Mirki, w sumie nigdy tutaj nie pisałem, ba nawet na całym Wykopie mało się udzielam i jeszcze na trzeźwo nic nie napisałem, no ale taki dzień i taka pora, że chcę się podzielić historią.
Już w tym miejscu muszę wtrącić pierwszą dygresję, bo Mirko czytam od dawna - te tagi wplecione w zdania tak mnie denerwują (edytowałem poprzednie słowo), że wybaczcie, ale wstawię je na
końcu i apeluję - róbcie tak samo. ;)
Trochę dzisiaj wypiłem i o zupełną pierdołę pokłóciłem się z dziewczyną - mieszkamy razem i jesteśmy parą prawie pięć lat. W związku z tym czuję nieuzasadnioną i pozbawioną wszelkiego
rozsądku potrzebę podzielenia się kompletnie inną historią związaną z całkiem inną kobietą, która przypadkiem mi się przypomniała. Wpis sponsoruje Bojan Toporek, kilku kolegów ze stajni
Pinty i taka piersiówka od takiego Franka, po której wystają oczy. No to lecimy.
Sześć lat temu, wróciłem do domu w podobnym stanie jak dzisiaj. Wtedy byłem singlem, mieszkałem z kumplem, była niedziela, piękny wieczór, a w lodówce połówka Wyborowej. Trochę jej
skosztowaliśmy, a że bania od piątku, kumpel mówi: "dość, jutro idziemy do roboty, trzeba przetrzeźwieć, jest pierwsza w nocy". Myślę - dobra, spoko, rozsądek przede wszystkim. Siadłem
jeszcze na chwilę do komputera, tak tylko, żeby sprawdzić, hehe, Gadu-Gadu. :) Była taka dziewczyna, z którą poznałem się w wakacje - pozytywna, optymistyczna, inteligentna, atrakcyjna,
dostępna. Dostępna na GG. ;) Tak jakoś wyszło, że coś do niej napisałem, drobne heheszki, w stylu "jak minął dzień", "a Ty co robisz", "pakuję się bo jadę do Ciebie", "zapraszam", "hahaha".
Od słowa do słowa i zgadaliśmy się, że jadę do niej. Żeby nie zdradzać szczegółów, powiem tylko, że mieszkałem w mieście na literkę K. (jak np. Kraków), a ona w mieście na P. (jak np.
Poznań), a odległość między miastami to było jakieś 7h pociągiem. Sprawdziłem sobie rozkład i najbliższy pociąg miałem gdzieś o godzinie 6:00. No to sobie myślę - a z natury uważam się za
inteligentnego człowieka - co będę się kładł na parę godzin, skończę sobie flaszeczkę, w pociągu się wyśpię siedem godzin, git-majonez. Szczerze mówiąc nie wiem czy tak pomyślałem, że git-
majonez, ale już drugie piwko mi zeszło na ten tekst (więc albo wolno piszę, albo szybko piję) i to było najlepsze zakończenie tego zdania jakie mi przyszło do głowy przed kolejnym.
Flaszeczkę skończyłem, ale jeszcze sobie zdałem sprawę, że przecież jutro poniedziałek i mam iść do pracy. Niewiele myśląc wysłałem SMS-a do szefa o treści "cześć, śpisz? mogę zadzwonić?"
po czym od razu zadzwoniłem. Pewne rzeczy uchodzą płazem gdy jesteś młody, pijany lub zakochany. Ja miałem prawdziwą kumulację, dostałem dwa dni wolnego i błogosławieństwo w środku nocy.
Spakowałem się, wziąłem prysznic, i tak pomykam sobie na pociąg cały w skowronkach, miejscówkę przy oknie dla palących wykupiłem, szczęśliwy czekam na peronie. Pociąg podjeżdza do Krakowa
(bo nie startował w stacji na K.), ja wsiadam, szukam mojego przedziału, wchodzę... [W tym miejscu powinny wejść werble, a Tarantino winien puścić oczko]. Wchodzę... i widzę 5 młodych
żołnierzy okupujących mój przedział. Pierwsze pytanie wybrzmiało w momencie gdy przestawiłem stopę przez próg: "kolego, a ty jesteś z tych co lubią się napić czy z tych co lubią dostać w
pie#dol?". Ja, pamiętając poprzednią flaszeczkę i w zasadzie nie specjalnie kłamiąc, odpowiadam błyskotliwie: "z tych co się lubią napić". Uśmiechy na gębach i ogólna życzliwość towarzyszą
mi do odjazdu pociągu. Bo gdy tylko pociąg ruszył, największy z nich zaczyna szperać w plecaku, mówiąc "matka na pewno mi coś zapakowała na drogę". Po chwili - i w tym miejscu nie chciałbym
Was skłamać Mirki, nie pamiętam co to była za marka - wyciąga litra lokalnej, małopolskiej wódki i quasi-kryształowy kieliszek - czasami dziadkowie dysponują podobnym sprzętem. Patrzę na to
z lekkim rozbawieniem, ale rozsądna część mnie podpowiada - ch#j bombki strzelił. Gość otwiera okno i wyrzuca przez nie zakrętkę, uśmiechając się do mnie i mówiąc: "nie będzie nam
potrzebna". Pijemy po pięćdziesiątce, cała kolejka obchodzi w 30 sekund. Druga też. W trzeciej postanowiłem chwilę przetrzymać historią o tym, że niektórzy ludzie czasami zapijają, ale
odebrałem znak-sygnał, że to się może źle skończyć, więc walnąłem. Chwilę później skończyła się flaszka. W ogóle ze wszystkich żołnierzy dobrze pamiętam tylko dwóch - Starego i Młodego.
Stary to był ten co wyciągnął wódkę, Młody ten co nie wypił czwartego. Od tego momentu Młody był chłopcem na posyłki - otwórz okno, leć kup szlugi, etc. Wszyscy trochę gadaliśmy, paliliśmy fajki, w
połowie drogi między Krakowem a Katowicami Stary wyjął kolejnego litra. Przeraziłem się nie na żarty i mówię wprost, że takiego tempa to ja nie zniosę i w ogóle muszę iść spać bo do
dziewczyny jadę. Stary mnie uspokoił, że tamta to była dla bani, a ta jest dla smaku i będzie szła spokojnie. I słowa dotrzymał - chociaż zakrętka od razu poleciała za okno - piliśmy powoli
i po połowie. W Katowicach dosiadł się Student - w spodniach, hehe, dżingsach, jasnej koszuli i z laptopem. Niestety nie zdał testu pierwszego pytania, odpowiedział: "panowie, ja alkoholem
się brzydzę i nie piję wcalę". Chyba jeszcze zanim wybrzmiały te słowa Stary trzymał go za ręcę, a któryś z żołnierzy pomagał mu wypić pierwszego kieliszka. Na szczęście Student nie był w
ciemię bity i zdołał wykrzyczeć: "nie piję, ale mam dwa gramy palenia!". Polska szkoła oficerska zna przypadki urodzonych dowódców, co to ani jednej bitwy nie widzieli, w ani jednej
potyczce udziału nie brali, jednak charyzma i ogłada to ich chleb powszedni, a na rzeczy się znają. Student był taki. Zanim dojechaliśmy do Kędzierzyna-Koźla, zaczęło się. Wszyscy jesteśmy
kumpalmi, ja już Młodego zacząłem po fajki wysyłać, Stary opowiadał jak to jest u nich na wsi jak się przychodzi do "diskoteki". Wsie są dwie, a "diskoteka" jedna, pośrodku. Przed 23:00
nikt się nie pojawia bo wszyscy piją po domach, kasy szkoda. O 23:00 powoli wsie się schodzą i ustawiają - każda pod swoją ścianą, bo stolików mało. Dziewczyny zaczynają tańczyć i tylko
każdy patrzy jak ktoś z sąsiedniej wsi do dziewczyny zza płotu podbije. Zazwyczaj koło północy ktoś w końcu podbija i zaczyna się mordobicie na pięści i sztachety. Mówił, że najdłużej do
pierwszej trwała "diskoteka". :D
Mirki wybaczcie, ale idę spać bo się dziołcha przebudziła i zaczęła awanturować. Może kiedyś dokończę, a może w sumie wystarczy i tyle, tak w skrócie to całość zmierza do napadu na sklep. ;)
Już w tym miejscu muszę wtrącić pierwszą dygresję, bo Mirko czytam od dawna - te tagi wplecione w zdania tak mnie denerwują (edytowałem poprzednie słowo), że wybaczcie, ale wstawię je na
końcu i apeluję - róbcie tak samo. ;)
Trochę dzisiaj wypiłem i o zupełną pierdołę pokłóciłem się z dziewczyną - mieszkamy razem i jesteśmy parą prawie pięć lat. W związku z tym czuję nieuzasadnioną i pozbawioną wszelkiego
rozsądku potrzebę podzielenia się kompletnie inną historią związaną z całkiem inną kobietą, która przypadkiem mi się przypomniała. Wpis sponsoruje Bojan Toporek, kilku kolegów ze stajni
Pinty i taka piersiówka od takiego Franka, po której wystają oczy. No to lecimy.
Sześć lat temu, wróciłem do domu w podobnym stanie jak dzisiaj. Wtedy byłem singlem, mieszkałem z kumplem, była niedziela, piękny wieczór, a w lodówce połówka Wyborowej. Trochę jej
skosztowaliśmy, a że bania od piątku, kumpel mówi: "dość, jutro idziemy do roboty, trzeba przetrzeźwieć, jest pierwsza w nocy". Myślę - dobra, spoko, rozsądek przede wszystkim. Siadłem
jeszcze na chwilę do komputera, tak tylko, żeby sprawdzić, hehe, Gadu-Gadu. :) Była taka dziewczyna, z którą poznałem się w wakacje - pozytywna, optymistyczna, inteligentna, atrakcyjna,
dostępna. Dostępna na GG. ;) Tak jakoś wyszło, że coś do niej napisałem, drobne heheszki, w stylu "jak minął dzień", "a Ty co robisz", "pakuję się bo jadę do Ciebie", "zapraszam", "hahaha".
Od słowa do słowa i zgadaliśmy się, że jadę do niej. Żeby nie zdradzać szczegółów, powiem tylko, że mieszkałem w mieście na literkę K. (jak np. Kraków), a ona w mieście na P. (jak np.
Poznań), a odległość między miastami to było jakieś 7h pociągiem. Sprawdziłem sobie rozkład i najbliższy pociąg miałem gdzieś o godzinie 6:00. No to sobie myślę - a z natury uważam się za
inteligentnego człowieka - co będę się kładł na parę godzin, skończę sobie flaszeczkę, w pociągu się wyśpię siedem godzin, git-majonez. Szczerze mówiąc nie wiem czy tak pomyślałem, że git-
majonez, ale już drugie piwko mi zeszło na ten tekst (więc albo wolno piszę, albo szybko piję) i to było najlepsze zakończenie tego zdania jakie mi przyszło do głowy przed kolejnym.
Flaszeczkę skończyłem, ale jeszcze sobie zdałem sprawę, że przecież jutro poniedziałek i mam iść do pracy. Niewiele myśląc wysłałem SMS-a do szefa o treści "cześć, śpisz? mogę zadzwonić?"
po czym od razu zadzwoniłem. Pewne rzeczy uchodzą płazem gdy jesteś młody, pijany lub zakochany. Ja miałem prawdziwą kumulację, dostałem dwa dni wolnego i błogosławieństwo w środku nocy.
Spakowałem się, wziąłem prysznic, i tak pomykam sobie na pociąg cały w skowronkach, miejscówkę przy oknie dla palących wykupiłem, szczęśliwy czekam na peronie. Pociąg podjeżdza do Krakowa
(bo nie startował w stacji na K.), ja wsiadam, szukam mojego przedziału, wchodzę... [W tym miejscu powinny wejść werble, a Tarantino winien puścić oczko]. Wchodzę... i widzę 5 młodych
żołnierzy okupujących mój przedział. Pierwsze pytanie wybrzmiało w momencie gdy przestawiłem stopę przez próg: "kolego, a ty jesteś z tych co lubią się napić czy z tych co lubią dostać w
pie#dol?". Ja, pamiętając poprzednią flaszeczkę i w zasadzie nie specjalnie kłamiąc, odpowiadam błyskotliwie: "z tych co się lubią napić". Uśmiechy na gębach i ogólna życzliwość towarzyszą
mi do odjazdu pociągu. Bo gdy tylko pociąg ruszył, największy z nich zaczyna szperać w plecaku, mówiąc "matka na pewno mi coś zapakowała na drogę". Po chwili - i w tym miejscu nie chciałbym
Was skłamać Mirki, nie pamiętam co to była za marka - wyciąga litra lokalnej, małopolskiej wódki i quasi-kryształowy kieliszek - czasami dziadkowie dysponują podobnym sprzętem. Patrzę na to
z lekkim rozbawieniem, ale rozsądna część mnie podpowiada - ch#j bombki strzelił. Gość otwiera okno i wyrzuca przez nie zakrętkę, uśmiechając się do mnie i mówiąc: "nie będzie nam
potrzebna". Pijemy po pięćdziesiątce, cała kolejka obchodzi w 30 sekund. Druga też. W trzeciej postanowiłem chwilę przetrzymać historią o tym, że niektórzy ludzie czasami zapijają, ale
odebrałem znak-sygnał, że to się może źle skończyć, więc walnąłem. Chwilę później skończyła się flaszka. W ogóle ze wszystkich żołnierzy dobrze pamiętam tylko dwóch - Starego i Młodego.
Stary to był ten co wyciągnął wódkę, Młody ten co nie wypił czwartego. Od tego momentu Młody był chłopcem na posyłki - otwórz okno, leć kup szlugi, etc. Wszyscy trochę gadaliśmy, paliliśmy fajki, w
połowie drogi między Krakowem a Katowicami Stary wyjął kolejnego litra. Przeraziłem się nie na żarty i mówię wprost, że takiego tempa to ja nie zniosę i w ogóle muszę iść spać bo do
dziewczyny jadę. Stary mnie uspokoił, że tamta to była dla bani, a ta jest dla smaku i będzie szła spokojnie. I słowa dotrzymał - chociaż zakrętka od razu poleciała za okno - piliśmy powoli
i po połowie. W Katowicach dosiadł się Student - w spodniach, hehe, dżingsach, jasnej koszuli i z laptopem. Niestety nie zdał testu pierwszego pytania, odpowiedział: "panowie, ja alkoholem
się brzydzę i nie piję wcalę". Chyba jeszcze zanim wybrzmiały te słowa Stary trzymał go za ręcę, a któryś z żołnierzy pomagał mu wypić pierwszego kieliszka. Na szczęście Student nie był w
ciemię bity i zdołał wykrzyczeć: "nie piję, ale mam dwa gramy palenia!". Polska szkoła oficerska zna przypadki urodzonych dowódców, co to ani jednej bitwy nie widzieli, w ani jednej
potyczce udziału nie brali, jednak charyzma i ogłada to ich chleb powszedni, a na rzeczy się znają. Student był taki. Zanim dojechaliśmy do Kędzierzyna-Koźla, zaczęło się. Wszyscy jesteśmy
kumpalmi, ja już Młodego zacząłem po fajki wysyłać, Stary opowiadał jak to jest u nich na wsi jak się przychodzi do "diskoteki". Wsie są dwie, a "diskoteka" jedna, pośrodku. Przed 23:00
nikt się nie pojawia bo wszyscy piją po domach, kasy szkoda. O 23:00 powoli wsie się schodzą i ustawiają - każda pod swoją ścianą, bo stolików mało. Dziewczyny zaczynają tańczyć i tylko
każdy patrzy jak ktoś z sąsiedniej wsi do dziewczyny zza płotu podbije. Zazwyczaj koło północy ktoś w końcu podbija i zaczyna się mordobicie na pięści i sztachety. Mówił, że najdłużej do
pierwszej trwała "diskoteka". :D
Mirki wybaczcie, ale idę spać bo się dziołcha przebudziła i zaczęła awanturować. Może kiedyś dokończę, a może w sumie wystarczy i tyle, tak w skrócie to całość zmierza do napadu na sklep. ;)
#coolstory #truestory #heheszki
Komentarz usunięty przez autora