Wpis z mikrobloga

Z FB Katarzyny Wójtowicz.

#rozowepaski w ciąży - nie czytać, trigger warning.

Gnojki "obrońcy życia" - lektura obowiązkowa.

Kilkanaście lat temu zaszłam w chcianą ciążę.
W 12 tygodniu trafiłam do szpitala.
Patologia ciąży.
Krwawiłam, miałam bóle i sączyły mi się wody.
Lekarze zdecydowali - podtrzymujemy ciążę.
Nikt mnie nie zapytał.
Postawiono moje łóżko na kołkach tak, żeby macica znajdowała się wyżej niż głowa.
W dwie ręce wbito igły by móc podłączyć kroplówki.
Leżałam niczym ukrzyżowany Chrystus ...tylko głowę miałam wyżej niż nogi.
Lekarze nic nie mówili. Kazali leżeć i się nie ruszać. Każdy delikatny ruch powodował krwawienie.
Minął tydzień...czułam się strasznie.
Fizycznie, psychicznie, emocjonalnie.
Bolała mnie głowa, brzuch, bolało mnie całe ciało.
Zgłaszałam.
Pielęgniarki komentowały - tak musi być. Chcesz mieć dziecko trzeba pocierpieć.
Chciałam dziecko. Nie chciałam cierpieć.
Sala była ogólna. Do innych pacjentek codziennie przychodzi goście. Przez cały dzień. Od rana do późnych godzin wieczornych.
Byłam jedyną pacjentką leżącą.
Wszystkie potrzeby musiałam załatwiać leżąc.
Codziennie, gdy chciałam skorzystać z basenu, musiałam prosić tych wszystkich partnerów, ojców, braci, kolegów, matki, ciotki i koleżanki, by wyszli z sali bo chcę skorzystać z basenu.
Codziennie bałam się, że będą na korytarzu zbyt krótko i wrócą w trakcie.
Codziennie sprawdzano tętno dziecka. Dwa razy w tygodniu robiono mi USG. W milczeniu. Wożono mnie na łóżku z tymi kroplówkami by lekarz mógł popatrzeć na monitor i porobić miny.
Monitora nie odwracano w moją stronę. Nic mi nie tłumaczono. Dostawałam tylko informacje, że dziecko żyje i "leżymy" dalej.
Nie dopytywałam. Czułam się bardzo źle. Bałam się. Byłam obolała.
Na początku 23 tygodnia ciąży moje samopoczucie pogorszyło się. Miałam wrażenie że umieram. Przestałam czuć ruchy płodu.
Zgłosiłam salowej.
Zgłosiłam pielęgniarce.
Zgłosiłam lekarzowi.
Dostałam odpowiedź " młoda jest to i ruchów nie wyczuwa. Leżymy. Podtrzymujemy".
Czułam się jak przedmiot.
Przecież jeszcze wczoraj czułam ruchy płodu....
Dwa dni później - 24 grudnia poprosiłam aby mnie zbadano. Zgłaszałam że uważam że coś się dzieje bardzo złego.
Odmówiono mi. Wigilia, mało personelu, jeden lekarz. Nie było czasu na takie zachcianki.
25 grudnia korzystając z basenu odkryłam, że coś wysunęło się z mojej macicy.
Szok. Wrzask. Histeria.
Lekarz, pielęgniarka, lekarz. Cisza. Patrzą. Myślą. Zostawiają samą.
Minuty są wiecznością.
W końcu informacja i decyzja.
"Będziemy rodzic. Dostanie pani " prowakację" bo dziecko nie żyje".
Panika. Strach. STRACH. STRACH.
Zawieziono mnie na porodówkę. Zaaplikowano środki dopochwowe i zastrzyk oraz podłączono kroplówkę.
Prosiłam o mechaniczne wyczyszczenie macicy.
Lekarz nie zgodził się.
Zaczął się poród. Bóle porodowe. Nie krzyczałam. Płakałam cicho. Byłam sama. Wiedziałam że urodzę trupa.
Po półgodzinnych bólach rozpoczął się poród.
Starałam się. Bóle parte ustały w połowie porodu.
Usłyszałam " jeszcze raz. Przyj! Mam już nogi.".
Nie mogłam.
Poczułam szarpnięcie. Lekarz wyciągnął płód.
Usłyszałam "syn. Chce zobaczyć?".
Pielęgniarka, która stała koło mnie gwałtownie potrząsnęła głową. Zrozumiałam, że lepiej nie patrzeć....
Potem okazało się, że mój syn był kompletnie zdeformowany. Nawet nie przypominał człowieka. Niewykształcone kończyny. Uszy nie tam gdzie trzeba, twarz niewykształcona...
Gdyby urodził się żywy, zmarłby zaraz po porodzie....lub... męczył się...ile? Niewiadomo.
Po porodzie i tak mnie uśpiono....by wyczyścić macicę....
Przez kilka tygodni byłam w szpitalu. Miałam robione badania. USG. Te deformacje były widoczne. Lekarze wiedzieli. Zachowali to dla siebie.
Zdecydowali za mnie o podtrzymywaniu ciąży.
Straszyli, że jak wyjdę na własne żądanie, to dostanę krwotoku i karetka może nie zdążyć.
Zdecydowali za mnie, że urodzę naturalnie. Mimo, że prosiłam, że nie chcę. Zasłaniali się moim zdrowiem fizycznym. Choć potem i tak zastosowali narkozę i czyszczenie mechaniczne.
Gdym wiedziała. Gdybym mogła podjąć decyzję.
Zrobiłabym aborcję.
Nie miałam prawa wyboru.
Skutki odzenia trupa, męczarni i upokorzeń przeżywanych w szpitalu, były dotkliwe.
Nikt za mnie nie rozwiązał.
Zostałam z tym sama.
Myślałam o tych nóżkach.
Myślałam o tych deformacjach.
Chcąc pochować syna - Adrian - musiałam zidentyfikować ciało.
Ciało, którego nigdy nie widziałam.
Ciało, które oprócz nieludzkiego wyglądu, zostało poddane sekcji.
Powiedzieli " proszę przywieźć pieluszkę. Trzeba owinąć ciało. Ubranka się nie nadadzą".
Na szczęście miałam znajomego. Ale...nieważne.
Pogrzeb się odbył.

#aborcja #patologiaciazy
  • 4
@Andreth A było standardem zabijanie zupełnie zdrowych dzieci na podstawie przypuszczeń. Mi powiedziano, że moje dziecko będzie miało zespół Downa. Nie, nie ma. Na tej podstawie moglabym przeprowadzić aborcje. To że z pacjentką nie rozmawiano, to jedno i cały czas w Polsce walczy się o ludzką opiekę okołoporodową, natomiast to, że babka przeżyła sytuację graniczną to nie wina lekarzy, bo nie oni spowodowali upośledzenie. Uważam, że jej cierpienie to niewielka cena za
via Wykop Mobilny (Android)
  • 1
@Andreth: masakra, ale w świetle prawa mogła prosić o aborcję wtedy jeszcze, tylko co z tego jak lekarze są w tym kraju jacy są? Nawet jakby prawo gwarantowało aborcję na życzenie to by w jej konkretnej sytuacji, gdzie trafiła na debili nie pomogło.

Ogólnie nie do końca wierzę w tę historię bez nazwy szpitala, nazwisk personelu itp. gdyby to była prawda to spokojnie mogłaby podać szpital i personel do sądu oraz