Wpis z mikrobloga

via Wykop Mobilny (Android)
  • 20
Mam pytanie do natalistów: jak byście się czuli gdyby urodzone przez was dziecko było silnie upośledzone i nie miało by żadnej radości z życia? Tak upoledzone, że nieistnienie jest dla niego lepszą opcją. W tej hipotetycznej sytuacji sprowadzacie na świat życie, które sprowadza się do cierpienia. Waszą decyzją powodujecie czyjś ból, którego dało się uniknąć. A silne upośledzenie od urodzenia nie jest jedyną rzeczą, przez którą życie może być nieszczęśliwe. Zdecydowanie się na dziecko to de facto zakład hazardowy gdzie decydujący się na nie obstawia, że będzie ono szczęśliwe z życia. Tylko ten hazard dotyczy nie tylko osób podejmujących o nim decyzję ale też dziecka, które nie ma na nią żadnego wpływu. Wszyscy decydujący się na dziecko bawią się w hazard na którym może ucierpieć ktoś inny.

Argument "ale zwykle wychodzi, dzieci nieszczęliwe to marginalny promil" nie jest poprawnym argumentem. Chesz być tym marginalnym promilem? Gdybyś wiedział, że twoje dziecko będzie nieszczęśliwe z życia to byś się na nie zdecydował? No nie. Był byś w stanie żyć normalnie po urodzeniu takiego dziecka? Bo ja nie. Czyli zakładasz że się uda - takie myślenie jest podobne do myślenia hazardzistów liczących, że wygrają w ruletce. Oczywiście wartości szans są inne niż w przypadku "zwykłego" hazardu, ale idea pozostaje ta sama - patrzenie tylko na opcję "wygrałem" i marginalizowanie opcji "przegrałem". Tak zgadzam się, przy rodzeniu dziecka opcja "przegrałem" jest marginalna pod względem prawdopodobieństwa wystąpienia, ale pod względem skutków jest totalną przegraną. Sprowadzenie kogoś kto bardziej cierpi niż jest szczęśliwy z życia bez jego wpływu na tą decyzję uznałbym osobiście za porażkę, która nie powinna nigdy nie nastąpić, a jedyną opcją na wyeliminowanie tej potencjalnej porażki jest nie decydowanie się na dzieci.
#antynatalizm #filozofia
  • 85
Oczywiście wartości szans są inne niż w przypadku "zwykłego" hazardu, ale idea pozostaje ta sama - patrzenie tylko na opcję "wygrałem" i marginalizowanie opcji "przegrałem".


@vegetat: Nie odniosę się teraz do głównego problemu twojego postu ale co jest złego w ryzykowaniu po oszacowaniu szans?
@vegetat: Całe twoje życie się na tym opiera, jakbyś chciał naprawdę zminimalizować ryzykowanie cierpieniem do zera to byś nie wychodził z domu. A nawet wtedy byś podejmował jakieś ryzyko. Masz 0.000000000001% szansy że dziś pośliźniesz się w kiblu i skończysz na wózku.
@vegetat:

A dziecko nie ma absolutnie żadnego wpływu na decyzję.

To jest inny temat, którego nie chce teraz poruszać.

Piszę tylko że "patrzenie tylko na opcję wygrałem i marginalizowanie opcji przegrałem", samo w sobie nie jest złe.
@vegetat: Moja praktyka życiowa podpowiada, że summa summarum szczęścia jest więcej niż nieszczęścia. Czemu więc miałbym ryzykować niepowiększenia szczęścia, skoro prawdopodobieństwo jego wystąpienia jest większe niż niedoli? Nie jestem ani zwolennikiem posiadania dzieci ani przeciwnikiem, ale równie dobrze (a wręcz z większą mocą, ze względu na to prawdopodobieństwo) mógłbym podkreślić, iż to zanichanie ma swoje negatywne konsekwencje, za które odpowiadają antynatalisci.
Czy wy nie widzicie, jak łatwo obalić takie mądrości przez
@Dawid96: A lustro na to: jeśli miałaby się nie urodzić jedna osoba, której życie byłoby szczęśliwe, to warto rozmnażać się, jak króliki.
@vegetat: Nie tylko równoważy, a prawdopodobnie wręcz przeważa.

Czemu szczęście ma niby postawać bez znaczenia, kiedy codzienność jednoznacznie dowodzi, że ma ono znaczenie wręcz kolosalne, decyduje kim jesteśmy, co robimy, jak przezywamy siebie i otaczający nas świat? Dlaczego mamy ignorować coś tak szalenie istotnego, co współtworzy nas samych?
@vegetat: ja na przykład nie uważam, że życie należy oceniać pod względem cierpienia/ nie cierpienia. Fakt, że unikanie cierpienia prowadzi do antynatalizmu świadczy wg mnie raczej źle o tej filozofii unikania cierpienia, a nie o nataliźmie.