma potrząsnęła sakiewką i nawet wynajęła profesjonalny cover band aby umilić katastrofę.
Zaczęło się niewinnie, kiedy wniesiono skrzynki z „grilową zwykłą” i obsługa próbowała je ułożyć na wielkich grillach, do koryta poleciało jakieś 25% uprawnionych osób, przepychając się wzajemnie z okrzykami „Stefan! Bierz więcej bo zaraz nie będzie”. Na prośby obsługi, że jeszcze nie gotowe odpowiedziano gromkimi „spier*” a konferansjera olano najzimniejszym moczem jaki udało się zdobyć w prawie czterdziestostopniowym upale. Kolega postanowił wykorzystać umiejętności wyniesione z osiedlowej siłowni i rzucił się do boju z którego wyszedł z drobnymi ranami drapanymi niosąc dumnie cztery piwa w plastikowych kubkach. Zaproponowałem konsumpcję w mniej zaludnionym miejscu, więc poszliśmy pod scenę, zaraz obok namiotu VIP. W namiocie impreza się również zaczynała, tylko że kadra zarządzająca, w ramach integracji zamówiła sobie profesjonalną obsługę cateringową oraz markowy alkohol. Można, nie mam nic przeciwko przecież, ale przechodzący obok pracownicy niższych szczebli byli wyraźnie niezadowoleni.
Tymczasem nieopodal kinderklubu dwóch ojców prawie się pobiło, bo jeden dzieciak wbił drugiemu łopatkę do piasku w oko. Interweniowała ochrona, której kazano „spier* od męskich spraw”. Kolejny problem powstał przy automatach do darta, najpierw ktoś się oburzył, że trzeba złotówkę wrzucić za grę, a później kogoś innego oskarżono o oszustwo i próbowano zlinczować. Interweniowała ochrona. Pierwszy w dziób dostał osobnik masy piórkowej, który udając shakirę wpadł na niosącego kilka piw pracownika produkcji. Interweniowała ochrona, zalaną krwią z nosa shakirę opatrzyło pogotowie. Zaczęła się faza „jak ja tego * nienawidzę”. Jad na pracowników biurowych zaczęli lać produkcyjni, a biurowi z zazdrością spoglądali w kierunku namiotu VIP. Po ostrzejszej wymianie zdań na temat „co ty gnoju siedzący przed komputerem wiesz o produkcji” zaczęła się bójka kilku osób, wyglądało to naprawdę nieciekawie, ale na scenę wszedł sam dyrektor i kazał się uspokoić, bo zamknie imprezę. Armia spojrzała na galony niewypitego jeszcze złotego napoju, oraz pełne grille. Ogłoszono zawieszenie broni. Kilka minut później ktoś poderwał czyjąś żonę. Kolejna interwencja ochrony, którą wzmocniono już regularnym patrolem, tym razem bez strat. W tym momencie na scenę wszedł zespół muzyczny, zagrał jeden numer, przywitał się W nagrodę usłyszał „wypie* z tym gów*”, „za głośno kur*” i temu podobne.
Muzycy zakontraktowani, nie zrażeni negatywnym odbiorem w spokoju kontynuowali sztukę aż ktoś nie wytrzymał i w piękny, lampowy wzmacniacz gitarowy Mahsalla posłał kiełbasę balistyczną uzbrojoną w głowicę musztardową. Gitarzystę szlag trafił niemożebnie, przerwał występ i wezwał strzelca na ubitą ziemię. Tamten na szczęście stchórzył. Po szybkim oczyszczeniu pieca kontynuowano zabawę. Kilka osób nawet tańczyło pod sceną. Trochę się uspokoiło ale nie na długo. Ktoś głośno zaczął ryczeć, że ten a ten „to ch*”. Ten a tamten postanowił zmierzyć się z oszczercą, co też uczynił wychodząc z namiotu VIP w stanie kosmicznego upodlenia i wygrażając konsekwencjami służbowymi upadł na trawę i tam już pozostał. Zaczęła się regularna pyskówka z rękoczynami, w powietrzu latały kiełbasy, chleb, piwo i wszystko co było pod ręką. Kilka osób lało się w opustoszałym już kinderklubiku, ktoś kopał w toitoia gdzie schował się ktoś inny, ogólnie jazda na całego. Ochrona już nie bardzo dawała sobie radę, więc imprezę przerwano i zagrożono wezwaniem policji. Po dłuższych negocjacjach z dyrektorem i konferansjerem udało się jakoś dość do porozumieniu i zapędy bojowe nieco ostygły. Od czasu do czasu dało się jedynie usłyszeć wzajemne, niewybredne epitety. W tym wszystkim dostało się też niejakiej Asi z kontroli jakości (serdecznie pozdrawiam) która była na zabawie nieobecna, spotykającej się prywatnie z kilkoma różnymi osobami z firmy, a która nie przewidziała, że być może dogadają się wspólnie podczas integracji. Najpierw chcieli pozabijać siebie nawzajem, potem ją, a w końcu przemyślawszy sytuację usiedli przy jednej ławie i dopijali resztki piwa.
Samej końcówki imprezy nie widzieliśmy, postanowiliśmy dokończyć sobotnią noc w bardziej cywilizowanych warunkach. Kilka dni później znowu spotkałem się z rzeczonym kolegą, oczywiście na wstępie zapytałem jak tam firma po takiej rewolucji. Podobno nic się nie zmieniło. Ludzie jak siebie nie lubili tak dalej się nie lubią, ani mniej ani bardziej. Jedynie Asia z kontroli jakości doznała firmowego ostracyzmu z zupełnie niezrozumiałego dla niej powodu.