Aktywne Wpisy
jacekparowka +292
Zaczynamy kolejny tydzień nowoczesnego niewolnictwa czyli pracy na etacie, dlatego wszystkim tyrającym na kogoś przypominam zasady zachowania zdrowia psychicznego w k0łchozach:
1. Żadnych własnych inicjatyw, robić tylko to co ktoś wam każe
2. Zero starania się przy jakichkolwiek zadaniach, robić byle jak
3. Udawać że się coś robi w jak największym możliwym wymiarze czasowym i w tym czasie nie robić nic związanego z r0botą
A wszystkim cuckoldzikom starającym się w r0bocie ponad absolutne minimum przypominam, że wasz szef zarabia na was 10x więcej niż wam płaci (pic rel), a jak mu zacznie gorzej iść to was wywali bez mrugnięcia okiem, nieważne jak się staraliście
1. Żadnych własnych inicjatyw, robić tylko to co ktoś wam każe
2. Zero starania się przy jakichkolwiek zadaniach, robić byle jak
3. Udawać że się coś robi w jak największym możliwym wymiarze czasowym i w tym czasie nie robić nic związanego z r0botą
A wszystkim cuckoldzikom starającym się w r0bocie ponad absolutne minimum przypominam, że wasz szef zarabia na was 10x więcej niż wam płaci (pic rel), a jak mu zacznie gorzej iść to was wywali bez mrugnięcia okiem, nieważne jak się staraliście
Jakis_Leszek +50
Załóżmy hipotetyczną sytuację;
Macie koleżankę, która się wam podoba ale nie wiecie jak zagadać i pociągnąć znajomość dalej: wiecie że uwielbia koty i jest ta słynna kociara. Źrenice się jej rozszerzają gdy widzi kota. No i ma urodziny, zostałeś zaproszony tylko Ty. Czy taki prezent jak pić tel byłby dobry?
Jak byście zareagowały na taki prezent?
Jakby
Macie koleżankę, która się wam podoba ale nie wiecie jak zagadać i pociągnąć znajomość dalej: wiecie że uwielbia koty i jest ta słynna kociara. Źrenice się jej rozszerzają gdy widzi kota. No i ma urodziny, zostałeś zaproszony tylko Ty. Czy taki prezent jak pić tel byłby dobry?
Jak byście zareagowały na taki prezent?
Jakby
Tl;dr mam 26 lat i jeszcze 2 miesiące temu prowadziłem spokojne, szczęśliwe, samotne życie... Na wakacyjnych praktykach poznałem dziewczynę, która zawróciła mi w głowie, a moje życie zmieniło się o 360 stopni ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Krótki wstęp. W liceum byłem w dwóch niedojrzałych, krótkich związkach. Ostatni raz w klasie maturalnej. Od tego czasu minęło 7,5 roku, a w temacie relacji damsko-męskich nie wydarzyło się u mnie absolutnie nic, a najbardziej intymny kontakt z kobietą polegał na próbie wymacania tętna na tętnicy pachwinowej u jakiejś starej baby na zajęciach z angiologii xD Sporo się przez ostatnie lata działo w moim życiu, ale w ogromnym skrócie. Najpierw było mi smutno, że jestem sam i miałem inne problemy (depresja, myśli samobójcze, fobia społeczna, brak sensu życia). Dużo nad sobą pracowałem i udało mi się wszystko poukładać w głowie. Szczęście zacząłem traktować, jako stan domyślny, który osiąga się nie poprzez zdobywanie czegoś, ale bardziej redukcję oczekiwań i docenienie otaczającej rzeczywistości. Mój pomysł na spędzenie jakoś czasu pozostałego do śmierci polega na samodoskonaleniu się. Przez większość czasu się uczę (głównie medycyny, ze względu na wybraną ścieżkę zawodową, ale wiele różnych dziedzin wiedzy mnie interesuje), co brzmi strasznie nudno, ale ja traktuję to jako odkrywanie otaczającej rzeczywistości i strasznie mnie to jara. Po co miałbym czytać o jakimś świecie fantasy, który nie istnieje albo oglądać bzdurne seriale, skoro mogę czytać o tym co mnie otacza, a do odkrycia jest tyle ciekawych rzeczy, że i tak nie starczyłoby życia. Poza tym uprawiam różne sporty, gram na konsoli, nic specjalnego. Wszystko co lubię robić, mogę robić sam, zazwyczaj nie wychodząc z domu. Nie jestem s---------ą życiową, ani towarzyską. Lubię spotykać się z ludźmi, ale tylko tymi, których znam kilka-kilkanaście lat. Wolę pielęgnować relacje z bliskimi osobami, niż poznawać nowych ludzi i gadać o pierdołach. Ogólnie moje zadowolenie z życia skoczyło z „w porywach 2/10” 7 lat temu, do 8-9/10 ( ͡° ͜ʖ ͡°) przez ostatnie 4 lata. I to pomimo raczej pogarszającej się sytuacji (niespodziewana strata ojca, rozczarowanie studiami, przedłużająca się samotność). Po prostu uderzyłem pięścią w stół ( ͡° ͜ʖ ͡°) zmieniłem swoje myślenie, żyłem bezproblemowo, spokojnie, szczęśliwy. Praktycznie codziennie kładłem się spać z poczuciem dobrze spędzonego dnia, nie mogąc się doczekać dnia następnego. Wiadomo, że mogłoby być lepiej. Fajnie byłoby np. z kimś być, ale nie dlatego, że potrzebuję (bo boję się samotności, bo się nudzę, bo dajcie mi s--s). Chciałbym po prostu z kimś dzielić się szczęściem, przemyśleniami, sprawiać komuś radość, zaufać mu, być całkiem szczery, móc gdzieś wspólnie wyjść, porobić coś ciekawego, stworzyć fajną relację z drugą osobą płci przeciwnej. Pogodziłem się z tym, że przy obecnym trybie życia nikogo takiego szybko nie poznam, a może nawet nigdy i nie jest mi z tego powodu smutno, bo mam co robić w życiu, a źródło szczęścia odnajduję w sobie, a nie w czymś zewnętrznym. Może kiedyś przypadkiem…
Przypadek nastąpił w te wakacje. W lipcu odbywałem praktyki na oddziale chirurgii w rodzinnym mieście. Poznałem tam kilka nowych osób, w tym jedną dziewczynę. Nazwijmy ją Mary Jane ( ͡° ͜ʖ ͡°) Dziewczyna sympatyczna, ładna, fajnie się z nią gadało, żartowało i tyle… Co roku na praktykach kogoś się poznaje, choć przyznaję, że przy niej od razu czułem się swobodnie, jakbyśmy się znali od dawna i bardzo podobała mi się z wyglądu. Jednak nie miałem żadnych oczekiwań. Fajnie było poznać jakąś nową koleżankę, ale też nie wykluczałem czegoś więcej. Co będzie, to będzie. Jestem zwykłym chłopem, lubię jak rzeczy są powiedziane wprost, a nie trzeba się domyślać i grać w jakieś gierki. Jednak im dłużej się znaliśmy, tym większe miałem wrażenie, że ona wysyła mi jakieś sygnały. Robienie wspólnych zdjęć, wysyłanie koleżance i komentowanie, że mam taki trochę południowy typ urody (powiedziałem, że złośliwi mówią, że wyglądam jak cygan, a ona „nieeee, ładnie wyglądasz… jak jakiś Włoch… Giorgio!”). Pytanie mnie na którym zdjęciu wygląda ładniej i jaką ocenę bym jej dał w skali 1-10. Narzekanie, że ciężko jest znaleźć chłopaka, a ona i jej koleżanki są same i że to przez to że kobiet jest więcej (xD). Pytanie mnie kiedy byłem ostatnio w związku (i szok, że aż 7,5 roku temu) i czy chciałbym kiedyś być. Drugi szok, kiedy powiedziałem, że to nie tak łatwo kogoś poznać („no jak nie jest łatwo? Idziesz na imprezę i po prostu poznajesz” xD). Wtedy pierwszy raz od śmierci ojca zrobiło mi się trochę smutno, bo dotarło do mnie, że z moim podejściem do życia, wizja bycia już zawsze samemu jest bardzo realna, a jednak faktycznie chciałbym kiedyś z kimś stworzyć głębszą relację. W międzyczasie założyła konto na snapczacie, powiedziała, że nie zdradzi dlaczego, ale ja też muszę założyć, żeby jej wytłumaczyć co i jak działa. Z początku nie chciałem, ale stwierdziłem, że to może być jedyna szansa na dalszy kontakt i zainstalowałem apkę. Ogólnie, jak to wszystko opisałem koleżance, to powiedziała „spider-man, ona cię podrywa”, lecz nie chciałem wpadać w huraoptymizm spowodowany tym, że po ponad 7 latach ktoś się mną zainteresował. Najpierw trzeba było się lepiej poznać, więc spokojnie czekałem na rozwój wydarzeń. Po tygodniu nasze drogi się rozeszły, ja poszedłem na intensywną terapię, ona na pediatrię. Pisaliśmy sobie jedną do kilku wiadomości dziennie na messengerze albo snapie. Raz napisała, że pewnie się za nią stęskniłem. Odpisałem, zgodnie z prawdą, że jeszcze nie zdążyłem się za nią stęsknić, ale miło się robiło razem praktyki, we dwójkę raźniej. Na co ona: „Jak nie zdążyłeś się stęsknić, jaja chyba sobie ze mnie robisz :D wiem, że jest inaczej, nie kłam kłamczuszku!!!”. No ok, może ma taki sposób bycia i w taki sposób prowadzi relacje koleżeńskie. Na koniec praktyk ustaliliśmy, że trzeba się ustawić na praktyki za rok, ale można się spotkać jeszcze w wakacje. Ona została w swojej rodzinnej miejscowości, bo pracuje, ja wróciłem do wojewódzkiego na stancję, bo miałem ambitne plany (w przyszłym roku mam przedmioty, które rozważam jako specjalizację i chciałem się dobrze do nich przygotować; no i jeszcze chciałem ćwiczyć i robić to co zawsze, póki te j----e studia się nie zaczęły i jest dużo czasu). Jakiś kontakt cały czas mieliśmy, codziennie jakiś snap albo wiadomość. Nie robiłem sobie żadnej nadziei, choć często o niej myślałem i nie mogłem się doczekać kiedy znowu coś napisze, a często odpisywała dopiero po kilku godzinach. No spoko, czemu miała by się bardziej angażować w naszą koleżeńską relację, bo w moim odczuciu traktowała mnie jako kolegę. Ja nie miałbym nic przeciwko, bo fajna z niej dziewczyna, miło się z nią spędzało czas i rozmawiało. No ale czy na pewno nie chciała czegoś więcej?
Ta myśl przez ostatni miesiąc nie dawała mi spokoju i stopniowo rozkręcała karuzelę umysłowego s----------a. Za każdym razem, kiedy już godziłem się z tym, że jest to relacja koleżeńska, ona mówiła coś co w moim odczuciu temu przeczyło. Proponowała spotkanie, czy to na p--o, czy to na siłownie, jeszcze w te wakacje (no ok, może po prostu lubi ze mną gadać i spędzać czas). Wysyłała zdjęcia swojej ślicznej buźki z jakimiś filtrami z motywem serduszek (moim zdaniem, takie coś powinno być zarezerwowane dla bliskiej osoby, ale no ok, może wszystkim znajomym tak wysyła). Była chętna na to, żebym niebawem odwiedził ją w miejscu pracy (no ok, może mnie po prostu lubi). Wysłałem jej kiedyś snapa z moim adresem, to zapisała zdjęcie, bo by nie zapamiętała (po to żeby kiedyś odwiedzić, ale w jakim celu?). Codziennie coś tam ze sobą pisaliśmy i wykazywała zainteresowanie mną i moim życiem (ja nie utrzymuję regularnych kontaktów przez komunikatory z nikim, więc dla mnie to było coś, no ale ok, może lubi sobie z kimś popisać). Raz skomentowałem jej zdjęcie, że chyba jeszcze jestem pijany, ale na tym zdjęciu dałbym jej 9,5/10. Odpisała, że na wszystkich poprzednich pewnie 4/10 :////, na co ja, że „nie, na poprzednich tylko 9,49 ”. Śmiała się i podziękowała za komplement (może podejmuje flirt, a może jest narcystyczna i potrzebuje karmić swoje ego). Cały czas nie mogłem pozbyć się wrażenia, że może chodzić o coś więcej i coraz więcej o tym myślałem. Trochę denerwowało mnie to powolne odpisywanie na wiadomości dopiero po kilku godzinach. Z jednej strony była to dla mnie informacja, że może mnie zbywa albo jednak nie jestem dla niej tak ważny. Z drugiej może jest po prostu czymś zajęta, a przecież zawsze odpisywała i treść tej wiadomości była pozytywna i zachęcająca do dalszego kontaktu.
Jestem bardzo niezadowolony z moich studiów, które przeszkadzają mi w tym, co chciałbym robić w życiu. Dlatego tak nie mogłem doczekać się tych wakacji. Miałem dwa cele: uczyć się i ćwiczyć. Uczyć się nie mogłem, bo byłem rozkojarzony całą sytuacją. Ćwiczyć, żeby rozładować emocje, nie mogłem, bo miałem założone szwy po zabiegu. Moje plany legły w gruzach i było mi z tego powodu smutno. Sytuacja trwała kilka tygodni i postanowiłem, że muszę coś z tym zrobić. Nie jest tak, że zależało mi na jakimś konkretnym rozwiązaniu. Jest fajną, śliczną dziewczyną i chciałbym ją lepiej poznać, ale nie miałbym nic przeciwko relacji czysto koleżeńskiej. Ja po prostu chciałem wiedzieć o co chodzi, bo strasznie mnie te niedopowiedzenia, niepewność zaczęły męczyć. Nie wiedziałem, czy trafnie odczytuję sygnały, czy je nadintrepretuję, a w mojej głowie już zaczęła kiełkować nadzieja na coś więcej. Stwierdziłem, że wracam w rodzinne strony i rozwiążę tę sytuację, niezależnie od rezultatu. Umówiłem się, że odwiedzę ją w ostatni czwartek w pracy. Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Na żywo rozmawiało się z nią, jak zwykle dobrze, o wiele lepiej niż szczątkowe odpowiedzi na snapczacie. Spotkanie pozytywne, ale okoliczności niesprzyjające poważnej rozmowie. Chciałem zaprosić ją na p--o/spacer w ten weekend, ale powiedziała, że jedzie w sobotę do koleżanek na imprezę i wraca dopiero w poniedziałek. Zaproponowałem więc siłownię w piątek rano. Po siłowni staliśmy przy autach i gadaliśmy. Chciałem delikatnie wyczuć, co ona sądzi o tej sytuacji. Powiedziałem więc, że jak ma ochotę, to możemy niebawem się spotkać pogadać, bo potem to pewnie dopiero za rok na praktykach. Powiedziała, że jasne, że na pewno szybciej niż za rok, że chętnie w te wakacje albo jak nie będę miał czasu, to na pewno na przerwę świąteczną, bo przecież nie wyjeżdżam na drugi koniec świata i że koniecznie na p--o. Pożegnaliśmy się i znowu zostałem ze swoimi wątpliwościami. Stwierdziłem, że nie chce żyć dalej w niepewności, czekać nie wiadomo ile, nie wiadomo na co i taki obrót sprawy traktuję jako brak chęci z jej strony do pogłębienia znajomości. Nie jest przecież tak, że jestem w niej szalenie zakochany i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Tak naprawdę jest niedawno poznaną losową osobą i po prostu chciałem wiedzieć, czy jest w niej chęć, żeby się lepiej poznać i czy trafnie odczytałem płynące od niej sygnały, czy jednak zostaniemy na etapie koleżeństwa. No cóż, chwilę będę musiał tę sytuację przetrawić, pozbyć się złudnej nadziei i wrócę do swoich spraw nie licząc na nic. Pojechałem na weekend do znajomych nad jezioro zapić drobne rozczarowanie sytuacją. W sobotę, jak jechała pociągiem na imprezę, wymieniliśmy jak zwykle kilka wiadomości i snapów, nic specjalnego, temat się urwał. Po godzinie pisze: „Jutro Ci coś powiem. Lepiej, żebyś dzisiaj spał spokojnie”. No j--------e, teraz to na pewno usnę. Ale stwierdziłem, że już postanowiłem, że mam w------e i faktycznie się tym nie przejmowałem. Zabrzmiało poważnie, więc pomyślałem, że ta jutrzejsza wiadomość o czymkolwiek by nie była, w jakiś sposób rozwieje moje wątpliwości i tej nocy spałem spokojnie.
Następnego dnia trochę nie mogłem się doczekać oczekiwanej informacji. Co chwilę sprawdzałem telefon. Wysłała zdjęcie śniadania. Ok, czekam cierpliwie. Pytam, czy ona spała spokojnie. Po godzinie w odpowiedzi dostaję zdjęcie, jak się pręży z koleżankami przed lustrem. Pytam, czy powie mi to, co chciała mi wczoraj powiedzieć. Po godzinie dostaję zdjęcie, jak gada z koleżankami. Żadnych konkretów. Trochę mnie to podirytowało, ale czekam dalej. Po kilku godzinach piszę, że trzyma mnie w niepewności już 18h i o co chodziło. Po 4h dostaję wiadomość, że jej się okno czatu zamknęło i nie zdążyła przeczytać i żebym przesłał jeszcze raz wiadomość. Odpisałem, że trzyma mnie w niepewności już 22h i co chciała mi powiedzieć. Mija 5h czekania, o 2:00 idę spać. Stwierdziłem, że nic tu po mnie i wracam do wojewódzkiego poukładać sobie wszystko w głowie, żeby nie zmarnować reszty wakacji. O 9:20 w poniedziałek wsiadam do pociągu i dostaję wiadomość „fałszywy alarm :D możesz spać spokojnie, wszystko będzie git”. Nosz k---a mać. Jedyne czego oczekiwałem, to wiedzieć w końcu na czym stoję. Byłbym zadowolony z każdej wiadomości niezależnie czy brzmiałaby „nie chcę cię więcej widzieć”, czy „zakochałam się w tobie”, a także jakby w ogóle nigdy już nic nie napisała. Tak tylko moje wątpliwości się nasiliły i coraz natrętniej atakowały mnie myśli przerużne. Wiedziałem, że sam jestem sobie winien, bo to ja stworzyłem w swojej głowie pewne wyobrażenie, które nie znalazło odzwierciedlenia w rzeczywistości, wyzwalając negatywne emocje. Ale czy naprawdę nie mogłem dojść do takich wniosków do jakich doszedłem? Najprościej byłoby jej zapytać, powiedzieć szczerze co mi w głowie siedzi. Najlepiej poczekać jeszcze trochę i spotkać się na tym umówionym piwie, ale ja już dłużej nie mogłem tego znieść. Gonitwa myśli zaprowadziła mnie wieczorem na skraj obłędu. Czułem się bardzo źle, nie byłem w stanie nic zrobić, nie miałem żadnych chęci, nawet jeść, pomimo odczuwanego głodu. Nie chciałem jej w to angażować. Wiedziałem, że to mój problem, że to ja wpadłem w pułapkę, której się nie spodziewałem. Jednak nie widziałem innego rozwiązania niż jak najszybsza rozmowa z nią. Byłem tak zły i sfrustrowany, że chciałem zadzwonić do niej w środku nocy i wykrzyczeć jej wszystko to, o czym myślałem. Pomimo bólu stopy, którego nabawiłem się na niedawnych zawodach, czułem, że mógłbym przejść te 100km na piechotę, byle tylko pozbyć się z głowy tego ciężaru. Nie zależało mi już kompletnie na rezultacie rozmowy, chciałem tylko zaznać ulgi i odzyskać spokój. Wydawało mi się, że do pracy miała na 6:00, postanowiłem jej nie przeszkadzać i wytrzymać jeszcze jedną noc sam na sam z wszystkimi negatywnymi myślami.
Następnego dnia napisała do mnie o 8:39. Odpisałem już pięć minut później, starając się nie zdradzić dramatu rozgrywającego się w mojej głowie. Następnie po 2h wysłałem kolejną wiadomość, z pytaniem, czy jest w pracy. Miałem nadzieję, że zapytam ją o plany na wieczór, zaproponuję spotkanie albo chociaż rozmowę telefoniczną, której tak bardzo potrzebowałem. Godziny dłużyły się, a ja nie byłem w stanie zająć myśli czym innym. Wiele lat minęło od tego stanu, w którym absolutnie wszystko zdaje się nie mieć żadnego sensu. W międzyczasie widziałem, że bywała aktywna na Messengerze, ale jednocześnie nie odczytywała wiadomości. Rozumiałem, że jest pewnie bardzo zajęta, ale byłem u niej w pracy i wiem, że w ciągu 5h jeśli tylko by chciała, znalazłaby chwilę czasu na odczytanie wiadomości i napisanie „nie mam czasu, odpiszę później” albo cokolwiek innego. Postanowiłem pójść na spacer i zadzwonić. Odebrała od razu:
[Mary Jane]: Halo?
[JA]: Cześć.
[MJ]: Kto mówi?
[JA]: Spider-man.
[MJ]: Ale ja jestem w pracy!
[JA]: Dzwonię, żeby zapytać dlaczego nie odpisujesz. Wiem, że pewnie jesteś bardzo zajęta…
[MJ]: No!
[JA]: …ale chciałem zapytać kiedy mogę oddzw… [beeeeeep]
Rozłączyła się. Napisałem smsa, że chciałem tylko wiedzieć, kiedy będę mógł oddzwonić i kontynuowałem samotny spacer w strugach deszczu. Może zaraz odpisze. Może za chwilę oddzwoni. Może oddzwoni dopiero po pracy. Morze mogłoby mnie teraz pochłonąć, jak Martina Edena w finałowej scenie powieści Jacka Londona, kończąc spiralę cierpienia. Wróciłem do domu rozczarowany. Poczułem się potraktowany niepoważnie, zignorowany. Czara goryczy została przelana. Chyba ten brak jednoznacznej odpowiedzi musi mi wystarczyć za odpowiedź. Czas pogodzić się z takim obrotem sprawy i postarać się odzyskać wewnętrzną równowagę. Nie trzeba być studentem medycyny, żeby wiedzieć o depresyjnym działaniu alkoholu na ośrodkowy układ nerwowy. Wieczór spędziłem więc z butelką w----y, która pomogła uspokoić trochę rozszalałe myśli. Po 15 godzinach od mojej porannej wiadomości odpisała, jak gdyby nigdy nic, nieświadoma mojej wewnętrznej walki. Była zajęta pracą, spaniem i teraz idzie spać, bo jutro znowu na 6:00, ale chciałem o czymś pogadać, więc mogę napisać jej tu. Odpisałem tylko: „no chciałem coś powiedzieć, ale jednak fałszywy alarm”. Jeżeli coś może jeszcze zmienić moją decyzję o nieangażowaniu się dalej w tę relację, to tylko jej następna wiadomość. Jeżeli będzie brzmiała w stylu „aha ok”, zamiast chęci wyjaśnienia sytuacji, to będzie to dla mnie oznaczało koniec tej historii. Budzę się rano, sprawdzam powiadomienia. „Aha :D spoczko”.
Poczułem ulgę. Po kilku tygodniach na rozszalałym morzu emocji, prawie się w nim topiąc, w końcu sztorm ucichł, a ja powróciłem do brzegu i czuję grunt pod stopami. Zabiłem wewnętrznego potwora, którego sam stworzyłem. Pora wrócić do szczęśliwego, spokojnego, samotnego życia.
P.S. Wątpię, że ktoś tu dotarł przeczytawszy cały tekst. Chciałbym, żeby puentą była niegospodarność Jacka Sasina, ale niestety tak wyglądało moje życie w ostatnim czasie i potrzebowałem to z siebie gdzieś wyrzucić. Opisana historia stanowi dla mnie cenną lekcję. Dzisiaj jeszcze leczę kaca, ale jutro biorę się za nadrabianie straconych dni wakacji. Temat związków chwilowo mi obrzydł. Na razie wolę pozostać w swojej mentalnej, bezpiecznej piwnicy. Może kiedyś przypadkiem…