Jaka właściwie była teraz pora? Zegary jak zwykle wskazywały różny czas dla Królestwa Ziemi i Czeluści.
Za oknem pałacu Shinnoka zapadał już zmrok.
Wzdłuż ścieżki nad przepaścią, dokładnie tak samo, jak w każdym zakątku przejętych przez Lorda Czeluści, ostatni drżący potępieńcy snuli się z powrotem do lochów po kolejnym dniu niewyobrażalnych tortur. W słabnących refleksach zachodzącego piekielnego słońca widać było, jak diabelscy nadzorcy poganiają biczem dusze zbyt słabe, aby iść o własnych siłach. Gdyby któremuś z tych wiecznie umierających ze zmęczenia skazańców przyszła fantazja spojrzeć w górę, ujrzałby zapewne widok godny uwagi. Ale w tym miejscu i czasie fantazja jest ostatnią rzeczą, jaką ktokolwiek może się poszczycić. Piekielnik nie ma zbyt wiele czasu, żeby się rozglądać. Gdyby miał zbyt wiele czasu, nie byłby więźniem.
W tych okolicznościach nikt nie dostrzegł, że na balkonie starego zamczyska z wieżyczką płonie ognisko. Ognisko było imponujące. Płomienie huczały, tryskając snopami iskier, żywy, migotliwy blask wydobywał z mroku nieruchomą figurę ze wzniesionymi rękami. Figurą ową był Quan Chi, potężny czarnoksiężnik, zamieszkujący zamczysko wraz z Shinnokiem, władcą krainy Czeluści. Quan Chi machinalnie torturował unoszących się tuż nad ogniem śmiertelników, usiłując przekuć ich cierpienie w jeszcze większą moc dla siebie. Już kilkuset nieszczęśników spłonęło na ołtarzu pychy tego demona. Jak dotąd bez skutku. Dlaczego więc ciągle próbował? Shinnok słyszał o mrocznych żądzach śmiertelników, demonów, a nawet bogów, chociaż większości z nich nie odczuwał. Dlatego nie wiedział, skąd w magu ten zapał. Ale się domyślał.
Lord Czeluści wezwał go do siebie, słusznie zakładając, że kierować się należy sprawami najpilniejszymi, a na niekończące się torturowanie niewinnych przyjdzie jeszcze czas. – Wzywałeś mnie, Lordzie Shinnok? – w głosie czarnoksiężnika słychać było uznanie hierarchii, ale daleko mu było do czołobitności. Quan Chi dobrze wiedział, ile Shinnok mu zawdzięcza. – Już czas – odpowiedział władca Czeluści. Nie musiał wdawać się w szczegóły. Obaj wiedzieli, że zbliża się Turniej. – Musimy zebrać najlepszych spośród najlepszych, nie możemy pozwolić sobie na najmniejsze ryzyko i najdrobniejszy błąd. Weź ze sobą Jarka. On zna krainę, do której musicie się udać. – Ależ panie… – Nie trzeba było wiele, żeby w słowach maga do głosu doszła arogancja, którą zresztą ledwo maskował. A w komnacie najwyższego władcy brzmiała wyjątkowo niestosownie. – Nigdy dotąd nie potrzebowałem przewodników! I do tego śmiertelnych?! Zawsze doprowadzam sprawy do końca sam… Wiesz o tym! – Bo tam jeszcze nie byłeś, czarnoksiężniku. Właśnie stamtąd musimy zawezwać generała, a niejeden zwiadowca ginął tam bez śladu. Dlatego zrobisz, co rozkażę, przełkniesz swoją dumę i pójdziecie obaj… a wrócicie we trzech. – Mój panie – tym razem w głosie Quana Chi górę wzięło czyste zdumienie – czy to oznacza, że wysyłasz nas… – Tak, wierny sługo. Na Jeżyce.
@jeden_na_dziesiec: ostatnio nabyłam i przeczytałam znowu wszystkie do Kalamburki włącznie, do późniejszych nie mam zamiaru wraca. Kiedyś to kurła była Jeżycjada a nie to co teraz
Za oknem pałacu Shinnoka zapadał już zmrok.
Wzdłuż ścieżki nad przepaścią, dokładnie tak samo, jak w każdym zakątku przejętych przez Lorda Czeluści, ostatni drżący potępieńcy snuli się z powrotem do lochów po kolejnym dniu niewyobrażalnych tortur. W słabnących refleksach zachodzącego piekielnego słońca widać było, jak diabelscy nadzorcy poganiają biczem dusze zbyt słabe, aby iść o własnych siłach. Gdyby któremuś z tych wiecznie umierających ze zmęczenia skazańców przyszła fantazja spojrzeć w górę, ujrzałby zapewne widok godny uwagi. Ale w tym miejscu i czasie fantazja jest ostatnią rzeczą, jaką ktokolwiek może się poszczycić. Piekielnik nie ma zbyt wiele czasu, żeby się rozglądać. Gdyby miał zbyt wiele czasu, nie byłby więźniem.
W tych okolicznościach nikt nie dostrzegł, że na balkonie starego zamczyska z wieżyczką płonie ognisko. Ognisko było imponujące. Płomienie huczały, tryskając snopami iskier, żywy, migotliwy blask wydobywał z mroku nieruchomą figurę ze wzniesionymi rękami.
Figurą ową był Quan Chi, potężny czarnoksiężnik, zamieszkujący zamczysko wraz z Shinnokiem, władcą krainy Czeluści. Quan Chi machinalnie torturował unoszących się tuż nad ogniem śmiertelników, usiłując przekuć ich cierpienie w jeszcze większą moc dla siebie. Już kilkuset nieszczęśników spłonęło na ołtarzu pychy tego demona. Jak dotąd bez skutku. Dlaczego więc ciągle próbował? Shinnok słyszał o mrocznych żądzach śmiertelników, demonów, a nawet bogów, chociaż większości z nich nie odczuwał. Dlatego nie wiedział, skąd w magu ten zapał. Ale się domyślał.
Lord Czeluści wezwał go do siebie, słusznie zakładając, że kierować się należy sprawami najpilniejszymi, a na niekończące się torturowanie niewinnych przyjdzie jeszcze czas.
– Wzywałeś mnie, Lordzie Shinnok? – w głosie czarnoksiężnika słychać było uznanie hierarchii, ale daleko mu było do czołobitności. Quan Chi dobrze wiedział, ile Shinnok mu zawdzięcza.
– Już czas – odpowiedział władca Czeluści. Nie musiał wdawać się w szczegóły. Obaj wiedzieli, że zbliża się Turniej. – Musimy zebrać najlepszych spośród najlepszych, nie możemy pozwolić sobie na najmniejsze ryzyko i najdrobniejszy błąd. Weź ze sobą Jarka. On zna krainę, do której musicie się udać.
– Ależ panie… – Nie trzeba było wiele, żeby w słowach maga do głosu doszła arogancja, którą zresztą ledwo maskował. A w komnacie najwyższego władcy brzmiała wyjątkowo niestosownie. – Nigdy dotąd nie potrzebowałem przewodników! I do tego śmiertelnych?! Zawsze doprowadzam sprawy do końca sam… Wiesz o tym!
– Bo tam jeszcze nie byłeś, czarnoksiężniku. Właśnie stamtąd musimy zawezwać generała, a niejeden zwiadowca ginął tam bez śladu. Dlatego zrobisz, co rozkażę, przełkniesz swoją dumę i pójdziecie obaj… a wrócicie we trzech.
– Mój panie – tym razem w głosie Quana Chi górę wzięło czyste zdumienie – czy to oznacza, że wysyłasz nas…
– Tak, wierny sługo. Na Jeżyce.
#heheszki #ksiazki #literatura #gry #mortalkombat #poznan #pasta