Wpis z mikrobloga

Jak byłam mała to po wsi często jeździł samochód z Family Frost. Kojarzył się z jakimś niespełnionym marzeniem, ale lodów nie dało się kupić na sztuki jak w amerykańskich filmach i trzeba było zgrzewkami. Koleżanki babka kupowała po kilkanaście różnych smaków i zapychała tym zamrażarkę, ale koleżance nie można było, bo to dla Radka, w sensie takiego studenta co był jej wujkiem i najmłodszym bratem ojca i przyjeżdżał do domu na wakacje, a mamusia mu dogadzała z każdej strony, bo miał zostać kimś, w końcu pierwszy uczony w rodzinie. A może babka dawała tej koleżance spróbować, ale po cichu, byle się nie dzieliła z nami, biedotą sąsiedzką. Smutne to strasznie. Raz nawet mój stary zobaczył jak się męczę z tęsknoty zazdroszcząc i babce koleżanki, i Radkowi, więc kupił całą paczkę jakichś orzechowych w kubeczku. Zajadałam się jak popieprzona, ojcu też posmakowały, więc co tydzień kupował nowe. Oczywiście koleżanka razem z braćmi częstowała się z wielką chęcią, a ja nauczona dzielenia się nie odmawiałam towarzyszce, chociaż moja matka raz ją upomniała, że przecież jej babcia kupiła takie same, więc ma w domu, no ale stara śpiewka - to dla Radka. Kiedyś nie mogłam dojeść swojego kubka, więc zostawiłam połowę lodów na nasłonecznionym słupku pośrodku ogródka i się rozpuściły, więc dolałam wieczorem trochę wody z poidła dla krów, zamknęłam i włożyłam do zamrażarki, żeby się przekonać, czy zamarznie takie pieniste. Następnego ranka stary trafił do szpitala, bo dostał takiej sraki i wymiotów, że cudem dojechał na pogotowie. Nie przyznałam się do eksperymentu, bo życie było mi miłe. Nigdy już nie jedliśmy lodów Family Frost. Ostatnio jednak usłyszałam tę znajomą melodyjkę i stwierdziłam, że raz kozie śmierć, jestem dorosła i bogata to zainwestuję i wykupię wszystkie możliwe smaki. Niestety, to pan rozwożący paszę dla świń przywiózł Radkowi miesięczne zapasy.
  • 77