Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
41/100

Jin-Roh (2000), film, 102 min.
studio Production I.G.

Plotka głosi, że p. Hiroyuki Okiura dostał Jin-Roh do reżyserowania tylko dlatego, że wyjątkowo głośno protestował przeciwko interpretacją sceny w muzeum w pierwszym Ghost in the Shell przez p. Oshii. I w istocie, Jin-Roh to film pod każdym względem Oshiiowski do bólu, a jednak nieco inny, znacznie mniej przegadany niż cokolwiek bezpośrednio tworzone dłońmi legendarnego reżysera, o spokojnej, cichutkiej duszy, czasem tylko przecinanej przez sceny brutalnego rozstrzeliwania ludzi i wybuchających bomb. A przy tym jest drobiazgowo narysowany, o świadomej grze kolorem i muzyką. Miód, drodzy Czytelnicy.

Obserwujemy alternatywne lata 50-te. Zamachowcy czają się pośród tłumów okupujących ulice na kolejnej manifestacji przeciw władzom. Do wybuchu bomby pod kanałami nie dojdzie, bowiem zamachowców osacza wataha zakutych w pancerz antyterrorystów z formacji Kerberos. A raczej, nie doszłoby, gdyby kapral Fuse zastrzelił młodą dziewczynę, która przenosiła ze sobą bombę. W ostatniej chwili waha się, a ta wysadza się w kanałach. To skandal, który może zachwiać przyszłością formacji.

Fuse, po bolesnej reprymendzie, zostanie wysłany na ponowne przeszkolenie. Wielu sądzi, że Kerberos może współpracować z terrorystami, między innymi wydział bezpieczeństwa publicznego, który uparł się zdyskredytować formację na amen. A tymczasem Fuse odwiedza grób terrorystki, której nie zdołał zastrzelić, na którym spotyka jej siostrę, Kei. Film pozwala sobie na wyborne oszustwo – śmiemy być może myśleć przez chwilę, że Fuse opuści formację dla Kei, uciekną gdzieś razem i ułożą sobie życie z dala od przemocy. Scenariusz pisał jednak p. Oshii.

Cały film można sobie tłumaczyć jako mieszaninę bajki o Czerwonym Kapturku i gorzkich przemyśleń autora na temat państwowych organów represji. Bait-and-switch jest wyborny, utopiony w morzu scen drobnych, małomównych, klimatycznych. Nie jest to jednak kino jednego twistu, bowiem świetnie się to podziwia także w początkowych stadiach. Imponująca jest, przede wszystkim, ta niesamowita drobiazgowość kreski, którą studio Production I.G. rozpieszczało nas swego czasu w swoich filmach, czerpiąc bezpośrednio z tezy twórców studio Gainax – świat jest tak drobiazgowo oddany, że absolutnie nikt nie miałby ochoty w nim zamieszkać.

Japonia w Jin-Roh jest brzydka, ponura, utrzymana w wygaszonej palecie barw, przez którą przebija się wyłącznie ta soczysta czerwień zarówno ubrań Kei, jak i okularów w maskach członków Kerberos. Atmosferę robi także potoczysta oprawa muzyczna, składająca się w lwiej części z jęczących przeraźliwie smyczków i buczących czasem tub, w partiach ciągnących się długo i majestatycznie, a do tego przeraźliwie smutno. Wycięte z drugiego aktu sceny można bez retuszu sprzedawać jako jakiś slice-of-life z japońskiej wersji stanu wojennego.

Ciekawie się Jin-Roh ogląda, można sobie go śmiało aplikować jako odtrutkę od Innocence, czy innej Oshiiowskiej gadaniny. To kino spokojne i rozważne, bardzo udatnie utrzymujące swój ton, prześliczne pod każdym względem (spokojnie ląduje na pudle spośród najładniejszych animacji od Production I.G.). Polecam zawzięcie.
Pobierz
źródło: comment_VHNMywI5TKbzWDY2yl1JJLReUsPKPDEO.jpg
  • 2