Wpis z mikrobloga

#porod #dzieci #ciaza #macierzynstwo #medicover

Chciałabym opisać moje doświadczenia z porodu w szpitalu Medicover. Nie jestem blogerką, influencerką czy osobą publiczną - mój wpis nie jest sponsorowany więc będzie szczery. Co więcej - na wstępie zaznaczam, że moje doświadczenia są bardzo negatywne i mogę nawet powiedzieć, że mam po tamtejszym pobycie traumę. Długo się zbierałam na napisanie tego posta ze względu na opiekę nad malutkim dzieckiem.

Zdecydowaliśmy się na ten szpital ze względu na gwarancję cięcia cesarskiego (czasami pomimo pozytywnej kwalifikacji w szpitalach jednak stwierdza się brak wskazań i są cyrki), gwarancję miejsca po 34 tygodniu, swobodny pobyt ojca dziecka oraz rzekome komfortowe warunki. Zależało nam też na wsparciu w opiece nad noworodkiem ponieważ nigdy nie mieliśmy do czynienia z tak malutkim dzieckiem.

Miałam opłacony poród cc, 3 doby w pokoju rodzinnym oraz dedykowanego lekarza do porodu (współpracującego z Medicover, po przeczytaniu opinii na znanylekarz o głównych lekarzach nie chciałam nikogo z nich). Kosztowało to nas łącznie ok. 17k.

Dzień przed terminem cc nad ranem odeszły mi wody. Czym prędzej pojechaliśmy z niebieskim do szpitala, zostałam przyjęta od razu.

Zawieruszenie się dokumentacji medycznej - spytano mnie czy miałam wykonywane KTG bo nie mogą znaleźć. Tak, miałam, i to nawet dwukrotnie. Na blacie w rejestracji oddziału leżały sobie wydruki KTG innych kobiet.

Dzwoniłam do lekarza, od razu odebrał i zbierał się do szpitala żeby mnie operować. Zachowanie bardzo na plus.

Sytuacja nr 1
Oczekując dalszych kroków chodziłam po pokoju w lekkim szoku (to moja pierwsza ciąża i mam stwierdzoną tokofobię), na podłogę ulało się jeszcze trochę wód. Pielęgniarka/położna zamiast od razu powiedzieć mi gdzie są pieluchy i nawet pomóc mi ją założyć poirytowana powiedziała do mnie "zaraz pani wszystko pobrudzi" (w domyśle że pokój będzie brudny przez cały pobyt chyba że sama posprzątam).

Ciekawostka z wyposażenia pokoju
Za pokój rodzinny oraz 3 posiłki dla osoby towarzyszącej dopłaca się ponad 500 zł za dobę. W łazience był SZARY papier toaletowy i szare ręczniki jednorazowe.

Zostałam podłączona do KTG, wszystko przebiegało prawidłowo. Odwiedził mnie lekarz dedykowany i poinformował o terminie operacji. Od momentu przyjęcia do szpitala do czasu cc nie minęły 4h, to też akurat na plus.

Sytuacja nr 2
Tuż przed wyjazdem na operację na szybko trzeba było wypełnić ankietę położniczą. Powinna być wykonana przez położną w trakcie poprzednich kontrolnych KTG. Z tego co pamiętam jakieś pytania były mi zadawane ale nie dostałam żadnego formularza poza planem porodu.

Sytuacja nr 3
Na sali operacyjnej było mnóstwo personelu medycznego. W którymś momencie ogarnął mnie paniczny strach (przypominam o tym, że miałam wskazanie do cc ze względu na tokofobię), nigdy nie miałam żadnej operacji. Całą mną telepało aż szczękały mi zęby i nie potrafiłam tego opanować. Miałam wrażenie, że nikt tego nie widzi. Powiedziałam nawet głośno, że trochę mi głupio, że nie mogę opanować tych drgawek. Byłam tak sztywna, że dopiero za którymś razem udało się wbić igłę w plecy (do znieczulenia). Czułam się poniekąd jak kawałek mięsa, potrzebowałam w tym momencie żeby ktoś powiedział to głupie "pani straszna_quokka, wszystko będzie dobrze". Nic takiego nie miało miejsca.

Wątpliwy pomiar noworodka
Wymierzyli 54 cm długości ciała. Dziecko wręcz pływało w ubrankach rozmiaru 56 (H&M, Sinsay), 50 leżała jak ulał. Co ciekawe na bilansie u pediatry w 27 dobie życia dziecko miało 52 cm (przytyło też 700 g) i dopiero mniej więcej wtedy rozmiar 56 wyglądał dobrze. Interpretację pozostawiam wam.

Po pobycie na sali pooperacyjnej zostałam przywieziona do pokoju gdzie czekał na mnie niebieski z naszym noworodkiem.

Sytuacja nr 4
Z relacji niebieskiego wyglądało to w ten sposób, że pielęgniarka/położna kazała położyć obok telefon i usiąść, po czym położyła kartkę z numerem telefonu, podała dziecko i wyszła. Z racji, że jest to nasze pierwsze dziecko i wcześniej zapewniano nas, że będą nam pomagać przez te pierwsze doby oczekiwaliśmy trochę wsparcia. Niebieski był przerażony bo dziecko się wiło i zaczęło się mu wspinać po klacie. Szczególnie ciężko jest utrzymać prawie nagie dziecko a co dopiero chwycić telefon i wykręcić numer. Wcześniej jedynie trenowaliśmy trzymanie i podnoszenie na lalce :). Pielęgniarka/położna przyszła dopiero gdy niebieski poprosił salową o jej zawołanie (bał się trzymać małą jedną ręką i zadzwonić). Zanim wjechałam pielęgniarka/położna wspomniała, że niebieski jest bardzo przejęty ale nawet nie zajrzała sama z siebie sprawdzić czy wszystko jest w porządku.

Przystawiono mi bombelka do cyca. Niby się dobrze przyssała ale ledwo mogłam wytrzymać z bólu. Do tego jeszcze wrócę.

Sytuacja nr 5
Niedługo po tym jak wjechałam do pokoju zapytano nas czy mogą przyjść technicy i sprawdzić odpływ w prysznicu. Oczywiście się nie zgodziliśmy.

Sytuacja nr 6
Po kilku godzinach od operacji był czas na pionizację. Dwie pielęgniarki pomogły mi wstać i zaprowadziły do łazienki, jedna trzymała prysznic gdy się myłam. Nie mogłam się schylać. Niebieski w tym momencie rozmawiał z neonatologiem. Pielęgniarka z łaską pomogła mi osuszyć nogi ręcznikiem i powiedziała, że to powinien zrobić niebieski - który płacił za swoją obecność 560 zł za dobę.

Odwiedziła nas w pokoju teściowa.

Sytuacja nr 7
Chciałam wstać do toalety. Przyszła pielęgniarka coś tam zrobić i teściowa poprosiła ją aby ta pokazała niebieskiemu jak bezpiecznie pomóc wstać osobie po operacji w obrębie brzucha (jest taki sposób z przekładaniem nóg). Ta na to "ja nie jestem od pokazywania". Aż naszą trójkę zacięło. Teściowa pokazała niebieskiemu jak to zrobić bo nauczyła się tego podczas pracy w szpitalu.

Sytuacja nr 8
W pokoju było nam chłodno. Poprosiliśmy o podniesienie temperatury, otrzymaliśmy informację, że jest to zarządzane przez system i po zgłoszeniu czeka się do dnia następnego do południa żeby temperatura się zmieniła.

Sytuacja nr 9
Zaczęło mi się robić bardzo niedobrze po drugiej dawce morfiny. Teściowa poprosiła pielęgniarkę o podanie nerki na ewentualne wymioty. Pielęgniarka nie patrząc na nas ozięble bąknęła, że po morfinie może się tak wydawać ale nie zwymiotuję (zamiast to po prostu podać). Teściowa rzuciła, że jeżeli wolą zmieniać pościel zamiast zwyczajnie dać nerkę to ich sprawa. Pielęgniarka bez słowa podała woreczek na wymioty i wyszła obrażona.

Sytuacja nr 10
Zwymiotowałam wpierw samą wodą, później wodą zabarwioną krwią.
Niebieski poszedł po pielęgniarkę. Pojawiła się jeszcze inna pielęgniarka. Spytaliśmy o krwawe wymioty, powiedziała że tak może się wydarzyć gdy cofnie się kroplówka (?). Lekarz który był później na obchodzie (akurat był bardzo w porządku) się tym przejął i rozmawialiśmy dłuższą chwilę na ten temat. Nic złego z tych wymiotów nie wynikło nie mniej jednak nie powinno to być bagatelizowane.

Ogólna pomoc przy noworodku
Generalnie nie mogliśmy liczyć na zbyt wiele wsparcia. Zdarzało się, że po telefonie na infolinię noworodkową nikt nie przyszedł nawet po godzinie i trzeba się było upominać i dzwonić kilkukrotnie. Chcieliśmy asystę żeby nam zwracały uwagę na ewentualne błędy abyśmy wykonywali czynności pielęgnacyjne poprawnie i bez stresu. Wszystko było na szybko i na odwal się i niczego się nie nauczyliśmy (dopiero teściowa nam wiele pokazała gdy wróciliśmy do domu, dodatkowo wzięliśmy polecaną położną na wizytę domową). Z tego co wiem w tym czasie było około 10 noworodków.

Sytuacja nr 11
Ze względu na moje samopoczucie zmieniono mi morfinę na paracetamol i ibuprofen. Pojawiła się jedna z pielęgniarek z którą mieliśmy do czynienia wcześniej. Miała podać leki przeciwbólowe w kroplówce. Niebieski siedzący na drugim końcu pokoju zapytał, co podaje (żeby się upewnić, że się nie pomylili i to nie morfina) a ta odpowiedziała "jest napisane" i wyszła.

Sytuacja nr 12
Daliśmy dziecko na noc żeby się odstresować i żebym odpoczęła po operacji choć pierwotnie zakładaliśmy, że dziecko spędzi wszystkie noce z nami. W planie porodu zaznaczyłam, że nie zgadzam się na podanie smoczka. Gdy przywieziono nam dziecko znaleźliśmy w łóżeczku smoczek. Położna noworodkowa powiedziała, że to niby smoczek innego dziecka i szukały tego smoczka. Złapała smoczek i prawie wybiegła z pokoju.

Kilka sytuacji - Przekreślenie szansy na karmienie piersią
W książeczce zdrowia dziecka widnieje ich wpis o efektywnym ssaniu. Wsparcie w karmieniu ograniczało się do przystawiania, wpychania brodawki dziecku na siłę i tyle. W drugiej czy trzeciej dobie odwiedziła nas nawet doradczyni laktacyjna która pokazała football holda. Zarówno ona jak i położne noworodkowe wiedziały o bolesności karmienia i żadna nawet słowem się nie zająknęła że tak nie powinno być. Powiedziano mi jedynie, że dziecko płytko chwyta i tylko tyle. Z racji, że mała nie dojadała i była strasznie nerwowa, to z niebieskim w końcu byliśmy zmuszeni poprosić o dokarmienie i w szpitalu podawaliśmy jej ich butelkę. Odkąd zaczęliśmy dokarmianie uspokoiła się. Później okazało się, że poszli na łatwiznę i podali dziecku butelkę ze smoczkiem Medela dla wcześniaków (to bardzo mały smoczek i chyba z szybkim przepływem) co mogło jedynie jeszcze bardziej utrudnić kwestię karmienia piersią. Po powrocie ze szpitala przeżyliśmy horror bo dziecko nie chciało jeść z butelek które mieliśmy i cały czas krzyczało, w nocy zadzwoniłam na tą infolinię noworodkową żeby powiedzieli dokładnie co to za smoczek i gdzie mogę go dostać. Dowiedziałam się że nigdzie bo jest dostępny tylko w szpitalach (to akurat nie była prawda) i nie mogą pożyczyć. Jednocześnie może mi polecić doradczynie laktacyjną. Na szczęście dziecko zaakceptowało smoczek butelki Avent Natural.
Jak trochę odpoczęliśmy po tym szpitalu zaczęliśmy szukać pomocy z karmieniem. Znaleźliśmy informację, że to może być spowodowane krótkim wędzidełkiem. Wizyta u laryngologa dziecięcego potwierdziła nasze przypuszczenia, dziecko od razu miało podcięte wędzidełko. Powinno to być od razu być rozpoznane i podcięte w szpitalu - tak było np. u znajomych którzy mieli poród w państwowym szpitalu na "prowincji". Nie jest to jakaś rzadka przypadłość, wg. źródeł występuje u 1/10 dzieci i wiąże się nie tylko z problemem ze ssaniem ale może spowodować wadę wymowy, seplenienie, choroby przyzębia i wadę zgryzu. Niestety było już za þóźno na oduczenie dziecka picia z butelki. Choć przeważnie chwyta pierś poprawnie i ssie to po krótkim czasie protestuje (zwykle do minuty), nie przestaje płakać dopóki nie dostanie butli. Tak więc nadal próbujemy ją dostawiać ale muszę ściągać dla niej pokarm i karmić butelką. Nie muszę chyba mówić, ile czasu zajmuje ściąganie i ile zachodu jest z pilnowaniem sterylizacji butelek i z tym żeby pokarmu nie przegrzewać (traci wtedy swoje właściwości) a jednocześnie żeby nie był chłodny. Zazdroszczę kobietom które w środku nocy po prostu wystawiają cyca i po odbiciu dziecka mogą wrócić do spania bez tłuczenia się po kuchni.

W drugiej dobie była nieco przyjemniejsza zmiana. W trzeciej był personel z pierwszej. Ogólnie naprawdę nieliczne osoby były uprzejme. Teściowa przepracowała prawie 30 lat w państwowych szpitalach i była w szoku jak nas traktowano, twierdzi że nawet ona się nie spotkała z takim zachowaniem jakiego doświadczaliśmy w tym szpitalu.

Catering ok - zdrowe, ładnie podane i można się było najeść do syta, smakowo niektóre dania takie sobie, niektóre w miarę dobre. Jednego dnia dostałam na śniadanie chyba resztki z dnia poprzedniego bo było to dokładnie to samo tylko pomidor i kiełki były oklapnięte.

Po cc bardzo szybko doszłam do siebie, w drugiej dobie sporo chodziłam, w trzeciej zapomniałam o lekach przeciwbólowych (wtedy nie były już podawane kroplówką a doustnie).

W ramach pakietu porodowego odbyłam konsultację z fizjoterapeutką. Fizjoterapeutka była bardzo w porządku, przekazała mi dużo informacji a także mnie dokładnie zbadała.

Sytuacja nr 13
W zwolnieniu lekarskim był błąd. Spytaliśmy pielęgniarkę kiedy będzie można to poprawić. Ta chłodno rzuciła, że doktora już nie ma. Żadnych informacji kiedy będzie można zastać lekarza, no radźcie sobie sami. Na szczęście było to uzupełniane przez mojego lekarza dedykowanego do którego miałam kontakt więc od razu udało się to wyprostować. W przeciwnym wypadku mielibyśmy problem.

Sytuacja nr 14
W dniu wypisu otrzymaliśmy dokumentację z narzuconym terminem wizyty u neonatologa i ginekologa. Nikt nie zapytał czy ten termin nam odpowiada, nie miałam też możliwości wyboru lekarza. Powiedzieli po prostu że mają napięty grafik.

Sytuacja nr 15
Kilka dni po porodzie byłam na kontroli ginekologicznej. Do gabinetu zaprosił mnie lekarz ze wschodnim akcentem, wyglądał na obrażonego. Nie przedstawił się, patrząc w monitor komputera powiedział jedynie "jakieś pytania?". Później zdjął szwy i nawet mnie nie zbadał. Poprosiłam o skierowanie na kontrolne USG z podglądem blizny bo z tego co wiem dobrze jest je zrobić po zakończonym połogu. Odmówił, burknął coś w stylu że lekarz prowadzący ma je wystawić. Biorąc pod uwagę fakt, że nie prowadziłam ciąży w Medicoverze wiązałoby się to z dodatkowym kosztem wizyty bez gwarancji, że lekarz z Medicover mi je przepisze (żebym mogła je zrobić w ramach pakietu pracowniczego). Zapłaciłam sporo kasy za ten poród a szkoda było mu wystawić skierowanie na badanie warte 200 zł. Wizyta moim zdaniem trwała ok. 5 minut.

Na plus oceniam mojego lekarza dedykowanego (kontakt przed i po operacji wzorowy, profesjonalnie wykonane cięcie - ludzie nie wierzyli jak szybko dochodzę do siebie) oraz szybkie przyjęcie. Blizna ładnie się goi i jest cieniutka. I w sumie tylko tyle. Z perspektywy czasu nie zdecydowałbym się na poród w tym szpitalu. Prowadziłabym ciążę u jakiegoś ważniaka w szpitalu w którym bym miała rodzić, np. u ordynatora (nikt by nie zakwestionował jego wskazań do cc i miejsce raczej by się znalazło) i wykupilibyśmy szereg usług komercyjnych, kosztowałoby nas to 1/3 tego co daliśmy w Medicoverze. Z tego co widziałam pokoje w szpitalu Św. Rodziny mają dużo wyższy standard niż pokoje w Medicover.

Być może wśród czytających znajdą się osoby które są zadowolone z porodu w szpitalu Medicover. Ja zdecydowanie do nich nie należę. Nie oczekiwałam czerwonego dywanu czy że personel będzie wokół mnie skakać ale miałam nadzieję, że te pierwsze dni we trójkę będą spokojne i pozostawią piękne wspomnienia... :(

Zgodnie z obietnicą wołam @maegalcarwen, @Meeeeluzyna, @Ginn_Space_Invader
  • 37
  • Odpowiedz
@donpedroleone: Była ogólna ankieta z zadowolenia z usług szpitalnych typu jedzenie itd., nie jest odrębna dla porodów tylko chyba każdy dostaje ją po pobycie. Zresztą byliśmy w takim szoku, że chcieliśmy się stamtąd jak najszybciej zabrać do domu
  • Odpowiedz
@straszna_quokka: Nasze pierwsze dziecko rodziło się w szpitalu na Starynkiewicza, drugie w Medicover. Nie chce mi się rozpisywać na temat Twoich uwag, bo 9/10 wynika z Twoich wygórowanych oczekiwań wynikających chyba z tego ze naoglądałas się amerykańskich filmów o amerykańskich prywatnych klinikach. Napisze tylko, ze gdybys trafiła z takim nastawieniem do publicznego szpitala, najprawdopodobniej wyskoczyłabys przez okno.
  • Odpowiedz
@Jaroslaw_Keller: Chyba nie doczytałeś, że teściowa przepracowała prawie 30 lat w publicznych szpitalach i sama była w szoku. Opowiadając tą historie wśród znajomych którzy rodzili w państwowych szpitalach poza Warszawą, załapali się za głowę np. węzidełko diagnozowali i podcinali w szpitalu.

Oczywiście każdy ma prawo do własnego zdania. Jeżeli komuś pasuje jakość obsługi niech korzysta. Możesz opisać własne doświadczenia. Ja nie jestem typem niewolnika za własne zarobione pieniądze, żeby chwalić bo
  • Odpowiedz
@straszna_quokka: dziękuję za zawołanie. Bardzo ciekawie i szczegółowo to opisałaś, z pewnością dużo Cię kosztował powrót do tych nieprzyjemnych wydarzeń. Wszystkiego dobrego dla Rodziny.
Karmiłaś piersią i dali Ci morfinę? To nie przechodzi do mleka? Nie rozumiem tego.
  • Odpowiedz
@straszna_quokka:

Pielęgniarka/położna zamiast od razu powiedzieć mi gdzie są pieluchy i nawet pomóc mi ją założyć poirytowana powiedziała do mnie "zaraz pani wszystko pobrudzi"

Najs... Mi laly się wody na podłogę w recepcji i w gabinecie a nikt złego słowa nie powiedział, tylko salowa jechała ze szmata.

czułam się poniekąd jak kawałek mięsa, potrzebowałam w tym momencie żeby ktoś powiedział to głupie "pani straszna_quokka, wszystko będzie dobrze". Nic takiego nie miało
  • Odpowiedz
@straszna_quokka: Kolejny powód dlaczego nie chcę mieć dzieci, trzeba mieć szczęście, aby być potraktowaną jak człowiek podczas rodzenia.

Co do Medicoveru to miałam w tym roku tam operację i też nie byłam zadowolona z traktowania pacjenta. Człowiek płaci niemałe pieniądze za prywatny szpital to chce mieć gwarancję, że będzie traktowany z jakimś tam szacunkiem, ale niestety jak widać różnie to bywa.
  • Odpowiedz
@ciemnienie: Dzięki :)
Na wszelki wypadek podgrzewamy z temperatury pokojowej (na ciele jest chłodna) ze względu na to, że małej zdarzają się kolki i staramy się wyeliminować wszystkie możliwe czynniki. Druga sprawa to że mam tak na styk pokarmu a czasami trochę za mało, córka je bardzo nieregularne porcje (przez część dnia potrafi jeść bardzo mało a później odzywa się apetyt) więc staram się żeby się nie zmarnowało, żeby podawać jak
  • Odpowiedz
W łazience był SZARY papier toaletowy i szare ręczniki jednorazowe.


@straszna_quokka: nieźle. #!$%@?ąc - za ok. 4 tygodnie będę rodzić w szpitalu powiatowym, gdzie przy okazji chodzę do szkoły rodzenia. Kosztuje mnie to 0zł, a położna prowadząca zajęcia przygotowała mi listę i zaznaczyła, że na wyposażeniu szpitala jest szary papier, więc warto wziąć swój + miękkie ręczniki papierowe do osuszania krocza po prysznicu.
  • Odpowiedz
@ELUVEITIE: Myślę, że covid też zrobił swoje obniżając jakość prywatnych usług. Dorastałam na zachodzie i dla mnie smutne jest to, że zachodnie standardy są tutaj nieosiągalne nawet jeżeli porządnie zapłacisz. Ale w dużej mierze to jest kwestia mentalności.
  • Odpowiedz
@straszna_quokka: Nasze pierwsze dziecko rodziło się w szpitalu na Starynkiewicza, drugie w Medicover. Nie chce mi się rozpisywać na temat Twoich uwag, bo 9/10 wynika z Twoich wygórowanych oczekiwań wynikających chyba z tego ze naoglądałas się amerykańskich filmów o amerykańskich prywatnych klinikach. Napisze tylko, ze gdybys trafiła z takim nastawieniem do publicznego szpitala, najprawdopodobniej wyskoczyłabys przez okno.


@Jaroslaw_Keller: Aha, i dodam jeszcze że prywatnych amerykańskich klinik naooglądałam się na żywo
  • Odpowiedz