Wpis z mikrobloga

Mirki, węgierki, co się odjaniepawliło wczoraj to głowa mała. Miałam kolejny mega-ultra-hipier realistyczny sen i w skrócie jak w jeden dzień straciłam dwa dni i przy okazji prawie nie zgięłam... Miałam straszny koszmar zakończony paraliżem przysennym.

Położyłam się wczoraj na trochę koło południa. Nie jestem fanką drzemek, bo czasem pójdzie coś nie tak i śpi się za długo. Ale nie zawsze kawa wejdzie jak trzeba albo pogoda jest wyjątkowo kijowa.

A więc kocyk, jasiek, zatyczki do uszu i na wszelki wypadek budzik nastawiony ma max 4h (mam taki dzwonek, który słyszę przez stopery). Usnęłam dość szybko. Sen by niezwykle realistyczny i... dziwny.

Otóż śniło mi się, że wstałam po tej drzemce nie pamiętając co mi się śniło i robiłam dokładnie to co zwykle robię: ziewam, drapię się po tyłku, człapię do w zależności od potrzeby kuchni czegoś się napić, bądź łazienki mijając po drodze dwie Żabki (bo tyle ich u nas w centru pootwierali).

Załatwiam co trzeba i włączam / wybudzam kompa. Czekając biorę do ręki laleczkę voodoo symbolizującą jakichś przypadkowych, zagorzałych katolików lub księży. Jedno dźgnięcie - szpilka wbita w pośladek ofiary. Wyobrażam sobie wtedy, jak podskakują na 10 cm w górę z niespodziewanych momentach.

Potem przejrzałam i pisałam na mirko, pisałam ze znajomymi, poprawiałam projekty, oglądałam strony i filmiki. Odkąd potrafię czytać we śnie jest to jeszcze ciekawsze i bardziej realistyczne. Żebym była tak kreatywna w połowie jak moja podświadomość podczas snu i do tego z tyloma detalami...

Następnie wybrałam się do sklepu (a przecież mogłam zrobić zakupy w Żabce wracając z łazienki), przegryzłam jakiś obiad i TO WSZYSTKO Z DETALAMI. Nie do odróżnienia od rzeczywistości. Ja po prostu tam byłam!

Sen jak sen powiecie, do czasu. Postanowiłam, że obejrzę sobie jakiś film, a wcześniej zapalę. Poszłam do kuchni. Wzięłam papierosa, niebieską zapalniczkę i...

WOOOOOOMPPPPPPPPPPPPPP!

Najpierw ciemność, uczucie spadania, zderzenie z czymś twardym, pomarańczowy blask i znalazłam się na korytarzu. Moje włosy płonęły, wylądowałam głównie na brzuchu i twarzy piętro niżej, schody już się zawaliły, została tylko ta półka przy drzwiach do mieszkań, a ja zwisałam i machałam bezradnie nogami w powietrzu. PŁONĄCYMI NOGAMI!

Wybuch gazu! - błysnęło mi w głowie. Chciałam krzyczeć, ale uderzenie zaparło mi dech, z ust wydobył mi się tylko cichy jęk, wraz z krwią, pyłem i kawałkami połamanych zębów!

Piętro się zarywało, w moją stronę. Próbowałam się utrzymać, ale nie miałam jak! Drapałam paznokciami beton, ale zauważyłam, że nie mam dwóch palców lewej ręki. Prawa kończyła się zaraz za łokciem, krwawiącym kikutem, z którego wystawały dwie, białe kości, jedna była dłuższa... Nie czułam silnego bólu, ale wiedziałam, że to szok i adrenalina.

Półka przechylała się coraz bardziej i poleciałam w dół, obijając się o barierki, które jakimś cudem zostały mimo zawalonych schodów, poskręcane, ale jednak pozostały. Wirowałam i obijałam się o nią. Półka też się oderwała i spadała za mną. Uderzyła o ścianę, zawirowała i złamała mi nogę jak zapałkę. Potem uderzyłam o resztki schodów na dole, a oderwane piętro spadło na mnie.

USIADŁAM NA ŁÓŻKU półprzytomna, oszołomiona, kompletnie zdezorientowana. W oczach jeszcze mi wirowały światełka. Dyszałam jak pies, serce chciało się wyrwać na zewnątrz. Ściemniało się na dworze, a ja siedziałam zlana zimnym potem, dygotałam dzwoniąc zębami i czułam potworny ból w klatce piersiowej. I NIE CZUŁAM PRAWEJ RĘKI!

Poderwałam ją i walnęłam się tak mocno w pysk, że mózg mi zachlupotał. Ścierpła mi całkowicie, ale była na miejscu. Niespodziewany cios trochę mi rozjaśnił w głowie. Ból w klatce mijał bardzo powoli, a ja zdałam sobie sprawę, że to nie zawał tylko wyjątkowo paskudnie realistyczny koszmar zakończony wyjątkowo paskudnym paraliżem przysennym.

Siedziałam tak czekając aż ból minie i zdałam sobie też sprawę z tego, ze wcale się nie ściemnia - rozwidnia się! Przespałam kilkanaście godzin, miałam okropny koszmar, ale żyję! I zrobiłam to co każda różowa na moim miejscu, rozryczałam się jak bóbr. Najpierw płakałam, że praktycznie zginęłam, potem, z radości, że jednak nie, a potem, że nie mam pod ręką mojej laleczki voodoo...

Bałam się wstać, bo czułam, że nogi będę mieć jak z waty, zanim zrobię parę kroków przewrócę się i rozbiję sobie ten głupi ryj, ale końcu stało się jasne, że mam kompletnie zatkany nos i potrzebuje chusteczek. Potem pochlipałam jeszcze trochę, że będę mieć koszmarnie spuchniętą twarz i ruszyłam do stołu.

Telefon się oczywiście rozładował, ale drugi pokazywał sporo po piątej. Wysmarkałam nos, zużywając połowę chusteczek i parę razy, bez przekonania dziabnęłam laleczkę. W głowie mi się kręciło, więc ten etap podróży pokonałam trzymając się mebli i ścian.

Minęłam Żabki (o tej porze jeszcze zamknięte) i zaświeciłam światło, spoglądając w lustro nad umywalką. Automatycznie wykonałam znak krzyża na swój widok, a mieszkający od jakiegoś czasu w łazience pająk, któremu planowałam relokację na balkon jak się ociepli puścił się pajęczyny i skoczył na podłogę. Włosy sterczące we wszystkie strony, czerwona, spuchnięta (a jakże) twarz, sińce pod oczami wielkości pięciozłotówek. Miałam nawet zrobić zdjęcie, ale w trosce o zdrowie psychiczne następnych pokoleń dałam spokój.

Drugi etap wycieczki tym razem do kuchni pokonałam w podobny sposób, w poszukiwaniu czegoś do picia, bo kapcia miałam w ustach, że hej. W momencie gdy zobaczyłam moją niebieską zapalniczkę, aż podskoczyłam.

Od razu zaczęłam niuchać, nawet na korytarzu, nie pomna ostatnich zasad BHP, jakie sobie wyznaczyłam, choć czujnik gazu na lodówce nic nie pokazywał. Burczało mi w brzuchu, ale stwierdziłam, że jedzenie może się nie przyjąć, na samą myśl dostawałam mdłości.

Wróciłam do łóżka i leżałam kilka godzin cały czas rozdygotana. W końcu przysnęłam i obudziłam się po południu. Sen znów był realistyczny, ale tym razem przyjemny, odwiedzałam z babcią jakąś jej znajomą, mieszkała nad jeziorem, a ogromne ryby pluskały wyskakując z wody. Tak w skrócie.

Na siłę zjadłam zupę, na samo wspomnienie koszmaru trzęsły mi się ręce. Telefon nie chciał się się włączyć, nie chciało mi się włączać kompa. Podziabałam trochę drugiego dania i wróciłam do łóżka. Cały czas byłam wykończona tym, co przeżyłam, jakbym tonę węgla przerzuciła sama.

Spałam do 1 w nocy, znów mi się śniło coś przyjemnego, choć nie pamiętam tylu detali, co z ostatnich snów. Od tej pory siedzę i ogarniam poprawki i korespondencję. No i wstukiwałam ten wpis.

Ps. Nie mam laleczki voodoo, ani Żabki w drodze do łazienki, wymyśliłam te elementy humorystyczne, żeby sobie ułatwić wpisywanie, bo temat nadal jest dla mnie bardzo emocjonalny ;)


#sen #sny #paralizsenny #logikarozowychpaskow #snyxandry trochę #zalesie i trochę #przygodyxandry
xandra - Mirki, węgierki, co się odjaniepawliło wczoraj to głowa mała. Miałam kolejny...

źródło: comment_jDvLoTDjnHYR6jihOZPvXSMBZIncHId6.jpg

Pobierz
  • 41
@Techies: Ja już złamałam chyba wszystkie zasady snu jakie znam, i czego niby nie można. Ten najwyraźniej zaczął się chwilę po tym jak usiadłam, bo zdarza mi się np kopać nogą we śnie (zwykle lewą, trafiając w ścianę i zrobić to jeszcze raz), nie zawsze nie możesz się ruszać, czasem są tylko intensywne halucynacje, już na jawie, jak ten ból.