Wpis z mikrobloga

via Rowerowy Równik Skrypt
  • 39
976 825 + 160 = 976 985

Dawno mnie w Namysłowie nie było. Nie to, że (oprócz wiadomej marki) mam jakiś specjalny sentyment do tej miejscowości, powiedziałbym wręcz, że - zachowując odrobinę dyplomacji - nie urzekło mnie zbytnio to miasto, ale jako cel do nabicia kilometrów było w sam raz. Droga do tam okazała się bardzo... hmm... cywilizacyjna? W sensie drogi to bardziej ciągi komunikacyjne niż poetyckie "wijące się wśród pól i lasów", mijane wioski bardziej pretendują do tytułu miasteczek, pierwsze moje skojarzenie to droga dla szosowców. Nie lada zaskoczeniem była ilość rezydencji, bo już zdecydowanie wykraczały poza pojęcie domku pod Wrocławiem. O ile w pozostałych kierunkach czasem mija się fajną chałupę, tak stężenie owych na tej trasie było spore, a w niektórych spokojnie można by jakieś rapsowe teledyski kręcić, taki wypas.

Szczytem był postój w Miłowicach, gdzie zatrzymałem się przy baro-sklepie. To był taki typowy, zapuszczony, wioskowy pawilon, którego jedną część stanowił typowy, zapuszczony, wioskowy bar, z jednym, difoltowym panem Mietkiem o nieobecnym spojrzeniu, który nie wiadomo, czy bardziej pogrążony był w swoim waciaku, czy rozmyślaniach o sprawach tak transcendentalnych, że niejeden Budda by mu padł do gumiaków, a drugą typowy, zapuszczony, wioskowy sklep, ze zdecydowanie odbiegającą od całego tego PRL-owskiego klimatu przemiłą panią za kasą i terminalem płatniczym, dziękować bogom. Kupiłem tam m.in. jedne z najpyszniejszych andrutów, na jakie trafiłem w swojej rowerowej (i nie tylko) karierze. Świeżutkie, mięciutkie, prosto spod lady, z dziewiczego opakowania, niebo w gębie. Gdy tak rozpływałem się przed sklepem w delektacji ich karmelowych doznań w połączeniu z moim ulubionym na trasie - nomen omen - Karmi, w nastocentymetrowy odstęp między moim rowerem a lichym, przysklepowym trawniczkiem, który okalała niska, najwyraźniej niezmiernie przysiadalna barierka, wcisnął się pan Mietek v2. Przycupnął na onej i odpalił jakby nigdy nic niezmiernie cuchnącego szluga marki niewiadomej. Ja wiem, że takie jego zbójeckie prawo, że ja tam tylko przejazdem, a on całe swoje... 60.? 80.? 30.? po nich nigdy nie da się powiedzieć... życie, ale noż kruca fux, nie przy jedzeniu! I to nawet nic nie powiedział, nie spojrzał nawet, po prostu siedział i ćmił. Ożywił się dopiero, jak przyszedł pan Mietek v3. Zagaił go przyjaznym "A rower gdzie?', na co tamten odpowiedział "U Haliny, he he". Po tej srogiej bitwie na rymy v3 zniknął w czeluściach sklepu, a na odjezdne doszło mnie tylko gromkie "Zamykaj k*** drzwi!" kierowane od przemiłej pani zza kasy do Ostatniego z Mietków. I najciekawsze jest to, że ten barosklep, na który już w poprzedniej epoce zapewne mówili, że jest z poprzedniej epoki, leży w miejscowości z takimi chawirami, że - jak to mawiał wieszcz - w pale się nie mieści. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

Dalej dało się poczuć, że zbliżam się do oleśnickich rubieży. Z kilometra na kilometr asfalt robił się coraz gorszy, w skali 1-10 momentami przechodząc w wartości ujemne. Bodajże dopiero w okolicach Ligoty Wielkiej zrobiło się komfortowo. Prace nad wałostradą w okolicach Kiełczówka wyglądają już na dobiegające końca, trzeba się będzie wybrać tam na szerszy rekonesans. Może nadciągające do testów lampki Trelock LS 660, KINGSEVEN L3-1000 i EASYDO EL-1113 będą dobrym motywatorem do pokręcenia się w tamtych rejonach, po wrażenia zapraszam do następnego odcinka :)

#rowerowyrownik #rower #rowerowywroclaw #ruszwroclaw #100km

Skrypt | Statystyki
Pobierz
źródło: comment_1668378004MBv27j8Dv547HurQmqtU2o.jpg
  • 3