Kolejny raz, gdy wydaje się, że nie może być gorzej, to okazuje się, że jednak może. Ciekaw jestem, co kreatywnego wymyślą na przyszły tydzień, ale w programie nie było jeszcze np. wyjścia na prowadzenie w 93. minucie i straty dwóch goli w dwie minuty. Czekam z niecierpliwością.
Sądziłem, że po tylu łomotach już raczej zobojętnieję i będzie mi wszystko jedno. Zwłaszcza, że do niskiego poziomu gry i tak jestem przyzwyczajony, mniej do wyników. Pierwsza połowa była pewnie jedną z najgorszych w sezonie, ale dopóki utrzymywał się wynik 0:0, byłem zadowolony. Byłem gotów zaakceptować nawet brak strzałów na bramkę Górnika, padakę najgorszą z możliwych, byle wreszcie nie stracić gola i nie wpędzić się w ten sam koszmar co zwykle. Ale to znowu się stało i znowu podwójnie. Ciężko nie posłużyć się powiedzeniem, że nieszczęścia chodzą parami. W przypadku Legii dzieje się to ostatnio regularnie.
Ale, w swojej naiwności, znowu uwierzyłem. Pierwszy kwadrans drugiej połowy wystarczył mi, abym znowu miał jakiekolwiek oczekiwania od tych zawodników. Po nieuznanym golu dla Górnika też jeszcze wierzyłem, a gdy minuty uciekały, to nie w zwycięstwo, ale przynajmniej w utrzymanie remisu. W tabeli on by i tak niewiele dawał, ale przynajmniej nie byłoby kolejnego dobicia. A tak, to znowu sposób, w jaki przegraliśmy, bardziej boli niż sama porażka. Powtórzę po raz kolejny, nawet Warta i Górnik Łęczna, po serii kiepskich meczów, są w stanie zamurować się i zremisować, ci pierwsi nawet wygrać. Nas nie stać nawet na remis w meczu, który mógł być podstawą do odbudowania się, a tylko pomógł się dobić.
Ostatecznie, jako że zdecydował tym razem jeden gol, można żałować kilku sytuacji bardziej niż zwykle. Szkoda przede wszystkim nieuznanego gola Emreliego, bo widać było, że potem zabrakło pary, aby utrzymać ten poziom, a dodatkowo długa przerwa w grze też w tym nie pomogła. W pierwszej połowie gra była przerywana bardzo często i o ile zwykle mi to przeszkadza, to tym razem nie chciałem niczego innego niż przetrwania, więc w tym przypadku bardziej patrzyłem na to tak, że te przerwy mogłyby wybijać z rytmu Górnika. Nam i tak w tamtym okresie nic już nie mogło bardziej zaszkodzić.
Jak zwykle nie będzie to popularne, ale ważnymi momentami były też nieodgwizdane faule na Mladenoviciu (przy golu dla Górnika) i w polu karnym na Luquinhasie. W chwili obecnej, nie można grać do końca po faulu, bo ci go nie gwizdną, jeśli zaś przesadzi się w drugą stronę, to też nie można na to liczyć. A faul nadal pozostaje faulem i reakcja poszkodowanego nie powinna wpływać na decyzję, jest niestety inaczej. No i Podolskiemu upiekła się kolejna kartka, tym razem na wjazd w Achillesa Ribeiro. Po raz pierwszy od dawna któraś z tych decyzji mogła zaważyć na wyniku, ale to bardziej obraz tego, że po prostu nic się nie układa. Główne powody porażki i tak leżą gdzie indziej.
Kolejny mecz utwierdza mnie w przekonaniu, że powinniśmy odrzucić grę opartą na posiadaniu piłki i przerzucić ten ciężar na przeciwnika. Widzę po prostu, co się dzieje po stracie. Zawodnicy są mocno rozrzuceni po całym boisku, reakcja jest mocno spóźniona, panuje ogromny chaos i w zasadzie nikt nie zachowuje się prawidłowo. Jesteśmy wtedy wyjątkowo łatwi do trafienia. Co gorsza, zawodnicy nie wyciągają wniosków, bo dziś dwa razy dostali po dwa takie same gole. Jeden z nich był nieuznany, ale nawet tak poważne ostrzeżenia nic nie dawały. Dopóki to nie zostanie poprawione, to widzę tylko jeden sposób – wszyscy zostają za linią piłki, nie podejmujemy żadnego ryzyka, gramy na 0:0. Od czegoś trzeba zacząć, bo jak widać, gra w taki sposób jak obecnie, prowadzi tylko do kolejnych traconych goli – to już szósty mecz w tym sezonie ligowym, w którym Legia traci przynajmniej trzy.
Dziś łatwo brać na celownik jednego czy drugiego piłkarza i obwiniać go o wszystko. Jakimś cudem jednak wszyscy w pierwszej połowie nic nie grali, a w drugiej nagle zaczęli. Na przykład Muci, Luquinhas czy Mladenović – zupełnie inni zawodnicy przed i po przerwie. Wciąż nie mam przekonania, że wymienimy jedno ogniwo i wszystko nagle zatrybi. Próbowanie Rose’a, który miał być alternatywą dla kuzynów, skończyło się katastrofą. Slisz i Martins grali dramatycznie, ich rolę miał przejąć Charatin, skompromitował się. Równie niewiele zmieniały roszady na prawym skrzydle lub w ataku. Jedyne miejsce, gdzie rzeczywiście mogłoby się coś zmienić, to pozycja bramkarza. Miszty nie podbudowało nawet zwycięstwo z Niemcami w młodzieżówce. On nie pomaga zespołowi, a oni jemu. Nie możemy sobie pozwolić na to, aby wszystko, co leci w bramkę, wpadało do niej, nie możemy też pozwolić sobie na spalenie młodego bramkarza. Wiosną musi być wypożyczenie, i to najlepiej nie do Ekstraklasy, żeby zniknąć z radarów. Ale do końca roku trzeba grać i jeśli Boruc nie wróci, to nie zanosi się w tyłach na poprawę.
Mam też nadzieję, że Gołębiewski wyleczy się z pomysłu z Ribeiro na prawej stronie. To jest kolejna rzecz, którą trzeba zmienić. Może, tak samo jak w przypadku innych pozycji, nie bardzo wierzę, że to będzie gamechanger, ale może chociaż będzie trochę normalnie. Ribeiro zupełnie nie jest w stanie grać prawą nogą, nic nie wnosi na tej pozycji, a i przesunięcie Johanssona na środek obrony nie sprawia, że zespół jest lepiej poukładany. Wolałbym po prostu Johanssona na prawej obronie, a jeżeli już musimy grać trójką, to zaraz ktoś z powracających po kontuzji powinien wskoczyć. Choć i tak, patrząc na to, co Szwed wyczyniał w końcówce dzisiejszego meczu, naprawdę nie wierzę, że to mogłoby coś dobrego przynieść. Tu musi się zmienić bardzo dużo, a nie kilka osób w składzie.
Jak zwykle ciężko po takim meczu wyciągać pozytywy. Dostaliśmy kolejne potwierdzenie, że Josue jest właściwą osobą do kierowania zespołem na boisku. Wiadomo, jakie były efekty w wynikach, do gry też możemy mieć zastrzeżenia, ale na kim mamy się opierać? Inni w środku nie są nawet w kilku procentach tak kreatywni. Ci ustawieni wyżej, Luquinhas i Muci, są nierówni, oczywiście też należy na nich stawiać, ale wydaje mi się, że Josue jest w tej chwili najmniej zawodny. Dziś miał kilka strat na swojej połowie, które nie powinny mieć miejsca, ale to kolejny zawodnik, który przekonał się, jak ciężko gra się w Ekstraklasie. Pół roku temu w Zabrzu debiutował Muci, mógł z bliska zobaczyć, ile mu jeszcze brakuje i jednocześnie na jaki poziom musiał wtedy wznieść się Luquinhas, żeby być nieuchwytnym dla rywali. To nie jest liga dla takich zawodników jak Josue i w tym przypadku, to nie z jego winy, a raczej z winy ligi.
W drugiej połowie porobiły się absurdalnie duże przestrzenie, tak że nawet Skibicki wyglądał momentami nieźle, również Emreli był lepszy od Pekharta, o co nie było trudno. Tylko co z tego, skoro wszystko skończyło się jak zwykle. Kolejne dwa tygodnie przerwy nic nam nie dały. Legia wciąż jest rozbita, na boisku popełnia te same błędy, niezależnie od tego, kto by grał. Gołębiewski ma zapewnienie o pracy do końca roku, co by się nie działo, ale nawet „co by się nie działo” nie zakłada ciągłego przegrywania wszystkich meczów. Najgorzej, że dla taki trener nie ma wyrobionego autorytetu, bo skąd ma go mieć. Łatwiej będzie nim pomiatać. Jak raz odważył się (choć i tak nie do końca) coś powiedzieć po Stali Mielec, to następnego dnia szybko go utemperowali. Niech robi co może, ale widać, że problem jest zbyt poważny, aby trener początkujący na tym poziomie był w stanie go opanować.
Teraz głośny jest temat Papszuna. Ja tam nie wiem, gdyby to napisał Koźmiński, to może traktowałbym to poważnie, ale inni autorzy na WP… serio? W każdym razie, ciężko zakładać, że tu wszystko pójdzie jak z płatka. Moment jest najgorszy z możliwych. Papszun ciągle idzie w górę, przejęcie go w zimę na pewno tanie by nie było, a obecnie ciężko sobie wyobrazić czekanie na niego do końca sezonu. Łatwo teraz się nim zainteresować, kiedy jest praktycznie na topie, trudniej wyciągnąć tak, jak zrobił to Świerczewski w 2016 roku. W dodatku poziom rozkładu w Legii jest teraz pewnie nieco inny niż wówczas w Rakowie. Nie ma cudotwórców, tu będzie potrzeba czasu, aby to odbudować, Papszun go dostał w Rakowie i zajęło mu pięć lat, aby dotrzeć w miejsce, gdzie jest obecnie. Z jednej strony szybko, bo przeskok był ogromny, ale nie awansował od razu do Ekstraklasy, w niej też musiał w pewnym sensie zapłacić frycowe na początku. Na wszystko potrzebował czasu. Tutaj też tak by było, a przecież go nie dostanie. Uwierzyłbym tylko wówczas, gdyby otrzymał nieograniczoną władzę, większą od dyrektora sportowego, a nawet i prezesa. W przeciwnym razie, przy jakimkolwiek konflikcie, który może być nieunikniony, bo Papszun nie zwykł przypodobywać się piłkarzom, szybko skończy tak jak jego poprzednicy i na jego zatrudnieniu nic nie zyskamy. Musiałby być nie do ruszenia co najmniej przez rok, ale wątpię, żeby ktokolwiek mu to zagwarantował. Gdyby jednak tak było, to nawet bym na to poszedł.
Teraz, biorąc pod uwagę logikę w piłce, a w zasadzie jej brak, być może nawet z Leicester zagramy dobry mecz. Nie mówię o wyniku, bo on nie jest istotny, ale może chociaż nie trzeba będzie się wstydzić. Wprawdzie z Napoli, gdzie też sądziłem, że porażka nie będzie mnie boleć, to jednak bolała… Ale w tej chwili jestem pogodzony z losem. Swoje jeszcze zbierzemy w najbliższym czasie. Była dziś szansa na przełamanie, dużo układało się w tym kierunku, ale ostatecznie jest jeszcze gorzej. Nie jest to moment, żeby wierzyć w cokolwiek. Chyba że znowu w którymś meczu zrobią coś, żeby tę wiarę przywrócić i błyskawicznie ją odebrać.
@Kimbaloula Czeslaw miał rację ustawiając Skibickiego na wahadle. Sędzia główny dzisiaj #!$%@? spora maniane co dopełnił przytulaniem się z zawodnikami Górnika po meczu
@Kimbaloula jestem kibicem Górnika, uważam, że gramy padakę, ale szczerze mówiąc, nie widziałem u nas na stadionie gorszej drużyny od Legii (poza tymi 15 minutami). Przecież my powinniśmy ten mecz skończyć w pierwszej połowie. Wieteska wybija z linii, Podolski wali w poprzeczkę, Dadok wychodzi na sam na sam (a piłeczka turla się pomiędzy obrońcami). Gdyby Górnik był po prostu trochę bardziej skuteczny, to nie mówilibyśmy o kontrowersjach. Przez większość meczu Legii nie
Polska ma dostarczyć myśliwce a USA już się od tego odcinają i mówią że to suwerenna decyzja czyli na poziomie NATOwskim nie zostało to uzgodnione. Moje pytanie jest zatem takie jak tam Panowie wiecie gdzie je macie, bo niedługo mogą być potrzebne?
30 marca 1994 roku aż 80 osób trafiło szóstkę w Lotto.
Dlaczego tak się stało? Okazało się, że padły akurat te numery, które były umieszczone na grafice w ówczesnej instrukcji wypełniania kuponów, która była dostępna w niektórych kolekturach.
Sądziłem, że po tylu łomotach już raczej zobojętnieję i będzie mi wszystko jedno. Zwłaszcza, że do niskiego poziomu gry i tak jestem przyzwyczajony, mniej do wyników. Pierwsza połowa była pewnie jedną z najgorszych w sezonie, ale dopóki utrzymywał się wynik 0:0, byłem zadowolony. Byłem gotów zaakceptować nawet brak strzałów na bramkę Górnika, padakę najgorszą z możliwych, byle wreszcie nie stracić gola i nie wpędzić się w ten sam koszmar co zwykle. Ale to znowu się stało i znowu podwójnie. Ciężko nie posłużyć się powiedzeniem, że nieszczęścia chodzą parami. W przypadku Legii dzieje się to ostatnio regularnie.
Ale, w swojej naiwności, znowu uwierzyłem. Pierwszy kwadrans drugiej połowy wystarczył mi, abym znowu miał jakiekolwiek oczekiwania od tych zawodników. Po nieuznanym golu dla Górnika też jeszcze wierzyłem, a gdy minuty uciekały, to nie w zwycięstwo, ale przynajmniej w utrzymanie remisu. W tabeli on by i tak niewiele dawał, ale przynajmniej nie byłoby kolejnego dobicia. A tak, to znowu sposób, w jaki przegraliśmy, bardziej boli niż sama porażka. Powtórzę po raz kolejny, nawet Warta i Górnik Łęczna, po serii kiepskich meczów, są w stanie zamurować się i zremisować, ci pierwsi nawet wygrać. Nas nie stać nawet na remis w meczu, który mógł być podstawą do odbudowania się, a tylko pomógł się dobić.
Ostatecznie, jako że zdecydował tym razem jeden gol, można żałować kilku sytuacji bardziej niż zwykle. Szkoda przede wszystkim nieuznanego gola Emreliego, bo widać było, że potem zabrakło pary, aby utrzymać ten poziom, a dodatkowo długa przerwa w grze też w tym nie pomogła. W pierwszej połowie gra była przerywana bardzo często i o ile zwykle mi to przeszkadza, to tym razem nie chciałem niczego innego niż przetrwania, więc w tym przypadku bardziej patrzyłem na to tak, że te przerwy mogłyby wybijać z rytmu Górnika. Nam i tak w tamtym okresie nic już nie mogło bardziej zaszkodzić.
Jak zwykle nie będzie to popularne, ale ważnymi momentami były też nieodgwizdane faule na Mladenoviciu (przy golu dla Górnika) i w polu karnym na Luquinhasie. W chwili obecnej, nie można grać do końca po faulu, bo ci go nie gwizdną, jeśli zaś przesadzi się w drugą stronę, to też nie można na to liczyć. A faul nadal pozostaje faulem i reakcja poszkodowanego nie powinna wpływać na decyzję, jest niestety inaczej. No i Podolskiemu upiekła się kolejna kartka, tym razem na wjazd w Achillesa Ribeiro. Po raz pierwszy od dawna któraś z tych decyzji mogła zaważyć na wyniku, ale to bardziej obraz tego, że po prostu nic się nie układa. Główne powody porażki i tak leżą gdzie indziej.
Kolejny mecz utwierdza mnie w przekonaniu, że powinniśmy odrzucić grę opartą na posiadaniu piłki i przerzucić ten ciężar na przeciwnika. Widzę po prostu, co się dzieje po stracie. Zawodnicy są mocno rozrzuceni po całym boisku, reakcja jest mocno spóźniona, panuje ogromny chaos i w zasadzie nikt nie zachowuje się prawidłowo. Jesteśmy wtedy wyjątkowo łatwi do trafienia. Co gorsza, zawodnicy nie wyciągają wniosków, bo dziś dwa razy dostali po dwa takie same gole. Jeden z nich był nieuznany, ale nawet tak poważne ostrzeżenia nic nie dawały. Dopóki to nie zostanie poprawione, to widzę tylko jeden sposób – wszyscy zostają za linią piłki, nie podejmujemy żadnego ryzyka, gramy na 0:0. Od czegoś trzeba zacząć, bo jak widać, gra w taki sposób jak obecnie, prowadzi tylko do kolejnych traconych goli – to już szósty mecz w tym sezonie ligowym, w którym Legia traci przynajmniej trzy.
Dziś łatwo brać na celownik jednego czy drugiego piłkarza i obwiniać go o wszystko. Jakimś cudem jednak wszyscy w pierwszej połowie nic nie grali, a w drugiej nagle zaczęli. Na przykład Muci, Luquinhas czy Mladenović – zupełnie inni zawodnicy przed i po przerwie. Wciąż nie mam przekonania, że wymienimy jedno ogniwo i wszystko nagle zatrybi. Próbowanie Rose’a, który miał być alternatywą dla kuzynów, skończyło się katastrofą. Slisz i Martins grali dramatycznie, ich rolę miał przejąć Charatin, skompromitował się. Równie niewiele zmieniały roszady na prawym skrzydle lub w ataku. Jedyne miejsce, gdzie rzeczywiście mogłoby się coś zmienić, to pozycja bramkarza. Miszty nie podbudowało nawet zwycięstwo z Niemcami w młodzieżówce. On nie pomaga zespołowi, a oni jemu. Nie możemy sobie pozwolić na to, aby wszystko, co leci w bramkę, wpadało do niej, nie możemy też pozwolić sobie na spalenie młodego bramkarza. Wiosną musi być wypożyczenie, i to najlepiej nie do Ekstraklasy, żeby zniknąć z radarów. Ale do końca roku trzeba grać i jeśli Boruc nie wróci, to nie zanosi się w tyłach na poprawę.
Mam też nadzieję, że Gołębiewski wyleczy się z pomysłu z Ribeiro na prawej stronie. To jest kolejna rzecz, którą trzeba zmienić. Może, tak samo jak w przypadku innych pozycji, nie bardzo wierzę, że to będzie gamechanger, ale może chociaż będzie trochę normalnie. Ribeiro zupełnie nie jest w stanie grać prawą nogą, nic nie wnosi na tej pozycji, a i przesunięcie Johanssona na środek obrony nie sprawia, że zespół jest lepiej poukładany. Wolałbym po prostu Johanssona na prawej obronie, a jeżeli już musimy grać trójką, to zaraz ktoś z powracających po kontuzji powinien wskoczyć. Choć i tak, patrząc na to, co Szwed wyczyniał w końcówce dzisiejszego meczu, naprawdę nie wierzę, że to mogłoby coś dobrego przynieść. Tu musi się zmienić bardzo dużo, a nie kilka osób w składzie.
Jak zwykle ciężko po takim meczu wyciągać pozytywy. Dostaliśmy kolejne potwierdzenie, że Josue jest właściwą osobą do kierowania zespołem na boisku. Wiadomo, jakie były efekty w wynikach, do gry też możemy mieć zastrzeżenia, ale na kim mamy się opierać? Inni w środku nie są nawet w kilku procentach tak kreatywni. Ci ustawieni wyżej, Luquinhas i Muci, są nierówni, oczywiście też należy na nich stawiać, ale wydaje mi się, że Josue jest w tej chwili najmniej zawodny. Dziś miał kilka strat na swojej połowie, które nie powinny mieć miejsca, ale to kolejny zawodnik, który przekonał się, jak ciężko gra się w Ekstraklasie. Pół roku temu w Zabrzu debiutował Muci, mógł z bliska zobaczyć, ile mu jeszcze brakuje i jednocześnie na jaki poziom musiał wtedy wznieść się Luquinhas, żeby być nieuchwytnym dla rywali. To nie jest liga dla takich zawodników jak Josue i w tym przypadku, to nie z jego winy, a raczej z winy ligi.
W drugiej połowie porobiły się absurdalnie duże przestrzenie, tak że nawet Skibicki wyglądał momentami nieźle, również Emreli był lepszy od Pekharta, o co nie było trudno. Tylko co z tego, skoro wszystko skończyło się jak zwykle. Kolejne dwa tygodnie przerwy nic nam nie dały. Legia wciąż jest rozbita, na boisku popełnia te same błędy, niezależnie od tego, kto by grał. Gołębiewski ma zapewnienie o pracy do końca roku, co by się nie działo, ale nawet „co by się nie działo” nie zakłada ciągłego przegrywania wszystkich meczów. Najgorzej, że dla taki trener nie ma wyrobionego autorytetu, bo skąd ma go mieć. Łatwiej będzie nim pomiatać. Jak raz odważył się (choć i tak nie do końca) coś powiedzieć po Stali Mielec, to następnego dnia szybko go utemperowali. Niech robi co może, ale widać, że problem jest zbyt poważny, aby trener początkujący na tym poziomie był w stanie go opanować.
Teraz głośny jest temat Papszuna. Ja tam nie wiem, gdyby to napisał Koźmiński, to może traktowałbym to poważnie, ale inni autorzy na WP… serio? W każdym razie, ciężko zakładać, że tu wszystko pójdzie jak z płatka. Moment jest najgorszy z możliwych. Papszun ciągle idzie w górę, przejęcie go w zimę na pewno tanie by nie było, a obecnie ciężko sobie wyobrazić czekanie na niego do końca sezonu. Łatwo teraz się nim zainteresować, kiedy jest praktycznie na topie, trudniej wyciągnąć tak, jak zrobił to Świerczewski w 2016 roku. W dodatku poziom rozkładu w Legii jest teraz pewnie nieco inny niż wówczas w Rakowie. Nie ma cudotwórców, tu będzie potrzeba czasu, aby to odbudować, Papszun go dostał w Rakowie i zajęło mu pięć lat, aby dotrzeć w miejsce, gdzie jest obecnie. Z jednej strony szybko, bo przeskok był ogromny, ale nie awansował od razu do Ekstraklasy, w niej też musiał w pewnym sensie zapłacić frycowe na początku. Na wszystko potrzebował czasu. Tutaj też tak by było, a przecież go nie dostanie. Uwierzyłbym tylko wówczas, gdyby otrzymał nieograniczoną władzę, większą od dyrektora sportowego, a nawet i prezesa. W przeciwnym razie, przy jakimkolwiek konflikcie, który może być nieunikniony, bo Papszun nie zwykł przypodobywać się piłkarzom, szybko skończy tak jak jego poprzednicy i na jego zatrudnieniu nic nie zyskamy. Musiałby być nie do ruszenia co najmniej przez rok, ale wątpię, żeby ktokolwiek mu to zagwarantował. Gdyby jednak tak było, to nawet bym na to poszedł.
Teraz, biorąc pod uwagę logikę w piłce, a w zasadzie jej brak, być może nawet z Leicester zagramy dobry mecz. Nie mówię o wyniku, bo on nie jest istotny, ale może chociaż nie trzeba będzie się wstydzić. Wprawdzie z Napoli, gdzie też sądziłem, że porażka nie będzie mnie boleć, to jednak bolała… Ale w tej chwili jestem pogodzony z losem. Swoje jeszcze zbierzemy w najbliższym czasie. Była dziś szansa na przełamanie, dużo układało się w tym kierunku, ale ostatecznie jest jeszcze gorzej. Nie jest to moment, żeby wierzyć w cokolwiek. Chyba że znowu w którymś meczu zrobią coś, żeby tę wiarę przywrócić i błyskawicznie ją odebrać.
#kimbalegia #legia