Wpis z mikrobloga

To się nigdy nie znudzi. Byli Dąbrowski i Hamalainen oraz Novikovas i Rosołek. Teraz dochodzi duet Skibicki – Lopes, który pozwolił wygrać mecz w bardzo trudnych okolicznościach.

Mecze w Poznaniu bywały różne, ale w Warszawie już siódmy kolejny mecz wygrała Legia, z czego po raz czwarty wynikiem 2:1. Nie jest to przypadek. Legia potrafiła w tych meczach pokazać mentalność zwycięzców. Już kilka razy Lech w meczu z nami był zadowolony z remisu i nie spodziewał się, że mecz może skończyć się inaczej. Z każdą kolejną taką sytuacją chyba coraz bardziej uważają, że to już nie ma szans się powtórzyć. Właściwie ciężko to wytłumaczyć inaczej niż mentalnością. Można mówić o zmęczeniu, ale jakoś trzy lata temu Hlousek mógł wykonać rajd przez pół boiska, mimo że robił takie wcześniej przez 90 minut, a Tetteh dopiero wszedł. To akurat było kiedy indziej i gdzie indziej, ale jeżeli ktokolwiek będzie tu szukał wymówek, to więcej argumentów miała Legia.

Lech miał mecz w czwartek, ale grał u siebie, wygrał go, trener zrobił w nim pięć zmian, powinni być na fali. Tymczasem wyglądali na bardzo ostrożnych, by nie powiedzieć przestraszonych. Legia może i nie grała od poniedziałku, ale miała już niemal rekordowe problemy kadrowe. Wcześniej nie było aż takich dylematów, kogo dać na młodzieżowca albo jak zastąpić najlepszego strzelca. Wystarczy sobie wyobrazić w jakimkolwiek polskim klubie brak podstawowych dwóch młodzieżowców, dwóch napastników, najlepszego środkowego pomocnika, a skrzydłowego/ofensywnego pomocnika tylko na ławce, nie w pełni sił i formy. Na papierze Legia miała w ofensywie jeden atut w postaci Wszołka, reszta pozycji była tak przetrzebiona, że nie należało mieć większych oczekiwań, że ci zawodnicy coś zrobią.

Legia oczywiście w kluczowych momentach była skuteczna przy swoich zrywach, ale tak naprawdę przede wszystkim wygrała ten mecz organizacją w defensywie. Aby Lech wyszedł na prowadzenie, musiała sama sobie strzelić gola. Poza tym był w stanie jedynie strzelać z dystansu, a najlepszą sytuację miał po stałym fragmencie gry. To też nie znaczy, że nie było błędów, bo gol jednak z czegoś się wziął, a i Lech dostał kilka razy możliwość wyjścia z kontrą, gdzie jest tak naprawdę groźniejszy niż z ataku pozycyjnego, tylko mało kto potrafi to przyznać. Jednak biorąc pod uwagę, jak niektórzy z ofensywy kompletnie nie pomagali w obronie, to udało nam się bronić całkiem przyzwoicie. Straszono nas ofensywą Lecha, ale ta nie mogła wiele zrobić nawet nie dlatego, że nie umiała, tylko po prostu tego dnia postawiono jej trudne warunki.

Nie wiem, na ile ogólnie w ocenach pomeczowych doceniane jest pierwsze kilka-kilkanaście minut. Wspomniał o nich Michniewicz i też uważam, że były znakomite. Jak w najlepszych meczach za Vukovicia Legia zostawała całym zespołem na połowie przeciwnika, odbierała piłkę błyskawicznie, niemal każdy zawodnik z Lecha miał kogoś na plecach, nie był w stanie wyprowadzić piłki. Udawało się przeprowadzać zarówno akcje indywidualne, jak i trochę poklepać. Zabrakło gola, a potem, po strzeleniu go sobie samemu, gra nieco siadła. Legia nie była w stanie się z tego otrząsnąć przez dłuższy czas. Właściwie także w drugiej połowie niewiele wskazywało na to, że uda się chociaż zremisować. Wydawało się, że rzeczywiście nikt poza Wszołkiem nie jest w stanie stworzyć żadnego zagrożenia.

W tym miejscu Michniewicz też sporo dołożył zmianami. Valencia był obowiązkowo do wywalenia, rzadko widzimy tak ewidentne odpuszczenie swoich obowiązków i tak wyraźne wkurzenie na niego wśród całej drużyny. O ile jeszcze z przodu coś próbował (zwykle bez efektów), to widać, że nie można sobie pozwolić na kogoś tak lekceważącego pracę na boisku. Choć od początku jestem anty-Lopes, to tym razem wolałem już aby on wszedł, nawet mimo potem koszmarnego błędu przy wyprowadzeniu kontry. Teraz nawet ma u mnie pewien kredyt zaufania, bo jednak wreszcie dał wyraźny konkret w trudnym momencie. Rok temu trochę inaczej było z Novikovasem, bo on ogólnie był krytykowany, ja go broniłem, a gol z Lechem tak naprawdę niewiele zmienił w jego notowaniach, bo większość zapamiętała głównie Rosołka.

Wejścia Skibickiego za Rosołka też tak naprawdę nie trzeba tłumaczyć. Maciek od roku i tamtego wejścia w debiucie nie zrobił za bardzo postępu. Nie można mu odbierać trzech ważnych goli w zeszłym sezonie, ale na razie nic dziwnego, że nie gra nawet na swojej pozycji. Teraz dostał na niej szansę i nie uniósł tego. Kilka udanych odegrań z pierwszej piłki nie wymazuje przegrywanych pojedynków, nieudanych przyjęć w korzystnych sytuacjach i coraz gorsze szukanie sobie miejsca na boisku (na początku jeszcze znajdywał luki w defensywie Lecha i wchodził w nie, potem już przestał). Był na boisku bo musiał, nie da się tego inaczej ocenić. Teraz też interesujące, że pewnie nie wszedłby za niego Skibicki, gdyby nie przepis o młodzieżowcu. Prezes Boniek będzie mógł z dumą obwieścić, że jego pomysł okazał się sukcesem. Tylko żeby znowu nie okazało się, że Skibicki za rok tak naprawdę będzie nigdzie, czyli w najlepszym razie na ławce Legii. Na szczęście obaj z Rosołkiem są jeszcze na tyle młodzi (przypomnę – rocznik 2001), że jest jeszcze jakaś nadzieja.

Trzeci ze zmienników, Luquinhas, może ma jeszcze sporo do nadrobienia, to widać, ale przynajmniej zdążył dać bardzo istotną piłkę do Mladenovicia przy 2:1. Skibicki w defensywie często ustawiał się na boku, ale w ofensywie schodził do środka i praktycznie graliśmy tam bez skrzydłowego, a tę rolę pełnił Mladenović. Serb dopisuje kolejną asystę i można tu widzieć same pozytywy. Po drugiej stronie boiska na ważną rzecz uwagę zwrócił Rzeźniczak, po którym nie spodziewałbym się odkrywczych wniosków – Wszołek zezłomował Puchacza w dużej mierze dlatego, że dorównywał mu fizycznie. Trzeba przyznać, że pod tym względem Paweł mało komu w lidze ustępuje, co było widać nawet od pierwszego meczu z Piastem (można sprawdzić, co pisałem rok temu). Jego powrót po koronie też pokazywał, jakie to ma znaczenie. Z przygotowaniem fizycznym u niego coraz lepiej, ale w tym meczu wreszcie miał też kilka dobrych decyzji. Już nie tylko wybiegał w tempo na wolne pole, ale i mniej więcej wiedział kiedy podać, a kiedy strzelić. Nawet kiedy spudłował po minięciu Puchacza, to tylko wykonanie było złe, ale decyzja już nie. A asysta wiadomo – klasa.

Tak w ogóle, Legia strzeliła dziś gole po dwóch dośrodkowaniach, czyli normalnie chyba nie powinno się liczyć, bo w końcu po dośrodkowaniach to wstyd. Oczywiście to nikomu nie przeszkadzało, gdy dwiema centrami ze Standardem popisał się Puchacz. Może więc raczej warto się pochylić nad sposobem wykonania zamiast samym pomysłem – ja tutaj się przyznaję, że może bardziej w tych nieudanych meczach trzeba zwrócić uwagę na chaos w poczynaniach Legii, niż ciągle tylko narzekać na dośrodkowania. Może one nie są takie złe.

Nie wiem na ile cichymi bohaterami tego meczu są Kapustka i Martins, wydaje mi się że wielu ich docenia, co mnie cieszy. Wcześniej również przy Antoliciu ludzie w końcu zauważyli, jaką pracę on wykonuje, tutaj też było to widoczne. Martins, jak większość Portugalczyków, doskonale rozumie grę, potrafi przewidywać na kilka ruchów do przodu. Często gdy wydawało się, że ma kłopoty i jest osaczony w środku pola, to on ze spokojem z tego wychodził. Poza kilkoma zrywami trochę zabrakło go z przodu, ale tutaj sporo zrobił Kapustka. Tu może trochę zabrakło jakiegoś ewidentnego konkretu w postaci podania czy strzału, ale potrafił nadać tempo wielu akcjom, jako jeden z niewielu wchodził często w pojedynki, a co ważniejsze wygrywał je. Biorąc pod uwagę, jak ważnym ogniwem był w poprzedniej młodzieżówce Michniewicza, byłoby to dużą porażką ich obu, gdyby nie udało się go odbudować tutaj. Są przebłyski, które pozwalają twierdzić, że może się udać.

Nie zliczę już, ile Gwilia zmarnował sytuacji, w których idealnie znalazł się w polu karnym, ale pudłował lub podawał bramkarzowi… On nawet jak grał słabiej w poprzednim sezonie, to jednak bronił się liczbami, teraz mu ich brakuje. Oczywiście po cofnięciu go głębiej nie będę wymagał nie wiadomo jakiej liczby goli i asyst, ale skoro już wchodzi w szesnastkę, to wypadałoby jednak raz na jakiś czas zrobić z tego użytek. Gdyby nie to i kilka „zapalnych” podań typu to do Boruca, to nie byłoby nawet tak źle, ale rzecz jasna z całego środka pola był najsłabszy.

W defensywie ponownie można wyróżnić Lewczuka, który rzadko był spóźniony i interweniował dość pewnie. Juranović poza absurdalnym samobójem też był ok, w ostatniej chwili przerwał kilka bardzo groźnych kontr. Strona Mladenovicia niestety zbyt często płonęła, standardowo miał tam problemy, zwłaszcza że często był osamotniony. Ocena Jędrzejczyka też nie byłaby najgorsza, ale niestety zrobił niemal to samo co z Karabachem. Takie pójście na raz na skrzydle i przecięcie tylko powietrza skończyło się tragicznie i wtedy, i teraz. Jest to niepokojące, że coraz częściej raz na mecz przydarza mu się przynajmniej jeden poważny błąd. O ile Lewczuk po słabym początku sezonu mniej więcej doszedł do odpowiedniej dyspozycji, to u Jędzy jest ona totalnie nierówna. Akurat w jego przypadku trudno jednak spodziewać się, że zostanie posadzony na ławkę, nawet jakby miał konkurencję.

Last but not least – Artur Boruc, kolejny z bohaterów meczu. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że bronił głównie te strzały z dystansu, Ishak go po prostu trafił, a do tego przepuścił piłkę od Juranovicia. Niby tak, ale przynajmniej wreszcie można powiedzieć, że wybronił nam mecz. Wydaje mi się, że obaj w sytuacji z Jurą sądzili, że piłka wyjdzie poza boisko, a gdy się zorientowali, było już za późno. Strzały z dystansu – niektóre były łatwe, ale nie wszystkie, bo Modera po rykoszecie z wolnego, czy Tiby były nieprzyjemne. A że przy sytuacji z Ishakiem miał szczęście, to chyba dobrze. Lepiej żeby je miał niż nie. Właściwie powinniśmy się cieszyć, że nie musiał wyciągać sam na sam i innych trudnych strzałów z pola karnego, a po prostu zrobił swoje plus dał coś ekstra. Trochę też zawalił, nie ma co ukrywać, ale jego, podobnie jak Kotorowskiego, winiłbym najmniej. Dla mnie hierarchia winowajców tego gola to 1. Jędrzejczyk (wspomniane pójście na raz), 2. Juranović (pomysł i wykonanie), 3. Valencia (uchylenie się od piłki zagranej przez Mladenovicia) i może na 4. Boruc.

Ten mecz nie musi być przełomowy, bo już wcześniej Legia zdobyła 10 punktów w czterech meczach. Punktowanie jest na poziomie, do którego nie mam prawa się przyczepić. Cieszy, że w trudnych momentach zespół nie pękł i na realia ligowe potrafi wystarczająco dużo, aby takie mecze wygrywać. Zastanawiam się, czy po przerwie kadrowej, gdy może poszerzy się pole manewru, sytuacja ogólnie się uspokoi, to czy będzie lepiej czy gorzej. Na logikę powinno być lepiej, ale nie wiem, czy nadal będą w stanie się tak zmobilizować. To nie są zawodnicy, którym należy do końca ufać, skoro dopiero co znowu zawiedli w pucharach. Na razie mamy powtórkę i kolejną już jesień, która wygląda dobrze. Niech tylko wreszcie coś zrobią, aby tak samo było w pozostałe pory roku.

#kimbalegia #legia
  • 5
@Kimbaloula: Kolejny mecz pieknej gry Lecha i fatalnej postawy Legii. Moder zagral rewelacyjnie, poznanska mlodziez pokazala Warszawie jak wyglada pilka na najwyzszym, europejskim poziomie. Swietny mecz obrony, rewelacyjny Kaminski, a Ishak to zawodnik, ktory zjada ekstraklase na sniadanie. Magiczne podania Tiby i rajdy Ramireza pokazaly, ze w Polsce da sie zbudowac druzyne grajaca ladnie dla oka, nawet bez Kotorowskiego w skladzie.
A Legia jak zwykle, fatalnie w obronie, Juranovic z kompromitujaca
@Kimbaloula ja jakoś nie mogę patrzeć na Wszołka. Mam wrażenie, że przeszkadzają mi nogi. Dziwnie biega, potyka się, a większość jego dośrodkowań kończy się upadkiem. Trener Majewski (czy to jednak Smuda?) jakby zobaczył jak wchodzi po schodach to by na ławkę nawet się nie mieścił ;)
Tak wiem liczby go bronią, ale dziwi mnie to co udało mu się osiągnąć w piłce przy tym co napisałem na samym początku.
@tyrytyty: Taką akcję trudno zapomnieć ( ͡° ͜ʖ ͡°) Hlousek wtedy zaimponował.

@miki4ever: ( ͡° ͜ʖ ͡°)

@emitar: Rozumiem o co chodzi, coś w tym jest. Mi to aż tak nie przeszkadza, bardziej te złe wybory. Jak się patrzy na niektórych (człapiący Antolić, dostojny Gwilia, wysoki Pekhart, ślizgający się Mladenović, Boruc z brzuchem) to serio można mieć wrażenie, że to jakaś