Wpis z mikrobloga

#perfumy #zara #recenzja

Zara Gracefully Madrid

Pierwszy psik i już wiem co to jest. To znaczy wiem, czym się potencjalnie mogła Zara inspirować, ale podobieństwo jest tak duże, że raczej odebrałam Gracefully Madrid za klona Aqua Celestia Maison Francis Kurkdjiana. Wstęp gryzie i wierci w nosie. Jest bardzo intensywnie rześki, ale niestety tak samo jak u Kurkidjiana, tak tutaj całokształt pachnie mi mocno toaletowo :( . Aqua Celestia totalnie mnie odrzuciła i w Madrycie mam powtórkę z rozrywki. Zapach wpada w świeżo-zielone akordy wydezynfekowanego kibelka (wybaczcie wielbiciele!). Na mojej skórze ta potencjalna świeżość wybija tanie, cytrusowe nuty, które są dla mnie nie do przeskoczenia. Owszem, czystości perfumom nie można odmówić, ale według mojego nosa jest ona przedstawiona zbyt bezpośrednio. Na szczęście z czasem bukiet łagodnieje i staje się mniej krzykliwy a bardziej stonowany i w końcu opada toaletowa aura. W zasadzie to właśnie zakończenie jest najmilsze, bo ostatecznie klaruje się fajna i przestrzenna miętowo-cytrusowa świeżość w klimacie DKNY Women Energizing. Gdyby Gracefully Madrid pachniały tak od samego początku, to z pewnością bym kupiła dużą flaszkę na lato, a tak będzie więcej dla miłośników Aqua Celestia.