Wpis z mikrobloga

#jankostory #truestory #narkotykizawszespoko #narkotykiniezawszespoko #patologia

Czy zechcesz mi towarzyszyć dzisiejszej nocy, Pani? Och, nie zawstydzaj mnie, proszę, na pewno żartujesz mówiąc, że chcesz mi towarzyszyć całe życie, każdego dnia, o każdej godzinie.

* * *

Pierwszy raz #!$%@?łem ścierwo na jakiejś szkolnej wycieczce. Ot, po prostu przez kilka dni górskich wędrówek co rusz pizgałem kreseczkę. Zero snu, zero jedzenia, a mimo to skakałem po tych górkach jak koziczka i wszędzie byłem przed innymi. Pierwszej nocy, jak tak nie mogłem spać i łaziłem w kółko nakręcony po pokoju ze słuchawkami na uszach, postanowiłem się wymknąć. Drzwi były jakieś tandente, przesuwane i narobiłem wuchtę hałasu - światła się zapalają, przychodzą facetki w nocnych koszulach i skąd ty Jasiu wracasz o tej porze?! Eee... Ja znikąd nie wracam proszę pani, dopiero wychodzę. Wychodzisz, o pół do piątej nad ranem, dokąd?! Eee... No, biegać. Bo ja biegam, proszę pani. Codziennie. Wie pani, trening, siła, walka, hartowanie, w zdrowym ciele zdrowy duch. Codziennie o pół do piątej. - No i mi uwierzyły, te facetki, i od tej pory codziennie na legalu się urywałem o świcie z tego domku i łaziłem naspidowany samemu po górach.

* * *

Zauroczyliśmy się sobą, spędziliśmy razem nieprzerwanie te kilka długich dni i długich nocy. Nie potrzebowaliśmy jedzenia, ni snu. Cały świat mógł nie istnieć, gdy mieliśmy siebie. Dałaś mi poznać swoją moc, Pani, ale ja tylko powierzchownie odczytałem Twoje znaki. Gdy odeszłaś wtedy, nie tęskniłem jeszcze. Nie miałem pojęcia, jak silnie zakocham się w Tobie później.

* * *

Na początku, wiadomo, była to przygodna rozrywka. Od czasu do czasu kreska na przerwie w szkole, ktoś poczęstował na imprezce. Na studiach było już tego trochę więcej. W opowieści o bieluniu wspominałem o Akademii Magii Stosowanej - eksperymenty z psychodelą i odkrywaniem siebie. Równolegle było też jednak zwykłe studenckie życie, alkohol, dziewczyny, zabawa. Mieliśmy też wtedy zajawkę na Dyskordianizm - taki Pastafarianizm tamtych czasów. (W skrócie brak zasad tej religii polega na tym, że się sieje chaos, bierze narkotyki i zwalcza Iluminatów. I że każdy jest Papieżem). Wszystko to sprawiało, że dragi przestały być czymś wyjątkowym. Wcale nie braliśmy ich dużo, czy bez przerwy. Nie były jednak niczym nadzwyczajnym, ot, taką po prostu zwyczajną czynnością - o, zjem sobie kanapkę, o, pójdę na rower, o, ściągnę sobie bucha z bongo, o, napiszę sobie wiersz, o, obejrzę film, o, zajebię sobie kreseczkę, o, pogram w gierkę, o, do kolacji wypijemy wywar z muchomorków. Takie to było trochę zwariowane życie, ale że moi kompani wiedli podobne, nie widziałem w tym nic nadzwyczajnego.

Pierwszą psychozę miałem, jak przyjechał do mnie taki ziomek, jeszcze z podbazy. On był mocno wkręcony w Manieczki, więc zaraz na początku prawie cały posiadany hajs zainwestowaliśmy w spida. Mieliśmy iść na disko i pobawić się w ziomka klimatach. Ale ciągle się to opóźniało - a to nas ktoś odwiedził, a to kogoś spotkaliśmy po drodze, a to sami sie zagadaliśmy. Wiecie, jak to jest po fetce, człowiek ma czas każdego wysłuchać i każdemu wszystko cierpliwie opowiedzieć. Jak w końcu dotarliśmy do tej dyskoteki, to już byliśmy po tygodniowym mitingu, prawie zero snu, non stop naspidowani, ledwo ogarniający rzeczywistość. Mieliśmy ostatnie 30 złotych, wstęp kosztował nas po dziesięć. Kupiliśmy piwo na pół i spędziliśmy w tej dyskotece kilka godzin, sącząc tego jednego browara, tańcząc i podrywając laski. Oczywiście #cebulamocno i wszystkie nas wyśmiewały, ale byliśmy tak porobieni, że nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.

W czasie odwiedzin tego ziomka starałem się normalnie chodzić na zajęcia, ale po tygodniu było już ciężko. Jakaś pracowania z lutowania elektorniki, łapy mi drżą jak oscylator, a te druciki taki malutkie. Mija godzina, wszyscy już mają polutowane jakieś prymitywne radia, a ja, nie zdajac sobie sprawy z upływu czasu, jak w transie ciągle próbuję wycelować grotem lutownicy w ten pierwszy drucik. Wstałem w końcu i wyszedłem, potem musiałem powtarzać tę pracownię w następnym roku, bo głupio mi było tam przyłazić.

Wyszedłem więc z tej pracowni, idę korytarzem, i wszyscy ludzie mają twarz tego mojego ziomka. I wszystkie głosy są jego głosami. Idę coraz szybciej, przechodzę na korytarz gdzie nie ma nikogo, już chcę odetchnąć spokojnie - ale gdzie tam. Ściany zaczynają gadać, z kątów sączy się szept, tablice na ścianach układają się w szydzące uśmiechy. #!$%@?łem stamtąd, pożyczyłem po drodze hajs, dałem temu ziomkowi na bilet i go wyrzuciłem.

* * *

Ostrzagano mnie przed Tobą, Pani. Mówiono, że jesteś tą, która daje władzę, ale też tą, która bierze we władanie. Myślałem, że Cię przechytrzę, ale bycie Twoim rycerzem dawało taką siłę. Wieczorami wymykaliśmy się na poszukiwanie przygód, by gadać, poznawać, onieśmielać, zachwycać się, dziwić i rozumieć. O świcie decydowaliśmy, czy przyspieszyć kolejny dzień, czy oddać się w Twoje męczarnie.

* * *

Parę dni się pomordowałem z tymi halucynacjami, ale potem wszystko wróciło do normy. Uznałem, że wystarczy nie przesadzać i nie wpadać w ciągi dłuższe niż kilka dni. Z innym ziomkiem, też dyskordianinem, organizowaliśmy różne imprezy w stylu koncertów czy wystaw. Trzeba tam było ogarnąć nagłośnienie, oświetlenie, bar, bramkę, kontakt z kapelami, kogoś wyrzucić, z kimś coś przedyskutować - idealne usprawiedliwienia dla wciągania Władka. Organizowaliśmy więc te eventy, przy okazji fundując sobie amfetaminowe maratony. Nie były one tak męczące jak spidowanie w domu - człowiek się nabiegał, natańczył, nakrzyczał, napracował - więc dawało radę usnąć nad ranem i przespać zejście. Z czasem oczywiście zaczęły się te mitingi przedłużać, niby wydarzenie skończone w niedzielę, ale trzeba posprzątać w poniedziałek, podsumować we wtorek, i może nie ma już co przerywać, skoro w czwartek można zacząć organizowanie kolejnego. Znów pizgaliśmy więc sobie z ziomkiem kreseczki dzień po dniu.

Jak już nie było co zarzucić, to siadaliśmy do wódy. Tu się zaczyna patologia. Nie siadaliśmy tak, żeby zagryźć ogóreczkiem, pogadać czy się pośmiać. Po prostu flacha na stół i jak najszybciej się #!$%@?ć. Kielon za kielonem, zero gadania, bo znaliśmy się już jak stare konie i nie było o czym, no a poza tym byliśmy na zejściu. Szybko zaczęły się bijatyki przy tej wódce. Na początku była pełna kultura - pijemy, pijemy, w pewnym momencie odkładamy kieliszki i się tłuczemy. Tak po dżentelmeńsku, przez stół, bez żadnych gard, tylko ja mu jeb po zębach, potem on mi. Przerwa na kieliszka, polaliśmy, nasze zdrowie, wypiliśmy, i znowu wypłacaliśmy sobie chleby nad stołem, kulturalnie, na zmianę.

Później bywało gorzej. Środek nocy, jego konkubina (a jakże) drze się na nas, że mamy obaj #!$%@?ć, ich córeczka wyje w pokoju obok, a my się tarzamy po podłodze kuchni, #!$%@? po ryjach, szklanki i talerze sypią się z szafek. Najlepsze było to, że rano znowu byliśmy forever cumple. Podbijałem do niego do roboty z obitym ryjem, hehe, nieźle mi wczoraj wargę #!$%@?łeś, hehe, zobacz na mój nos jaki krzywy, to jak, pożyczysz te 5 dyszek co się wczoraj umawialiśmy, jasne, nie ma sprawy, co tam, kombinujemy coś na wieczór?, no, spróbuję coś załatwić, a jak nie, to co, może jakąś wódeczkę opracujemy, jasne, czemu nie, tylko dziś u ciebie bo gośka ma focha. I tak w kółko.

* * *

Tak bardzo się bałem, gdy odchodziłaś nad ranem, Pani. Błagałem zimny dzień, by zaczekał trochę, kokietowałem ciepłą noc, by jeszcze chwilę trwała. Kojącym głosem prosiłem dłonie, by nie drżały, gdy przygotowywałem kolejną spotkanie z Tobą. Wierzyłem, że wreszcie nadejdzie zmęcznie, które zwali mnie z nóg i pozwoli przespać Twoje odejście. Ale Ty nigdy nie pozwalałaś mu nastać.

* * *

Nie chciało mi się siedzieć w pokoju, bo wszystko kojarzyło mi się w nim z ćpaniem. Nie chciało mi się spotykać ze znajomymi, bo też miałem tylko takich od dragów. Studia coraz bardziej w plecy, bo co z tego że się uczyłem i nawet umiałem, jeśli szedłem spizgany na egzamin, i łapy mi drżały tak mocno, że nie mogłem napisać ani słowa. Oddawałem czystą, zmiętą od potu kartkę, i do domu. Do tego #!$%@? zęby, dziąsła, niedowaga, wieczne przeziębienie. Nie chciało mi się już wciągać tego gówna i postanowiłem się od niego odciąć. Oczywiście robiłem to w absurdalny sposób. Żeby nie myśleć o amfetaminie, i żeby nikt mnie do niej nie kusił... wciągałem kreskę, wyłączałem telefon i ruszałem na miasto.

Szedłem bez celu, spotkać kogoś i się czemuś podziwić. Nie robiłem tego w weekendy, kiedy jest dużo imprezowiczów na mieście, tylko w jakieś powszednie dni, kiedy było zimno, albo padało. To dawało gwarancję, że spotkam kogoś ciekawego, bo kto normalny siedzi na ławce o drugiej w nocy we wtorek w grudniu. Podbijałem do bezdomnych, pijaków, Sebixów, siadałem z nimi na przystanku albo w jakimś parku, i słuchałem lub opowiadałem do rana. Pamiętam taką babkę, mąż ją wysłał nocą do Tesko 24h po wódę i fajki. Przesiedziałem z nią na przystanku pestki ze trzy godziny, spaliliśmy całe szlugi, ona wypiła całą połówkę. Dopiero potem, jak poszedłem dalej, to sobie uświadomiłem, że ją ten mąż pewnie nieźle za to spizgał, jeżeli w ogóle do niego wróciła. Pamiętam opowieści bezdomnych, o tym jak cienka jest granica. Że wszystko masz, dom, rodzina, praca, ale jest też nałóg, myślisz, że wszystko kontrolujesz, a tu przychodzi pewien dzień, podmuch wiatru odwraca kartę, cały misterny domek się sypie. A ja słuchałem historii ich błędów, i następnego dnia z premedytacją popełniałem te same. Świry, zboczeńcy, lekomani, paranoicy - była nas tam na tych nocnych ulicach Poznania cała menażeria, każdy zawieszony w swoim dziwnym świecie, każdy absolutnie samotny, każdy zupełnie zamknięty w sobie - a jednocześnie w każdej chwili gotowy opowiedzieć całe swoje życie komuś, kogo imienia nawet nie znał. Ziomkom się wykręcałem, że się ogarniam, że nadrabiam studia, a tak naprawdę całe dnie przesypiałem (albo próbowałem przesypiać) a nocami spizgany szukałem wrażeń w głowach przypadkowo spotkanych osób.

* * *

Nie gniewaj się Pani, gdy odwracam wzrok na Twój widok. Domyślam się, że Ty patrzysz na mnie wyzywająco. Nie, nie oszukałem Cię wtedy. Wiesz, że nigdy nie przestanę Cię kochać. Pozwól jednak, że uczucia tego nie będę spełniał. Śmiejesz się zalotnie. Masz rację, niewiadomo. Ty twierdzisz, że jeszcze wpadne w Twoje objęcia. Ja mam nadzieję, że nie.

* * *

Wyplątałem się z tego klasycznie - jak na filmach - zakochałem się z po uszy w #rozowypasek:) (z wzajemnością). Ten różowypasek nie wiedział za dużo o całej sytuacji, sam zresztą nie był święty i lubił robić różne nieodpowiedzialne rzeczy, nie było więc to jakieś celowe zbawianie mojej duszy. Ale nagle mogłem po prostu czym innym się zająć, o czym innym myśleć, o czym innym pogadać - w ogóle z kim pogadać - i jakoś tak nim się spostrzegłem, nieświadomie, spid poszedł w odstawkę.

No dobra, nie było tak jak na filmach, tak naprawdę jeszcze przed tym różowympaskiem zacząłem grać w taką grę przeglądarkową:) To była taka gra z rozbudowaną społecznością graczy, gdzie więcej czasu spędzało się na forum i śmieszkowaniu na czacie. Śmiejcie się, ale jak zacząłem grać w tę grę, to zacząłem odkrywać, że są inteligentni ludzie z zupełnie innych bajek niż moja dotychczasowa, że można się fascynować zupełnie normalnymi rzeczami, że można ciekawie spędzać czas w zupełnie inny sposób.

No dobra, tak naprawdę naprawdę to nie mam pojęcia, jak i dlaczego się ta moja przygoda z chemią skończyła... Nie pamiętamXD Mam dziury w głowie we wspomnieniach z tego okresu :) Wszystko mi się plącze, miesza chronologia wydarzeń, mylą przyczyny ze skutkami. Nijak tej całej mojej dzisiejszej opowieści - ani kilku innych z tamtych lat - nie umiem ułożyć na osi czasu. Często jakiś dawno nie widziany znajomy opowiada jakąś wspólną przygodę sprzed lat, a ja mówię, #!$%@?, stary, ja tego nie pamiętam. Być może więc było zupełnie inaczej. Mniejsza z tym - uznajmy, że po prostu zmądrzałem - grunt, że się udało:)

* * *

Nie randkuję z "Panią" już jakieś 5 czy 6 lat. Na początku bywało trudno, na przykład jestem gdzieś w jakimś towarzystwie, dobrze się czuję, nagle ktoś wspomina o spidzie albo częstuje - a mi od razu delirium na łapy, przyspieszone tętno, stres. Zarzucałem kaptur na uszy, plecak, i się ulatniałem bez słowa. Podobnie jak gdzieś widziałem spizganych ludzi, albo słyszałem tekno czy jakąś inną elektroniczną muzykę, to od razu drżenie rąk, poddenerwowanie, zamknięcie w sobie i ucieczka. W sumie dopiero od roku tak nie mam, i już mnie nie ruszają takie rzeczy - ale unikam ich nadal, z poczucia żenady no i może trochę wstydu:)

Tej historyjki nie spisałem, żeby was przestrzec czy umoralnić. Tak po prostu pomyślałem, że to mało popularny temat na mirko, choć na pewno wielu z was miała styczność z takimi rzeczami. Może się komuś zbierze na jakieś przemyślenia w komentarzach:) Jak dla mnie, to wszystko jest dla ludzi, ale każdy jest inny i inaczej reaguje na takie rzeczy. Znam wielu takich, co wciągneli w nos dużo więcej niż ja, i normalnie pracują i zakładają rodziny, nie mają żadnych przykrych wspomnień. Znam też takich, co wciągnęli mniej, i mają teraz mózg posiekany jak kapusta po przejściu przez szatkownicę. Znam takich, z którymi mam niesamowity kontakt dzięki jakiejś szczerej rozmowie przy spidzie. Ale znam i takich - vide Gniewko - którzy dla spida byli gotowi zrobić bliskim najgorsze #!$%@?. Znam też niestety - albo raczej znałem - takich, co się po spidzie wyhuśtali.

Także bawcie się w co checie, i czym chcecie, Mireczki, pamiętajcie przy tym, że nigdy nie jest za późno, żeby coś zmienić!

(PS. jeśli ktoś dopiero dołączył, to mam nadzieję że po tym wpisie nie myśli o mnie źle. Jakby co, to polecam poprzednie historie z tagu #jankostory;)
  • 38
@jankotron: Uwielbiam Twoje historie, jakoś długo ostatnio nie było. Dobrze się czytało, skłania do przemyśleń. Na dodatek ten poznański klimat gdzieniegdzie dyskretnie wpleciony. Wiem, że zabrzmi to banalnie, ale tak myślę: wszystko jest dla ludzi, ale trzeba wiedzieć, kiedy przestać. Każdy ma inną granicę upodlenia, Twoja nadal była postawiona wysoko; i dobrze. Szczerze mówiąc na początku myślałem, że jest to apostrofa do kokainy, a nie do fety, trochę bardziej mi do
@jankotron: o #!$%@?...świetne, przeczytałem jednym tchem. feta potrafi nieźle namieszać w głowie, widziałem już paru lotników, którzy zostali całkowicie pochłonięci przez nałóg. dobrze, że udało ci się ogarnąć.
@jankotron: Skończyłem właśnie czytać cały tag. Świetne historie. I pomimo tego że praktycznie każda z nich powiewa lekką patologią, to zazdroszczę ci(ale zdrowo, nie zawistnie ( ͡° ͜ʖ ͡°)) że takie rzeczy przeżyłeś, wyszedłeś z większości sytuacji tylko trochę zadrapany, oraz masz o czym opowiadać. Zawsze podziwiałem ludzi którzy potrafią stąpać po ziemi z odpowiednią dozą dystansu do życia i jednocześnie czerpią z niego garściami. Może kiedyś
@Tywin_Lannister: jak się zacząłem ogarniać, to zerwałem z nim kontakt. Nie odbierałem telefonów, a jak przyszedł kiedyś, to wyprosiłem z mieszkania... Z rok się nie widzieliśmy, choć obaj wiedzieliśmy, co tam u drugiego słychać, bo mieliśmy dużo wspólnych znajomych. Myślę, że taki detoks od siebie obu nam dobrze zrobił. Jak już się poczułem pewniej, to sam nie wiem kiedy znowu zaczęliśmy się spotykać, już bez chemii, i bez alku - bo