Wpis z mikrobloga

Twelfth Night - Creepshow

Jest jeden zespół, który w moich oczach mocno wyróżnia się na tle reszty neo-proga, gatunku w moim odczuciu niestety zbyt często będącym niezdarnym epigoństwem. Są to weterani klubu Marquee, którzy dzielili jedną scenę z Marillionem z czasów Fisha i w pewnym sensie współtworzyli na początku lat 80 "pierwszą falę" tego stylu, pieczołowicie próbując wskrzesić stylistykę pogrzebaną pod koniec lat 70 przez nadejście punk rocka i nowej fali.

I to właśnie we wpływach tej nowej fali dopatrywałbym się artystycznego sukcesu Twelfth Night. Powiedziałbym że jest to zaraz po "kolorowej trylogii" King Crimson najlepiej dostosowany do lat 80 prog rock, gdzie charakterystyczną teatralność i pompatyczność umiejętnie połączono z post-punkową nerwowością, paranoją i miejskim chłodem, tworząc coś z mniejszym długiem wobec przeszłości i autentycznie progresywnego.

Tematycznie nie ma też wpadania w utopijny eskapizm wcześniejszego symfoniczego proga, który na tle pogrążonej w stagflacji i kryzysie energetycznym Wielkiej Brytanii jawił się wielu jako próżne rozważania odklejonych od rzeczywistości elit. Geoff Mann konsekwentnie daje głos swojej niechęci wobec kontrolujących autorytetów, nieufności wobec władzy i głęboko humanistycznemu poczuciu wartości ludzkiej godności i autonomii. Tematy bliskie punkowi, choć oczywiście ubrane w prog rockową poetycką ornamentykę.

Sam zespół w swoim klasycznym składzie istniał zaledwie przez dwa lata od 1981 do 1983, wydał tylko jeden pełny album, a po odejściu wokalisty stawał się powoli cieniem samego siebie, ale zdążył zostawić po sobie alternatywną i nowocześniejszą wizję tego czym mógł być neo-prog.

#muzyka #80s #rockprogresywny #progressiverock #progrock #neoprog