Wpis z mikrobloga

#motogp #moto3
Wyobraźmy sobie typowego niedzielnego kibica, który nie ma pojęcia, co w zeszłym roku odkitajcowała pewna japońska marka. Tenże kibic włącza wyścig Moto 3 i widzi w tabeli wyników napis Suzuki. Co więcej, widzi (no, powiedzmy) niebieski motocykl. Niestety, to nie najpiękniejszy ze wszystkich producentów, a....

#24 - Tatsuki Suzuki - Leopard Racing (9 sezon)

Jeszcze bardziej doświadczony od omawianego ostatnio rodaka, Tatuski Suzuki miał przed sobą rok próby. Po fatalnym 2021 roku szansę zdecydował się dać mu jeden z najlepszych zespołów w całej kategorii - Leopard. Moralne aspekty związane z praniem pieniędzy pomińmy, skupmy się na opiniach. A te były bardzo różne. Od "Leopard robi błąd" (to ja) do "świetny ruch, właśnie zgarnęli zawodnika do wygrywania".

Początek sezonu przemawiał raczej na korzyść tych pierwszych. Japończyk wprawdzie był szybki, ale po zabawach w kwalifikacjach został, razem z m.in. kolegą z zespołu Foggią, odesłany na koniec stawki z karnym okrążeniem. Jego wyścig zakończył się kolizją z Lorenzo Fellonem w trakcie odrabiania strat. Kolizją spowodowaną przez "Callaghana". Mandalika nie przyniosła przełomu - dopiero 10 miejsce, tak samo Austin i Portimao (tu jeszcze gorzej, bo P12). Jedyny mocny finisz to piąta pozycja w Argentynie, ale i tu można było czuć niedosyt, bo Tatsu w połowie okrążenia był jeszcze drugi. Wyścig w Jerez, tak jak otwarcie w Katarze, zakończył w żwirze.

Dopiero we Francji coś u Suzukiego drgnęło. Co prawda nie udało mu się wejść na podium, ale piąte miejsce z pewnością nie było źle. Zawodnik Leoparda jednak w końcu się rozkręcił. W Mugello ukarany został karnym dłuższym okrążeniem po wysłaniu na trawę Deniza Oncu (sytuacja dyskusyjna, według mnie decyzja sędziów prawidłowa), ponadto latał po trawie na prawo od linii startu-mety, ale do wygranej zabrakło mu naprawdę niewiele. Skończyło się na trzecim miejscu, co było pierwszym podium Japończyka od prawie dwóch lat. Osiągnięcie to powtórzył tydzień później w Barcelonie, choć odczuł na własnej skórze trud walki z niesamowicie zdeterminowanym Munozem oraz liderem generalki Garcią. Z tym drugim sobie poradził, z tym pierwszym niekoniecznie.

W ogniu walki ponownie znalazł się podczas Grand Prix Niemiec, ale tym razem była to walka o pierwsze miejsce poza podium. Nie udało się i Japończyk finiszował, nie po raz pierwszy w tym roku, na piątej lokacie. Duże nadzieje można było wiązać z technicznym obiektem w Assen - Suzuki lubi starsze, bardziej płynne nitki, jednak na finiszu dał się ograć wspomnianemu wyżej Garcii. 4 miejsce na koniec bardzo solidnej serii dawało niezłą pozycję do ataku po przerwie wakacyjnej.

Wtedy jednak zaczęły się problemy. Niestety, nie wiemy dokładnie, jak wyglądał moment kolizji z Denizem Oncu, która posłała zawodnika z Japonii na deski na Silverstone. Realizacja nie po raz pierwszy zawiodła, ale wiemy, że Suzuki w momencie kolizji wracał na linię wyścigową i w momencie kontaktu był mniej więcej na równo z Turkiem. Niepowodzenie to udało mu się zamaskować świetnym wyścigiem w Austrii - jako jedyny bez problemu utrzymał tempo Sasakiego podczas wyścigu, który został show jego rodaka. Nieco w cieniu tego wyczynu, Suzuki zajął świetne, drugie miejsce. W miarę dobrze spisał się także w Misano, gdzie był szósty, choć dość słaba końcówka spowodowała, że do zwycięzcy miał stratę 6 sekund. Dużo więcej stracił w Aragonii, gdzie dojechał ponad 17 sekund za Guevarą, a ponadto błąd w ostatnim sektorze spowodował, że spadł na 12 miejsce i do Azji udawał się nieco podrażniony.

No właśnie, Azja. Wydawałoby się, że jako doświadczony, drobny zawodnik, świetnie odnajdzie się na nieużywanych z powodu pandemii wschodnich "lotniskach". I rzeczywiście tak się to zapowiadało, bo w imponującym stylu wykręcił pole position na torze Motegi. To, co wydarzyło się później, jest jednak niewytłumaczalne. Japonia, Tajlandia, Australia, Malezja. Na wszystkich tych torach omawiany dziś weteran dodawał do swojego konta okrągłe zero. Cztery DNFy tam, gdzie miał być najgroźniejszy. Dorzućmy do tego 14 miejsce w Walencji i mamy obraz fatalnej końcówki sezonu. W klasyfikacji skończyło się na 7 miejscu, czyli tam, gdzie znajdował się przed wycieczką na Daleki Wschód, ale znacznie bliżej ósmego niż szóstego miejsca.

Podsumowując, Callaghan ma za sobą sezon lepszy niż wielu (w tym ja) się po nim spodziewało, ale nie aż tak dobry, żeby mówić o jakimś wielkim przełomie. Niestety, czasy, w których Suzuki uchodził za obiecującego zawodnika, dawno już minęły. Przewiduję, że pójdzie drogą Johna McPhee, co jednak nie znaczy, że nie będzie groźny w tym sezonie. Kandydata do tytułu jednak w nim nie widzę.

Typ: miejsca 5-10
Pobierz BogdanBonerEgzorcysta - #motogp #moto3
Wyobraźmy sobie typowego niedzielnego kibica, ...
źródło: temp_file.png5185138147413710896
  • 4