Wpis z mikrobloga

Przywieźliśmy rodzinę uchodźców spod granicy

Podzielę się historią o tym, jak żona zmotywowała mnie, żebym ruszył dupę i pomógł komuś nieco bardziej wymiernie, niż poprzez wpłacenie $ na fundację X i dodanie naklejki do awatara.

W sobotę 26.02.2022 po południu wyruszamy z Łodzi trzema samochodami osobowymi w kierunku granicy z Ukrainą, kierując się póki co na Dworzec Główny PKP w Przemyślu, na który dojeżdżać mają pociągi z uchodźcami.
Jesteśmy w stałym kontakcie ze znajomymi, którzy mają wyszukać i skontaktować nas z potrzebującymi w Przemyślu lub na którymś z przejść granicznych. Ponieważ dysponujemy w sumie 9 - 12 wolnymi miejscami (w zależności od wielkości bagażu), naszym celem jest znalezienie dużej grupy, której nie są w stanie przewieźć pojedyncze samochody.
Aby uniknąć Warszawskich korków, wybieramy trasę przez Kielce, ale i tak spowalnia nas 20-minutowy korek, spowodowany wypadkiem na A4 w okolicach Rzeszowa.
Oprócz sporego ruchu pojazdów z blachami ze wszystkich województw, zmierzających w kierunku granicy, zauważyć możemy rosnące z każdym kilometrem ceny paliwa a od pewnego momentu - jego brak. Litr E95 w okolicach Przemyśla jest rzadkim dobrem wycenianym nawet na 6,12 zł.

W międzyczasie dostajemy informację, że w Przemyślu kierowców oferujących transport jest już więcej niż chętnych, postanawiamy więc skierować się do najbliższego przejścia granicznego Korczowa - Krakowiec, gdzie docieramy około 23:00 i zastajemy około kilometrowy korek oraz setki samochodów z PL, UA, CZ i innych państw UE, zaparkowanych na poboczach. Widać też grupy ludzi z bagażami, często spotykających ludzi, którzy czekali na nich po tej stronie.

Sam korek jest sprawnie i profesjonalnie udrażniany przez policjantów drogówki, którzy usiłują tworzyć korytarz dla autokarów Straży Pożarnej i Przemyskiego MZK. Od policjantów dowiadujemy się, że uchodźcy są przewożeni tymi autokarami do punktu recepcyjnego we wsi kilka km stąd, skąd mogą ich odebrać osoby oferujące transport i tam właśnie powinniśmy się udać.
Pomimo braku oznaczeń łatwo trafiamy do kompleksu hal handlowych. Punkt recepcyjny zorganizowany jest w miejscu, które chyba jeszcze niedawno było Biedronką - wiszący ciągle szyld wita uchodźców wizerunkiem uśmiechniętego przyjaźnie owada. W środku, oprócz kilku prowizorycznych biurek, przy których wolontariusze rozmawiają po Ukraińsku z przybyszami, ustawione są dziesiątki łóżek polowych z kocami, ale niewiele z nich jest zajętych.

Przed punktem zastajemy spory tłumek oczekujących na przyjeżdżających autokarami - bardzo wielu Ukraińców, ale również wielu Polaków trzymających kartony z ofertą transportu w różne miejsca kraju, są też Czesi i Niemcy i niektórzy z przybywających szukają właśnie możliwości podróży dalej na zachód. Ubrania niektórych ludzi zdradzają przynależność do różnych formacjami ratowniczych, ale w większości to normiki, które wstały z kanapy i postanowiły coś zrobić - tak jak my.

Całość jest zawiadywana przez strażaków, żołnierzy WOT i policjantów - wszyscy mili i pomocni, pomimo zamieszania.
Jest tak miło, że widok policjanta niemalże wzbudza zaufanie - zupełnie jak za starych, dobrych czasów...

Większość przybywających uchodźców szuka na miejscu swoich bliskich, ale po części widać, że kompletnie nie wiedzą co dalej.
Niektórzy podchodzą do ludzi z kartonami i rozmowa wygląda np. tak:
- Warszawa?
- Tak, mamy cztery miejsca
- Za ile?
- Za darmo
Wtedy robią wielkie oczy i niektórzy chyba myślą, że to jakiś podstęp, ale w większości przypadków przyjmują pomoc.

Do nas natomiast podchodzą dwie Polki, które pomagają uchodźcom w wiejskiej świetlicy. Mają tam małżeństwo z trójką dzieci i sporym bagażem i nie mogą znaleźć transportu dla tak dużej rodziny w okolice Łowicza. Pasuje nam ten kierunek i mamy dużo miejsca, więc zgadzamy się i jedziemy do wsi kilka kilometrów dalej.

Na miejscu jesteśmy około 1:00, ale ruch jak w dzień - są policjanci, strażacy i mieszkańcy wsi, którzy natychmiast wpychają w nas kanapki, poją kawą i opowiadają jak wyglądały ostatnie dni. W międzyczasie zjawia się "nasza" rodzina - młode małżeństwo, dziewczynka 6 lat i dwoje rocznych bliźniąt a "sporym bagażem" okazuje się podwójny wózek, bo oprócz tego mają tylko średnią walizkę na kółkach, jeden plecak około 40 litrów i drugi mały, różowy z rzeczami sześciolatki.
Ponieważ ewidentnie nie chcą podróżować osobno, proponujemy w końcu, aby wszyscy pojechali jednym samochodem a do drugiego wrzucimy bagaże - na to się zgadzają.
Oczywiście, że nikt nie ma żadnych fotelików dla dzieci, więc dorośli wsiadają do tyłu, biorąc roczne dzieci na kolana a sześciolatka ląduje z przodu, na fotelu pasażera - razem z kierowcą 6 osób. Policjanci uprzejmie i z uśmiechem pomagają załadować wózek do drugiego auta i życzą szerokości.

Wciąż mamy jeden pusty samochód, ale szybko znajduje się matka, która z czteroletnim dzieckiem i walizką przeszła z buta 20 kilometrów do granicy a teraz chce się dostać do Warszawy.

W trasę wyruszamy około 2:00 w nocy. Zagaduję mężczyznę - pracował kiedyś w Polsce i trochę zna język. Mówi, że pozwolono mu wyjechać ze względu na trójkę małych dzieci a pod Łowiczem mieszka matka żony.
Są spod Lwowa, więc szczęśliwie ominęło ich najgorsze - słyszeli "tylko" bombardowanie lotniska, ale żona nie potrzebowała niczego więcej, żeby zostawić wszystko i uciekać. Przez te kilka godzin nie odzywa się do nas nawet słowem - jest w trybie przetrwania i ochrony dzieci. Mąż martwi się, co będzie z pustym mieszkaniem, ale życie ważniejsze.
Rozmowa średnio się klei i po chwili śpią - są tak zmęczeni, że śpią kiedy ja przez kilka godzin gadam na głośnomówiącym z drugim samochodem i nic ich nie rusza. Budzą się tylko na stacjach benzynowych.

A na stacjach chaos - litr benzyny za 6 zł nie odstrasza, bo przynajmniej jest, więc do każdego instrybutora sznur samochodów a na stacji tylko jeden kasjer.
Nas pobyt na stacji BP kosztował dodatkową godzinę w podróży więc pod Łowicz docieramy o 8:30. Nasz cel okazuje się być czymś na kształt hotelu pracowniczego, w którym mieszka matka naszej pasażerki i co najmniej kilka innych Ukrainek - wszystkie pracują w tym samym miejscu.

Kiedy przyjeżdżamy - już na nas czekają, więc jest trochę radości kiedy sześciolatka widzi babcię a potem dzieci znikają razem z matką w budynku i więcej ich nie widzimy.
Z nami zostaje tylko mąż, szczerze nam dziękuje za wszystko i zapytuje "jak z nami". Kiedy nie rozumiemy pyta prosto z mostu ile płaci a potem chyba jest szczęśliwy, kiedy zapewniamy go, że na pewno nic.

Jego teściowa z resztą Ukrainek robią nam kawę, dziękują i okazują wdzięczność w postaci jedzenia składającego się głównie z cukru - jemy z grzeczności, ale kanapek odmawiamy, bo żołądki już nam nie pracują.
Rozmawiamy trochę o sytuacji i dostajemy zapewnienie, że 'Boh' Putina ukarze.

Żegnamy się, robimy ostatnie kilkadziesiąt kilometrów - okazuje się, że do tysiąca zabrało czterech i pół - i idziemy spać z myślą, że oto zrobiliśmy komuś dzień i jest to dobra myśl, polecam każdemu.

Chciałbym osobno podziękować pracownikom służb - Straży Pożarnej, Policji, WOT, SG - oraz wolontariuszom - robicie rzeczy, które przywracają wiarę w ludzkość. (σ ͜ʖσ)

#ukraina #wojna #uchodzcy #czujedobrzeczlowiek
  • 29
@dStan: aczkolwiek pewnie lepiej tam być w godzinach wcześniejszych, my przyjechaliśmy o 22 i osoby raczej z tego co wolontariusze mówili wola się przespać gdzieś niż tułać
No i później porze może być ciężko z noclegiem, ja szukałem i jeden hotel nas wystawił jak przyjechaliśmy, wiec wziąłem w innym, ale wtedy tez dobrze wziąć na 2 doby, bo inaczej przyjeżdżasz do Krakowa o 4/5 a wymeldować się musza o 12. To